Выбрать главу

– Ogień i woda razem robią parę – mówiła LuLing swoim dziwnym brytyjskim akcentem, który przyswoiła sobie w Hongkongu. – Wiesz, jak wygląda. Jak z czajnika. Dotykasz, parzysz się w palec.

Mgła podpełzła pod podpory mostu, pochłaniając reflektory samochodów. Ruth czytała kiedyś, że o tej godzinie dziewięciu na dziesięciu kierowców jest pijanych. A może sama pisała na ten temat dla jakiegoś klienta. Zeszła z podnóżka, lecz zostawiła otwarte okno.

Syreny nadal zawodziły. Brzmiały trochę jak tuby w operze Szostakowicza, komicznie i tragicznie zarazem. Ale czy tragedia w ogóle może być zabawna? A może było tak, że to publiczność reagowała śmiechem, wiedząc, że bohaterowie wchodzą do zapadni albo fałszywych luster?

Wciąż nie czując oznak senności, Ruth odwróciła się w stronę biurka. W tym momencie zdjął ją nagły niepokój, jak gdyby zapomniała o czymś, o czym powinna była pamiętać. Czyżby rzecz dotyczyła pieniędzy, któregoś z klientów, a może złożonej dziewczynkom obietnicy? Przystąpiła do porządkowania biurka, ustawiając książki naukowe, układając faksy i szkice, oznaczając kolorami materiały związane z konkretnym klientem i książką. Jutro będzie musiała wrócić do codziennych obowiązków i terminów, a posprzątane biurko dawało jej poczucie, że zaczyna ze świeżymi siłami i jasnym umysłem. Wszystko miało swoje ustalone miejsce. Jeżeli jakiś przedmiot był mniej ważny lub wartościowy, wrzucała go na dno prawej szuflady. Teraz jednak szuflada była wypchana listami, na które nie odpisała, zarzuconymi szkicami, kartkami pełnymi zanotowanych pomysłów, które miały się kiedyś przydać. Wyciągnęła z dna szuflady plik spiętych ze sobą arkuszy i przyszło jej do głowy, że właściwie mogłaby wyrzucić rzeczy, które przez zaniedbanie leżały tam najdłużej.

Kartki były zapisane po chińsku, ręką jej matki. Ruth dostała je od LuLing pięć czy sześć lat temu.

– Takie tam stare historie o rodzinie – mówiła matka z niezręczną nonszalancją, która w jej wypadku niezbicie świadczyła, że papiery te są dla niej bardzo ważne. – O moim życiu, od malej dziewczynki. Piszę dla siebie, ale może przeczytasz, zobaczysz, jak dorastałam, przyjechałam do tego kraju.

Ruth słyszała co nieco o życiu matki, ale wzruszyła ją nieśmiałość, z jaką prosiła o przeczytanie wspomnień, nad którymi musiała się ciężko napracować. Na każdej stronie widniały równiutkie kolumny liter, bez żadnych skreśleń, dlatego Ruth domyślała się, że matka przepisała na czysto wszystkie wcześniejsze próby.

Usiłowała już rozszyfrować treść tych zapisków. Matka wtłaczała jej kiedyś do opornej głowy chińską kaligrafię i Ruth nadal umiała rozpoznać niektóre znaki: “rzecz", “ja", “prawda". Jednak aby odcyfrować resztę, musiałaby dopasować ozdobione zakrętasami ideogramy LuLing do standardowych znaków w słowniku chińsko – angielskim. Pierwsze zdanie brzmiało: “Oto rzeczy, które na pewno są prawdziwe". Ruth tłumaczyła je przez godzinę. Postanowiła odczytywać jedno zdanie dziennie, więc trzymając się planu, następnego dnia wieczorem przetłumaczyła drugie zdanie: “Nazywam się LuLing Liu Young". To było proste, przekład trwał nie dłużej niż pięć minut. Potem w tekście pojawiły się nazwiska mężów LuLing, z których jeden był ojcem Ruth. Mężów? Ruth z zaskoczeniem przeczytała, że w życiu matki był ktoś inny. Co to znaczy: “odeszli, zabierając ze sobą nasze tajemnice"? Musiała się natychmiast dowiedzieć, ale nie mogła zapytać o to matki. Z doświadczenia wiedziała, co się będzie działo, gdy poprosi ją o tłumaczenie chińskich znaków na angielski. Najpierw matka zacznie ją besztać za to, że w dzieciństwie nie przykładała się do nauki chińskiego, a później, żeby wyjaśnić ideogramy, będzie wracała do przeszłości, roztrząsając najdrobniejsze niuanse znaczeniowe chińskich słów:

– Tajemnica nie znaczy tylko nikomu nie mówić. Są tajemnice, co ranią albo rzucają klątwę, czasem robią na zawsze krzywdę i taka jak dawniej nigdy nie będziesz…

Potem rozgada się na temat kogoś, kto wyjawił tajemnicę, ale nie powie, czego właściwie dotyczył ów sekret, następnie zacznie opowiadać, jak straszną śmiercią zginął ten człowiek, dlaczego tak się stało i jak można było uniknąć tragedii, gdyby to i to nie zdarzyło się tysiąc lat wcześniej. Gdyby Ruth, słuchając tego, zdradziła oznaki zniecierpliwienia, LuLing wpadłaby w gniew i wyrzuciła z siebie, że wszystko jest bez znaczenia, bo i tak niedługo umrze, przypadkiem albo z powodu złej wróżby, albo z własnej woli. Później zapadnie uzdrawiające milczenie, kara, która będzie trwać kilka dni lub miesięcy, dopóki Ruth pierwsza się nie złamie i jej nie przeprosi.

Tak więc Ruth nie zwróciła się z prośbą do matki. Postanowiła natomiast odłożyć wszystko na parę dni i skupić się na tłumaczeniu. Powiedziała o tym matce, a LuLing przestrzegła ją, by za długo nie zwlekała. Później za każdym razem, gdy matka pytała ją, czy już skończyła, Ruth odpowiadała:

– Właśnie miałam skończyć, ale nagle się okazało, że trzeba coś zrobić dla klienta.

Przeszkadzały jej inne problemy, które miały związek z Artem, dziewczynkami, domem albo wakacjami.

– Nie znajdzie czasu dla matki, tyle pracy – skarżyła się LuLing. – Na kino, wizytę u przyjaciółki zawsze czas.

W zeszłym roku matka przestała się dopytywać, co zastanowiło Ruth. Czyżby dała za wygraną? Niemożliwe. Pewnie zapomniała. Kartki zapisane chińskimi znakami spoczęły już na dnie szuflady.

Kiedy znów ujrzały światło dzienne, Ruth poczuła wyrzuty sumienia. Może powinna zlecić to komuś biegle władającemu chińskim. Art mógłby kogoś spytać – studenta językoznawstwa, jakiegoś starego profesora na emeryturze, który poza uproszczonymi znakami będzie znał tradycyjne. Zrobi to, kiedy tylko znajdzie wolną chwilę. Położyła kartki na stosie papierów i zamknęła szufladę, czując się już odrobinę mniej winna.

Gdy zbudziła się rano, Art już wstał i w pokoju obok ćwiczył jogę.

– Cześć – powiedziała sama do siebie. – Jest tu kto? – Wrócił jej głos, choć po długim milczeniu brzmiał nieco piskliwie.

Myjąc zęby w łazience, usłyszała przeraźliwy krzyk Dory:

– Chcę to oglądać! Włącz z powrotem! To jest też mój telewizor.

– Ten program jest dla małych dzieci! – odwrzasnęła Fia. – Dla takich maluchów jak ty, tiu, tiu, tiu!

Od rozwodu Arta dziewczynki mieszkały trochę w domu matki i ojczyma w Sausalito, a trochę w edwardiańskim mieszkaniu Arta przy Yallejo Street. Co drugi tydzień wszyscy czworo – Art, Ruth, Sofia i Dory – gnieździli się w pięciu miniaturowych pokoikach, z których jeden był tak ciasny, że udało się tam wepchnąć tylko piętrowe łóżko. W mieszkaniu znajdowała się jedna zaledwie staroświecka i niewygodna łazienka, której Ruth szczerze nie znosiła. Żelazna wanna na nóżkach dawała tyle ciepła, co sarkofag, a z dwóch kurków nad ustawioną na postumencie umywalką leciał albo wrzątek, albo ciekły lód. Sięgając po nić dentystyczną, Ruth przewróciła wszystkie rzeczy stojące na parapecie pod oknem: płyn przeciw zmarszczkom, środki na pryszcze, nożyczki do wycinania włosków w nosie i plastikowy kubek z dziewięcioma szczoteczkami do zębów, o których nigdy nie było wiadomo, do kogo właściwie należą i kiedy zostały kupione. Gdy sprzątała rozsypane przedmioty, rozległo się głośne walenie do drzwi.