Pan Chang uśmiechnął się, czekając na ciąg dalszy.
– I gdzie one są? – spytał po chwili.
– Nie mogłam zachować się nieuprzejmie.
– Zabrałyśmy je z powrotem do jaskini – odrzekłam.
– Gdzie to jest?
– Nie mogę powiedzieć. Piastunka kazała mi obiecać, to tajemnica.
– Ach, twoja piastunka. To ta z brzydką twarzą. – Pan Chang przyłożył do ust sztywno rozczapierzone palce, tak że jego dłoń przypominała kraba.
Skinęłam głową.
– Szalona kobieta. – Spojrzał w stronę, skąd dobiegał odgłos walenia w wiadro. Nic nie powiedziałam.
– To ona znalazła kości w tym miejscu, o którym nie możesz mówić?
– Obie znalazłyśmy, a ona zaniosła je z powrotem – odpowiedziałam szybko. – Ale nie mogę powiedzieć gdzie.
– Oczywiście. Nie powinnaś mówić nikomu obcemu.
– Przecież pan nie jest obcy! Nasza rodzina bardzo dobrze pana zna. Wszyscy tak mówią.
– Mimo to nie powinnaś mi mówić. Na pewno powiedziałaś ojcu i matce. Pokręciłam głową.
– Nikomu. Gdybym zdradziła miejsce, chcieliby wykopać kości. Tak mówiła Droga Ciocia. Powiedziała, że kości muszą zostać w jaskini, bo inaczej spotka ją sroga kara.
– Jaka kara?
– Klątwa. Umrze, jeśli komuś powiem.
– Przecież jest już dość stara, prawda?
– Nie wiem. Chyba nie.
– Kobiety często umierają niezależnie od wieku, wcale nie z powodu klątwy. Przyczyną może być choroba albo wypadek. Moja pierwsza żona umarła dziesięć lat temu. Zawsze była niezdarna i któregoś dnia spadła z dachu. Teraz mam nową żonę, jeszcze lepszą niż ostatnia. Jeśli twoja piastunka umrze, też możesz mieć nową.
– Jestem za stara na nową piastunkę – powiedziałam. Nie podobała mi się już ta rozmowa.
Po chwili wrócił Ojciec z pieniędzmi dla pana Changa. Gawędzili jeszcze przez kilka minut, a potem pan Chang zawołał do mnie:
– Przy naszym następnym spotkaniu znowu porozmawiamy. – I odjechał pustym wozem. Ojciec wydawał się zadowolony, że tak znany w naszym miasteczku człowiek uznał mnie za wartą poświęcenia odrobiny uwagi.
Kilka dni później odbył się właściwy pogrzeb Prababci. Wszyscy głośno lamentowali, ale najgłośniej Matka, jako pierwsza dama domu, bo tak było w zwyczaju. Naprawdę wydawało się, że rozpacz odebrała jej nadzieję. Ja też płakałam, czując smutek i strach. Gdy pogrzeb się skończył, zaczęłam się niepokoić tym, co się zaraz mogło zdarzyć: Matka zmusi Drogą Ciocię do odejścia.
Jednak tego nie zrobiła, a oto dlaczego.
Matka wierzyła, że Prababcia nadal jest w domu, nawiedza wygódkę i sprawdza, czy wszyscy przestrzegają ustalonych przez nią porządków. Za każdym razem, gdy Matka kucała nad dziurą, słyszała głos, który pytał: “Czy widziałaś Hu Sena?". Kiedy nam to opowiedziała, Trzecia Ciotka stwierdziła:
– Widok twojego gołego siedzenia powinien odstraszyć wszystkie duchy.
Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem, ale Matka wpadła w gniew i oświadczyła, że obcina wszystkim kieszonkowe na następny miesiąc.
– Żeby was nauczyć większego szacunku dla Prababci – powiedziała.
Ponieważ w wygódce straszył duch, Matka co dzień chodziła do świątyni i składała specjalne ofiary. Poszła na grób Prababci i spaliła srebrny papier, żeby Prababcia mogła wykupić sobie drogę na lepszy poziom. Po dziewięćdziesięciu dniach zaparcia Matka wróciła do sklepu pogrzebowego i kupiła automobil z papieru naturalnej wielkości, razem z szoferem. Prababcia widziała kiedyś prawdziwy automobil na świątecznym jarmarku w Ustach
Góry. Stał na parkingu, gdzie trzymano powozy i osły a kiedy automobil odjeżdżał z rykiem silnika, Prababcia powiedziała, że jego dźwięk przestraszyłby diabła, a szybkość mogłaby go unieść do nieba.
Tak więc papierowe auto strawił ogień, a duch Prababci odszedł z latryny do Świata Jin. Potem życie w naszym domu potoczyło się swoim normalnym, hałaśliwym biegiem. Reszta rodziny wróciła do codziennych zmartwień: przejmowała się pleśnią w prosie, pęknięciem na szkle, rzeczami, które nie miały szczególnego znaczenia.
Tylko ja obawiałam się, co będzie z Drogą Ciocią.
Pamiętam dzień, w którym Matka dostała niespodziewany list z Pekinu. Była to pora Wielkiego Upału, najszczęśliwsza dla komarów, gdy pozostawione na słońcu owoce gniły w niecałą godzinę. Prababcia nie żyła od ponad dziewięćdziesięciu dni. Siedzieliśmy w cieniu wysokiego drzewa na podwórku, czekając na nowiny.
Wszyscy znaliśmy nadawcę listu, Starą Wdowę Lau. Była kuzynką w ósmym stopniu pokrewieństwa ze strony Ojca i piątym stopniu ze strony Matki, na tyle jednak bliską, by uczestniczyć w rodzinnej ceremonii żałobnej. Przyjechała na pogrzeb Prababci i zawodziła tak głośno jak my wszyscy.
Matka nie umiała czytać, więc poprosiła GaoLing, a ja ukryłam rozczarowanie, że właśnie ją wybrano do tak odpowiedzialnego zadania. GaoLing przygładziła włosy, odchrząknęła, oblizała wargi i zaczęła czytać:
– “Droga Kuzynko, przesyłam pozdrowienia od wszystkich, którzy z wielką troską pytają o Twoje zdrowie". – GaoLing przebrnęła z trudem przez długą listę imion, od ledwo narodzonych dzieci po osoby, które, zdaniem Matki, musiały już nie żyć. Na następnej stronie nasza stara kuzynka napisała coś takiego: – “Wiem, że wciąż jesteś w żałobie i ze smutku prawie nie możesz jeść. Nie jest to zatem dobry czas, aby zaprosić was wszystkich do Pekinu. Zastanawiałam się jednak nad tym, o czym rozmawiałyśmy podczas naszego ostatniego spotkania na pogrzebie".
GaoLing przerwała czytanie i spytała Matki:
– O czym rozmawiałyście? – Ja też byłam ciekawa.
Matka trzepnęła GaoLing w rękę.
– Nie bądź taka wścibska. Czytaj, a powiem ci wszystko, co powinnaś wiedzieć.
– “Chciałabym pokornie cię prosić, aby Twoja córka numer jeden… – chodziło o mnie, więc spuchłam z dumy – przyjechała do Pekinu i przypadkowo poznała mojego dalekiego krewnego". – GaoLing spojrzała na mnie chmurnie, a mnie ucieszyła jej zazdrość. – “Ten krewniak – ciągnęła mniej przejętym głosem GaoLing – ma czterech synów, którzy są moimi siódmymi kuzynami w trzecim pokoleniu i noszą inne nazwisko. Mieszkają w tej samej wsi, co wy, ale z Tobą prawie w ogóle nie są spokrewnieni".
Gdy usłyszałam słowa “prawie w ogóle nie są spokrewnieni", wiedziałam, że to przypadkowe spotkanie ma na celu zbadanie, czy mogłabym wejść do tej rodziny poprzez małżeństwo. Miałam czternaście lat (według chińskiego kalendarza), a większość dziewcząt w moim wieku była już zamężna. Stara Wdowa Lau nie chciała zdradzić, o jaką rodzinę chodzi, dopóki nie nabierze pewności, czy nasza rodzina uzna, że owa propozycja będzie dla nas korzystna.
– “Szczerze mówiąc – pisała – sama nie pomyślałabym o tej rodzinie. Ale ojciec przyszedł do mnie, pytając o LuLing. Zapewne widzieli dziewczynę i jej uroda i łagodność zrobiły na nich wrażenie".
Moja twarz pokryła się rumieńcem. W końcu Matka dowiedziała się, co mówią o mnie inni. Być może także dostrzeże we mnie te zalety.
– Też chcę jechać do Pekinu – odezwała się GaoLing głosem skarżącego się kota.
– Ktoś cię zapraszał? – zganiła ją Matka. – Nie? A więc nie mów głupio, że chcesz jechać. – Gdy znowu jęknęła, Matka pociągnęła ją za warkocz, mówiąc: – Zamknij usta. – Po czym podała mi list, abym dokończyła czytanie.
Usiadłam prosto zwrócona twarzą do Matki i zaczęłam z uczuciem czytać:
– “Rodzina proponuje spotkanie w waszym sklepie z tuszem w Pekinie". – Przerwałam na chwilę, żeby posłać GaoLing triumfalny uśmiech. Nigdy nie widziałam sklepu, ona też nie. – “W ten sposób – ciągnęłam – gdyby nie doszło do zgodności interesów, żadna z rodzin nie zazna publicznego wstydu. Jeśli obie rodziny dojdą do porozumienia, wówczas będzie to błogosławieństwo bogów, w którym nie będzie żadnej mojej zasługi".