Выбрать главу

– O czym ty mówisz?

– W ciąży można być przez chemię. Miłość jest jednym ze składników – tłumaczyła jak najbardziej naukowo Ruth.

Wendy raptownie przystanęła. Otworzyła ze zdumienia usta, po czym szepnęła:

– To ty nic nie wiesz? – A potem wytłumaczyła jej to, o czym nie mówiła ani matka, ani pani na filmie, ani nauczycielka: że ten składnik wychodzi z penisa chłopaka.

Żeby Ruth wszystko jasno zrozumiała, Wendy dodała, nie pozostawiając żadnych wątpliwości: – Chłopak sika w dziewczynie, w środku.

– Nieprawda! – Ruth nienawidziła Wendy za to, co powiedziała, i za to, że zaczęła się histerycznie śmiać. Poczuła ulgę, gdy dotarły do skrzyżowania, na którym musiały się rozstać.

Przez pozostałą część drogi do domu w głowie Ruth uparcie kołatały się wypowiedziane przez Wendy słowa. Okropna prawda o sikaniu miała sens. Dlatego chłopcy i dziewczynki mają oddzielne łazienki. Dlatego chłopcy powinni podnosić sedes, ale przez złośliwość tego nie robią. I dlatego matka zabraniała jej siadać na toalecie w obcej łazience. Mówiła o zarazkach, ale naprawdę chciała ją ostrzec przed plemnikami. Dlaczego matka nie nauczyła się dobrze mówić po angielsku i rozróżniać nazw takich drobinek?

Nagle ogarnęła ją panika. Przypomniała sobie, że trzy dni temu usiadła na kroplach moczu mężczyzny, którego kochała.

Ruth sprawdzała swoją bieliznę kilkanaście razy dziennie. Od pokazu filmu minęły cztery dni, a ona wciąż nie dostała okresu. No i zobacz, co się stało, krzyczała w duchu. Chodziła po bungalowie z pustką w oczach. Sama zniszczyła sobie życie i nie można było już nic poradzić. Miłość, mocz, alkohol – bez końca wyliczała na palcach te składniki. Przypomniała sobie, jaka się czuła dzielna, gdy idąc wtedy spać, nie starła kropel wilgoci z pupy.

– Czemu jak wariatka się zachowujesz? – pytała często matka.

Oczywiście, Ruth nie mogła jej powiedzieć, że jest w ciąży. Doświadczenie nauczyło ją, że matka martwi się, nawet gdy nie ma żadnego powodu do zmartwienia. Jeżeli naprawdę coś byłoby nie tak, narobiłaby krzyku, waląc się w pierś niczym goryl. Uczyniłaby to na oczach Lance'a i Dottie. Wydłubałaby sobie oczy, wołając duchy, żeby przyszły i ją zabrały. I naprawdę by się zabiła. Tym razem na pewno. Kazałaby Ruth na to patrzeć, aby jeszcze bardziej ją ukarać. Teraz, ilekroć Ruth zobaczyła Lance'a, zaczynała tak szybko i ciężko oddychać, że płuca niemal odmawiały jej posłuszeństwa, a ona prawie mdlała z braku powietrza. Bez przerwy bolał ją brzuch. Czasami dostawała skurczu żołądka i stała nad toaletą, usiłując wymiotować, lecz nic nie chciało wylecieć. Kiedy jadła, wyobrażała sobie, jak jedzenie wpada prosto do pyska małej żaby, którą w sobie nosi, i miała wrażenie, że jej żołądek to lepkie bagno, więc biegła do łazienki i zmuszała się do wymiotów, w nadziei że żaba skoczy do toalety, a ona będzie mogła spuścić po niej wodę i tak skończy się wreszcie jej udręka.

Chcę umrzeć, jęczała do siebie. Umrzeć, umrzeć, umrzeć. Na początku płakała w łazience, potem próbowała przeciąć sobie nadgarstek nożem stołowym. Na skórze została głęboka bruzda, nie było żadnej krwi i za bardzo bolało, żeby ciąć głębiej. Później Ruth znalazła w błocie na podwórku zardzewiałą pinezkę, którą nakłuła sobie palec, a potem czekała, aż zatruta krew wypełni jej całe ramię jak rtęć w termometrze. Tego wieczoru, wciąż żywa i zrozpaczona, napełniła wodą wannę i usiadła w niej. Zanurzyła się głębiej i już chciała szeroko otworzyć usta, ale w tej samej chwili przypomniała sobie, że w wodzie pływa brud z jej nóg, pupy i miejsca między nogami. Nie zmieniając postanowienia, wyszła z wanny, wytarła się, a potem napełniła umywalkę. Pochyliła się, dotykając twarzą wody. Otworzyła usta. Jak łatwo się utopić. W ogóle nic nie boli. To jakby napić się wody, co, jak się po chwili zorientowała, właśnie robiła. Zanurzyła więc twarz głębiej i znów otworzyła usta. Głęboko nabrała powietrza, przygotowując się nareszcie na śmierć. Jej ciało gwałtownie zaprotestowało. Zaczęła głośno kaszleć i rzęzić, na co do łazienki wpadła bez pukania matka, klepnęła ją w plecy, potem położyła dłoń na jej czole i mruknęła po chińsku, że Ruth jest chora i powinna natychmiast iść do łóżka. Obawa i troska matki sprawiły, że Ruth poczuła się jeszcze gorzej.

