Выбрать главу

Ruth wybuchnęła szlochem. Zgiąwszy się wpół, zaczęła histerycznie płakać. Chciała, żeby tak się stało, sama to spowodowała. Płakała, dopóki nie dostała duszności i omal nie zemdlała od przyśpieszonego oddechu. Kiedy dotarły do szpitala, ciocia Gal musiała zabrać Ruth na ostry dyżur. Tam pielęgniarka próbowała ją zmusić, żeby oddychała przez jakąś papierową torebkę, którą Ruth natychmiast odtrąciła, a potem ktoś zrobił jej zastrzyk. Stała się nieważka, jakby zdjęto z niej wielki ciężar i wszystkie troski. Przykryto ją ciepłym kocem – najpierw ciało, potem także głowę. W tej nicości słyszała głos matki, która informuje lekarzy, że córka jest wreszcie cicho, bo obie już nie żyją.

Później okazało się, że LuLing ma złamany bark, pęknięte żebro i wstrząs mózgu. Gdy wypisano ją ze szpitala, ciocia Gal została u nich jeszcze kilka dni, pomagając gotować i odpowiednio przystosować dom, aby LuLing mogła samodzielnie się umyć i ubrać. Ruth cały czas trzymała się z boku.

– Może pomóc? – pytała od czasu do czasu słabym głosem.

Ciocia Gal kazała jej gotować ryż, umyć wannę albo zmienić pościel w łóżku matki.

W ciągu następnych dni Ruth cierpiała katusze, zastanawiając się, czy matka powiedziała cioci Gal o tym, co przeczytała w jej pamiętniku, dlaczego wyskoczyła przez okno. Szukała w twarzy GaoLing oznak tej wiedzy. Analizowała każde wypowiedziane przez nią słowo. Ruth nie znalazła jednak u cioci ani śladu złości, rozczarowania czy fałszywej litości. Matka była równie nieprzenikniona. Nie była zła, ale smutna i przygaszona. Jakby czegoś w niej było mniej niż przedtem – tylko czego? Miłości? Troski? W oczach matki czaiła się jakaś matowa obojętność, jak gdyby LuLing nic nie obchodziło, co się z nią stanie. Wszystko było jednako nieistotne. Co to mogło znaczyć? Dlaczego już nie miała ochoty się awanturować? LuLing przyjmowała miseczki ryżu, które podawała jej Ruth. Piła zaparzoną przez córkę herbatę. Rozmawiały, ale słowa dotyczyły faktów zupełnie bez znaczenia, które nie mogły doprowadzić do sporów ani nieporozumień.

– Wychodzę do szkoły – mówiła Ruth.

– Masz pieniądze na lunch?

– Tak. Chcesz jeszcze herbaty?

– Nie, już nie.

Każdego dnia Ruth miała ochotę powiedzieć matce, że naprawdę bardzo jej przykro, że jest złą dziewczyną, że to wszystko jej wina. Żeby to jednak zrobić, musiałaby się przyznać do napisania tamtych słów, a matka wciąż chciała udawać, że ten zapis w pamiętniku nie istnieje. Przez kilka tygodni obie chodziły na palcach, jak gdyby starając się nie nadepnąć na potłuczone skorupy.

W swoje szesnaste urodziny Ruth wróciła ze szkoły do domu i zobaczyła, że matka kupiła jej ulubione dania: ryż w liściach lotosu w obu rodzajach, jeden z farszem mięsnym, drugi ze słodką pastą z czerwonej fasoli, a także chiński biszkopt z truskawkami i bitą śmietaną.

– Nie umiem lepszych rzeczy ugotować – powiedziała LuLing.

Prawe ramię wciąż miała na temblaku, więc nie mogła nic unieść tą ręką. Na pewno ciężko jej było dźwigać w jednej ręce tyle zakupów ze sklepu. Ruth uznała prezenty za gest przebaczenia.

– Pycha – powiedziała uprzejmie. – Świetne jedzenie.

– Nie miałam czasu kupować prezent – wymamrotała matka. – Ale znalazłam, może się spodoba. – Pokazała stolik. Ruth wolno podeszła i wzięła dość ciężką paczkę, niezdarnie opakowaną w bibułkę sklejoną taśmą, bez wstążki. Wewnątrz znalazła czarną książkę oraz małą torebeczkę z czerwonego jedwabiu, zapinaną na żabkę. W torebeczce tkwił pierścionek, który Ruth zawsze pragnęła mieć – złoty, z dwoma owalnymi zielonymi nefrytami. Był to prezent od ojca Ruth, który otrzymał go od swojej matki z przeznaczeniem, by nosiła go jego przyszła żona. Matka nigdy nie nosiła tego pierścionka. GaoLing kiedyś dała jej do zrozumienia, że powinien należeć do niej, by później mógł go dostać jej syn, który był jedynym męskim wnukiem babci Ruth. LuLing zawsze wspominała o pierścionku w kontekście chciwości siostry.

– Ale cudo. – Ruth wpatrywała się w pierścionek leżący na jej dłoni.

– Bardzo dobry nefryt, nie zgub – przestrzegła ją matka.

– Nie zgubię. – Ruth wsunęła pierścionek na środkowy palec. Za mały, ale doskonale mieścił się na palcu serdecznym.

Wreszcie Ruth spojrzała na drugi prezent. Była to książka kieszonkowego formatu, w oprawie z czarnej skóry i z zakładką z czerwonej wstążki.

– Trzymasz od tyłu – powiedziała matka, obracając książkę, tak że koniec znalazł się na początku, ale do góry nogami. Odwróciła kilka stron, z lewej do prawej. Wszystko było po chińsku. – Chińska Biblia – wyjaśniła matka. Otworzyła książkę na stronie zaznaczonej inną zakładką – zdjęciem młodej Chinki w kolorze sepii.

– To moja matka. – Głos LuLing był dziwnie zdławiony. – Widzisz? Zrobiłam kopię dla ciebie. – Wyciągnęła kopertę z woskowanego papieru z odbitką fotografii.

Ruth skinęła głową, przeczuwając, że to ważne, ponieważ matka przekazywała jej wiadomość o matkach. Starała się uważnie słuchać i nie patrzeć na pierścionek. Nie mogła jednak przestać sobie wyobrażać, jak zareagują dzieciaki w szkole i jak jej będą zazdrościć.

– Byłam mała i trzymałam Biblię tutaj. – LuLing położyła dłoń na piersi. – Spałam i myślałam o mojej matce. Ruth skinęła głową.

– Była wtedy bardzo ładna. – Ruth widziała wcześniej inne zdjęcia matki LuLing i GaoLing – którą nazywała waipo. Waipo miała na nich ziemistą twarz, pooraną głębokimi zmarszczkami i wąskie, zacięte usta, jak ślad po cięciu miecza. LuLing wsunęła zdjęcie ładnej babci do Biblii, a potem wyciągnęła do Ruth otwartą dłoń. – Teraz oddaj.

– Co?

– Pierścionek. Oddaj.

Ruth nie rozumiała. Niechętnie położyła pierścionek na dłoni matki i patrzyła, jak LuLing wkłada go z powrotem do jedwabnej torebeczki.

– Są rzeczy za dobre, żeby je używać. Zachowasz na potem, bardziej docenisz.

Ruth chciała krzyczeć: “Nie! Nie możesz tego zrobić! To mój prezent urodzinowy".

Ale, oczywiście, nic nie powiedziała. Stała ze ściśniętym gardłem, obserwując, jak LuLing podchodzi do winylowego fotela. Pociągnęła dolną poduszkę. Pod spodem była deska, a pod nią klapka, którą uniosła. W powstałej w ten sposób płytkiej pieczarze matka złożyła Biblię i pierścionek w torebce. A więc to jest kolejny schowek!

– Kiedyś dam ci na zawsze.

Kiedyś? Ruth bolało gardło. Chciała krzyknąć. “Kiedy na zawsze?". Wiedziała jednak, co matka ma na myśli – “na zawsze" w znaczeniu “kiedy umrę na zawsze, nie będziesz już mnie musiała słuchać". Targały nią różne uczucia. Cieszyła się, że matka dała jej takie piękne prezenty, bo oznaczało to, że nadal ją kocha, ale jednocześnie ogarnęła ją rozpacz, że za wcześnie odebrała jej pierścionek.

Nazajutrz Ruth odciągnęła poduszkę fotela i podniosła klapę, po czym wsunęła dłoń do zagłębienia, by poczuć jedwab torebki. Wydobyła pierścionek i zaczęła go oglądać z nową fascynacją, bo teraz był zakazanym owocem. Czuła się, jak gdyby go połknęła i utknął jej w gardle. Może matka pokazała jej pierścionek, żeby ją dręczyć. Prawdopodobnie o to chodziło. Matka doskonale wiedziała, jak ją unieszczęśliwić! Cóż, Ruth nie zamierzała dać jej satysfakcji. Będzie udawała, że pierścionek nic jej nie obchodzi. Zmusi się, by nigdy na niego nie patrzeć i zachowywać się, jakby w ogóle nie istniał.

Kilka dni później LuLing weszła do pokoju Ruth, oskarżając ją, że była na plaży. Gdy Ruth skłamała, że nie była, matka pokazała jej adidasy, które zostawiła przy drzwiach. Uderzyła podeszwą o podeszwę i posypał się z nich piasek.