Выбрать главу

– Więc bądź uprzejma, ale potem wyrzuć, skoro tak bardzo ci to przeszkadza.

– Wyrzuć? Jak mogę wyrzucić? Strata pieniędzy!

– No to oddaj.

– Kto chce takie rzeczy? Woda toaletowa! Phi! Jakbym ich obraziła mocno.

Stało więc sobie dwadzieścia parę buteleczek, dwadzieścia kilka powodów do obrazy, niektóre od GaoLing, inne od córki GaoLing, ale ani jedna, ani druga nie miała pojęcia, że LuLing, wstając codziennie rano i widząc te fla – szeczki, zaczyna dzień z przeświadczeniem, że cały świat sprzysiągł się przeciw niej. Ruth z ciekawości otworzyła jedno pudełko, odkręciła wodę i powąchała. Śmierdziała! Matka miała rację. Zresztą jaka może być trwałość perfumowanej wody? Woda toaletowa raczej nie starzała się tak jak wino. Ruth zaczęła wkładać pudełka do torby z rzeczami do oddania, lecz po chwili zreflektowała się. Zdecydowanym ruchem przełożyła je do worka z rzeczami do wyrzucenia, mimo to nadal czuła się trochę zbyt rozrzutna. A co z pudrem? Otworzyła puzderko ze złotawego metalu, ozdobione motywem lilii burbońskiej. Miało chyba ze trzydzieści lat. Puder utlenił się, przybierając pomarańczową barwę, jak policzki kukiełek brzuchomówców. Substancja wyglądała, jakby mogła wywołać raka – albo chorobę Alzheimera. Wszystko na świecie, choćby wyglądało zupełnie niegroźnie, było potencjalnie niebezpieczne, kryjąc w sobie złośliwe toksyny, które mogły się ulotnić i zarazić człowieka w najmniej spodziewanym momencie. Tego nauczyła ją matka.

Wyciągnęła puszek do pudru. Na brzegach był jeszcze porowaty, ale środek stał się zupełnie gładki od codziennego ślizgania się po twarzy LuLing. Wyrzuciła puderniczkę i puszek do śmieci. Chwilę później wyciągnęła z powrotem puzderko w panice, bliska łez. Przecież to część życia matki! No to co, że jest sentymentalna? Znów otworzyła puderniczkę i ujrzała w lusterku swoją skrzywioną cierpieniem twarz, a potem zatrzymała wzrok na pomarańczowym pudrze. Nie, to nie miało nic wspólnego z sentymentami. Było niezdrowe i niesmaczne. Wrzuciła puderniczkę z powrotem do śmieci.

Zanim zapadł zmierzch, w kącie salonu urosła góra przedmiotów, do których, zdaniem Ruth, matka nie powinna być zbyt przywiązana: stary aparat telefoniczny z tarczą, wzory do szycia, pliki starych rachunków, pięć półprzeźroczystych szklanek do mrożonej herbaty, kilka kubków do kawy z różnymi napisami w różnych kolorach, lampa na trzech nogach – jednej brakowało – stare, zardzewiałe krzesło ogrodowe w kształcie muszli, toster z przetartym przewodem, kształtem przypominający krągły zderzak starego buicka, zegar kuchenny z trzema wskazówkami w kształcie noża, widelca i łyżki, torba z robótkami wraz z zawartością, którą stanowiły do połowy zrobione włóczkowe kapcie, fioletowe, turkusowe i zielone, przeterminowane lekarstwa oraz kłąb splątanych wieszaków na ubrania, wyglądający jak wielki pająk.

Mimo późnej godziny Ruth czuła w sobie energię, mając konkretny cel. Rozglądając się po mieszkaniu, wyliczała na palcach naprawy, które trzeba przeprowadzić, by zapobiec ewentualnym wypadkom. Trzeba doprowadzić do porządku gniazdka w ścianach. Wymienić czujniki dymu.

Zmniejszyć moc grzałki w zbiorniku, żeby matka nie poparzyła się gorącą wodą. Czy ta brązowa plama na suficie to zaciek? Ruth sprawdziła miejsce, skąd mogła kapać woda, a jej bystre oko zatrzymało się na podłodze obok kanapy. Podbiegła tam, odchyliła dywan i spojrzała na deski podłogi. Była to jedna ze skrytek, w której matka zbierała kosztowności, jakie mogły się przydać na wypadek wojny albo, jak mawiała LuLing, “katastrofy, strasznej, że nie wyobrażasz sobie". Ruth nacisnęła koniec deski i proszę bardzo – uniósł się drugi koniec, jak na huśtawce. Aha! Złota bransoletka w kształcie węża! Ruth wydobyła ją i wybuchnęła beztroskim śmiechem, jak gdyby wybrała właściwą bramkę w teleturnieju. Matka zaciągnęła ją kiedyś do Royal Jadę House przy Jackson Street i kupiła tę bransoletkę za sto dwadzieścia dolarów, mówiąc Ruth, że jest z dwudziestoczterokaratowego złota i w razie nagłej potrzeby można ją zważyć i dostać za nią tyle, ile naprawdę jest warta.