Pierwszą osobą, której Ruth w końcu wyznała swoją tajemnicę, była Wendy. Znała się na wielu rzeczach i zawsze wiedziała, co zrobić. Ruth musiała czekać na spotkanie z nią w szkole, bo nie mogła rozmawiać o tym przez wspólny telefon, narażając się na ryzyko, że matka lub ktoś inny podsłucha.

– Musisz powiedzieć Lance'owi – rzekła Wendy, ściskając dłoń Ruth.

Ruth zaczęła płakać jeszcze żałośniej. Pokręciła głową. Przemknęło jej przed oczami całe okrucieństwo świata i zrozumiała, że jej rojenia są zupełnie nierealne. Lance jej nie kochał. Gdyby mu powiedziała, znienawidziłby ją, Dottie też by ją znienawidziła. Wyrzuciliby ją i matkę z bungalowu. Szkoła wysłałaby Ruth do poprawczaka. Jej życie byłoby skończone.

– No, jak nie chcesz, to ja mu powiem – zaproponowała Wendy.

– Nie – wykrztusiła Ruth. – Nie możesz. Nie pozwolę ci.

– Jeśli mu nie powiesz, to jak się ma przekonać, że cię kocha?

– On mnie nie kocha.

– Na pewno cię kocha. W każdym razie pokocha. Tak się zdarza. Facet dowiaduje się, że dziecko jest w drodze, i trzask – prask – miłość, małżeństwo, wózeczek.

Ruth usiłowała to sobie wyobrazić. “Tak, to twoje" – mówi do Lance'a Wendy. Lance wygląda jak Rock Hudson, kiedy się dowiedział, że Doris Day będzie miała jego dziecko. Najpierw traci mowę ze zdumienia, potem powoli się uśmiecha, a później wybiega na ulicę, nie zważając na samochody i wpadając na ludzi, którzy krzyczą, że chyba oszalał. “Tak, oszalałem, oszalałem dla niej!" – wołał. Wraca do niej, rzuca się na kolana i wyznaje, że ją kocha, że zawsze ją kochał i chce się z nią ożenić. A Dottie, cóż, na pewno niedługo zakocha się w listonoszu czy kimś takim. Wszystko pięknie się ułoży. Ruth westchnęła. Tak, to było możliwe.

Po południu Wendy poszła z Ruth do domu. LuLing pracowała po południu w przedszkolu i miała wrócić dopiero za dwie godziny. O czwartej, kiedy obie były na dworze, zobaczyły Lance'a, który szedł do samochodu, pogwizdując i dzwoniąc kluczykami. Wendy ruszyła do niego, a Ruth pobiegła na drugą stronę bungalowu, żeby się schować, a jednocześnie wszystko widzieć. Prawie nie mogła oddychać. Wendy szła w stronę Lance'a.

– Dzień dobry! – zawołała do niego.

– Cześć, mała – odrzekł. – O co chodzi?

Wtedy Wendy odwróciła się na pięcie i uciekła. Ruth rozpłakała się. Gdy Wendy wróciła, zaczęła ją pocieszać i powiedziała, że ma lepszy plan.

– Nie martw się – mówiła. – Zajmę się tym. Coś wymyślę. – I rzeczywiście wymyśliła. – Zaczekaj tu – nakazała jej z uśmiechem, a potem ruszyła pędem na werandę domku.

Ruth pomknęła do bungalowu. Pięć minut później tylne drzwi domku otworzyły się gwałtownie i wypadła z nich Dottie. Ruth zobaczyła przez okno Wendy, która pomachała jej i szybko sobie poszła. Rozległo się łomotanie do drzwi bungalowu i gdy Ruth otworzyła, Dottie chwyciła ją za ręce. Spojrzała jej w oczy z udręczoną miną i wyszeptała swoim schrypniętym, zgrzytliwym głosem:

– Naprawdę jesteś?…

Ruth uderzyła w ryk, a Dottie objęła ją ramieniem i zaczęła uspokajać. Potem uścisnęła ją tak mocno, że Ruth miała wrażenie, jakby kości zaraz jej miały wyskoczyć ze stawów. To bolało, ale równocześnie sprawiało przyjemność.

– To drań, cholerny, parszywy gnój – mówiła Dottie przez zaciśnięte zęby.