A reszta skrytek LuLing? Ruth odstawiła na bok kosz z albumami fotograficznymi, który stał przy nieużywanym kominku. Podważyła obluzowaną cegłę, wyciągnęła ją i – oczywiście – nadal tkwiły tam cztery dolarowe banknoty, owinięte jednym dwudziestodolarowym. Nie do wiary! Ruth zakręciło się w głowie – znaleziony mały skarb był pamiątką z okresu jej dojrzewania. Kiedy się tu wprowadziły, LuLing włożyła pod cegłę pięć banknotów dwudziesto dolarowych. Zaglądając tam od czasu do czasu, Ruth zauważyła, że pieniądze cały czas są tak samo zwinięte w równiutki rulonik. Pewnego dnia położyła na nich włos; widziała tę sztuczkę w filmie o chłopcu – detektywie. Potem, ilekroć sprawdzała skrytkę, włos wciąż leżał w tym samym miejscu. Gdy Ruth miała piętnaście lat, zaczęła sobie pożyczać pieniądze ze schowka, żeby zaspokoić własne nagłe potrzeby – musiała mieć kilka dolarów na zakazane rzeczy: tusz do rzęs, bilet do kina, a trochę później na marlboro. Z początku bardzo się niepokoiła, dopóki nie wsunęła banknotu z powrotem na miejsce. Potem czuła ulgę i radość, że nie została przyłapana. Usprawiedliwiała się tym, że zasłużyła na pieniądze – za koszenie trawnika, zmywanie naczyń, za to, że matka krzyczała na nią bez powodu. Dwudziestki zastępowała dziesięciodolarówkami, potem piątkami, a w końcu w skrytce zostały same dolarówki, opakowane w ostatni banknot dwudziestodolarowy.

Dziś, trzydzieści jeden lat później, trzymając w ręku dowód swojej kradzieży, znów była dziewczyną z przeszłości, jednocześnie obserwując ją z boku. Przypomniała sobie nieszczęśliwą osobę, która mieszkała w jej ciele, impulsywną, szaloną i pełną złości. Zastanawiała się wtedy: czy mam wierzyć w Boga, czy zostać nihilistką? Być buddystką czy beatnikiem? Bez względu na swój wybór, jaką miała wyciągnąć naukę z tego, że jej matka jest wiecznie nieszczęśliwa? Czy duchy istnieją? A jeśli nie, to czy matka jest naprawdę szalona? Czy istnieje coś takiego jak szczęście? Jeżeli nie, to dlaczego jej kuzyni mieszkają w Saratodze? Bywało, że Ruth postanawiała być absolutnym przeciwieństwem matki. Zamiast narzekać na cały świat, chciała robić coś konstruktywnego. Może wstąpi do Korpusu Pokoju i wyjedzie do dalekich dżungli. Innym razem myślała, że zostanie weterynarzem i będzie pomagać chorym zwierzętom. Później zaczęła się zastanawiać, czy nie lepiej być nauczycielką upośledzonych dzieci. Nie będzie zwracała uwagi na ich ułomność, w przeciwieństwie do matki, która często krzyczała na nią, że ma chyba tylko pół mózgu. Będzie traktowała je jak istoty ludzkie, które nie różnią się od innych.

Dała upust tym uczuciom, zapisując je w pamiętniku, który dostała na Boże Narodzenie od cioci Gal. Właśnie skończyła czytać “Pamiętnik Anny Frank" – lekturę z angielskiego w drugiej klasie – i jak inne dziewczynki, była przeświadczona, że ona także jest inna, że mimo swej niewinności zmierza ku tragedii, dzięki której po śmierci zyska powszechny podziw. Pamiętnik miał być śladem jej istnienia, dowodem na to, że jest kimś, a najważniejsze, że gdzieś pewnego dnia ktoś ją zrozumie, nawet gdyby to nie miało się stać za jej życia. Myśl, że jej cierpienia nie pójdą na marne, stanowiła ogromną pociechę. W pamiętniku Ruth mogła być zupełnie szczera. Naturalnie prawdę musiała poprzeć faktami. Pierwszy zapis zawierał więc listę dziesięciu najlepszych piosenek z radiowej listy przebojów oraz informację, że niejakiemu Michaelowi Pappowi stanął, gdy ten tańczył z Wendy. Tak przynajmniej twierdziła Wendy, a Ruth sądziła wówczas, że wyrażenie to ma coś wspólnego ze zbyt wysokim mniemaniem o sobie.

Wiedziała, że matka ukradkiem zagląda do jej zapisków, ponieważ któregoś dnia zapytała Ruth: