– Jeśli nie przestaniesz się gapić, głowa ci się urwie – rzekł pan Wei.
Cały czas zapisywałam sobie wszystko w pamięci, żeby móc później opowiedzieć w domu, co widziałam. Wyobrażałam sobie oczarowanie wszystkich, podziw Matki, zazdrość GaoLing. W oczach Drogiej Cioci zobaczę pewnie rozczarowanie. Nie chciałaby, żeby podobało mi się w Pekinie. Przestałam więc o niej myśleć.
Pan Wei zatrzymywał się kilka razy, pytając o drogę do jakiegoś sklepu niedaleko ulicy Targu Lampionów, potem szukaliśmy jakiejś alei i wreszcie zatrzymaliśmy się przed bramą wiodącą na ciasny dziedziniec domu Starej Wdowy Lau. Wybiegły do mnie dwa ujadające psy.
– Aj! Czy to dziewczyna, czy posąg z żółtego błota? – powiedziała na powitanie Stara Wdowa Lau. Na szyi, rękach, wszędzie tam, gdzie ciało miało zgięcia i zmarszczenia, miałam ślady brudu. Stałam na otoczonym czterema ścianami podwórku, gdzie panował taki rwetes, że nikt nie zauważył mojego przyjazdu. Stara Wdowa Lau od razu mnie poinformowała, że kolacja jest prawie gotowa, więc powinnam się szybko umyć. Wręczyła mi poobijane wiadro i pokazała, gdzie jest pompa. Napełniając wiadro, przypomniałam sobie, jak Matka mówiła kiedyś, że woda w Pekinie jest słodka. Spróbowałam, ale miała okropny, słonawy smak. Nic dziwnego, Droga Ciocia powiedziała mi kiedyś, że Pekin był dawniej pustynią po gorzkim morzu. W tej chwili uprzytomniłam sobie, że to pierwsza kąpiel, przy której nie będzie mi towarzyszyć Droga Ciocia. Gdzie jest wanna? Gdzie jest piec, na którym mogłabym zagrzać wodę? Za bardzo się bałam, żeby czegoś dotykać. Kucnęłam za szopą z mat i polałam sobie szyję zimną wodą, zła na Drogą Ciocię, że zrobiła ze mnie taką głupią dziewczynę, która teraz boi się pokazać, jaka naprawdę jest głupia.
Kiedy skończyłam, zdałam sobie sprawę, że nie pomyślałam o zabraniu grzebienia i drewnianych patyczków do czyszczenia paznokci. Zawsze pamiętała o tym Droga Ciocia. To przez nią zapomniałam! Przynajmniej przywiozłam czystą koszulę i spodnie. Ale, oczywiście, gdy wyciągnęłam rzeczy z tobołka, były pogniecione i zakurzone.
Podczas wieczornego posiłku przyszła mi do głowy jeszcze jedna myśl. Pierwszy raz Droga Ciocia nie mówiła mi, co powinnam, a czego nie powinnam jeść. Cieszyłam się z tego. “Nie za dużo tłustych i ostrych rzeczy" – ostrzegałaby mnie. “Obsypią cię czyraki i dostaniesz innych chorób od wilgoci". Zjadłam więc kilka porcji wieprzowiny na ostro. Później jednak poczułam mdłości i przestraszyłam się, że w całym żołądku zrobiły mi się pęcherze.
Po kolacji usiadłam na podwórku ze Starą Wdową Lau i jej synową, słuchając bzyku komarów i głosów plotkujących. Odganiałam owady, przypominając sobie duży wachlarz, którym Droga Ciocia broniła nas przed upałem i komarami. Kiedy zaczęły mi się zamykać oczy, Stara Wdowa Lau powiedziała, żebym się położyła. Weszłam więc do nędznej szopy, w której był mój tobołek i sznurkowe posłanie. Przesuwając palcami po splotach rattanu, zdałam sobie sprawę z jeszcze jednej rzeczy: po raz pierwszy w życiu musiałam spać sama. Położyłam się i zamknęłam oczy. Zapadając już w nieświadomość, usłyszałam dobiegające spod ściany drapanie szczurów. Wychyliłam się, żeby zobaczyć, czy w nogach łóżka stoją miseczki z terpentyną. Nie było ich. I znów zamiast poczuć wdzięczność wobec Drogiej Cioci za to, że zawsze dbała o takie rzeczy, obwiniałam ją w duchu, że jestem przez nią taka głupia.
Gdy się zbudziłam, nie było przy mnie nikogo, by sprawdzić mi uszy i paznokcie. Nie mając grzebienia, rozplatałam zmierzwione włosy palcami. Koszula i spodnie, w których musiałam spać, były przepocone, a nie miałam Przygotowanych żadnych czystych rzeczy. Nie był to stosowny strój na mające nastąpić tego dnia przypadkowe spotkanie. Rzeczy, jakie postanowiłam włożyć, może nie były zbyt odpowiednie, ale tylko tyle ze sobą zabrałam.
Byłam dorosła, a okazałam się niewiarygodnie bezradna i głupia. Oto jak wychowała mnie Droga Ciocia.
Gdy stanęłam przed Starą Wdową Lau, ta zakrzyknęła:
– Czy zamiast głowy masz pustą skorupę jaja? Dlaczego ubrałaś się w ocieplany kaftan i zimowe spodnie? I co się stało z twoimi włosami?
Co miałam odpowiedzieć? Że Droga Ciocia odmówiła mi rady? Prawda była taka, że wybierając strój, miałam na uwadze tylko to, aby zabrać najlepsze rzeczy, ozdobione najładniejszymi haftami. Poza tym w chłodzie poranka wcale nie wydawały się nieodpowiednie.
– Katastrofa! – mruknęła Stara Wdowa Lau, przerzucając moje bagaże. – Żal rodziny, która weźmie tę głupią dziewczynę za synową. – Pobiegła do swoich kufrów poszukać czegoś w strojach, które nosiła, gdy była młodsza. W końcu zdecydowała się na sukienkę pożyczoną od jednej ze swoich synowych, lekką chipao, która jeszcze nie wyszła z mody. Sukienka miała wysoki kołnierz, krótkie rękawy i miała barwę liści lata – liliowa z trawiastozielonym wykończeniem i zapinkami. Potem Stara Wdowa Lau rozplotła mi potargane warkocze i rozczesała włosy zmoczonym grzebieniem.
W południe oznajmiła, że wychodzimy do sklepu z tuszem. Poinformowała służącą, że nie będziemy jeść obiadu w domu. Była pewna, że kuzyn, producent tuszu, podejmie wszystkich u siebie specjalnym poczęstunkiem.
– Jeżeli będzie tam druga rodzina – przestrzegła mnie – jedz każdego dania po troszeczkę, żeby pokazać, że nie jesteś wybredna, ale nie bądź też zachłanna. Niech najpierw częstują się inni, a ty masz się zachowywać, jakbyś była najmniej ważna.
Ulica Targu Lampionów była niedaleko Dzielnicy Glazurowania Naczyń, oddalona o pół godziny jazdy rikszą. Jednak Stara Wdowa Lau bała się, że spóźnimy się na spotkanie, jeśli nie pozostawimy sobie kilku minut w zapasie.
– A zresztą – martwiła się na głos – co będzie, jeśli rikszarz okaże się stary albo chromy? A jeżeli zacznie padać?
Chwilę po południu stanęłam przed naszym rodzinnym sklepem z tuszem, niecierpliwie oczekując spotkania z Ojcem. Stara Wdowa Lau płaciła rikszarzowi, a raczej kłóciła się z nim, twierdząc, że nie powinien żądać tak dużo za dodatkowego pasażera, ponieważ jestem jeszcze małym dzieckiem.
– Małym dzieckiem? – sapnął rikszarz. – Gdzie masz oczy, stara kobieto?
Wpatrywałam się w brzeg liliowej pożyczonej sukienki dotykałam ciasno zawiązanego koczka z tyłu głowy. Czułam się skrępowana, ale zarazem dumna, że rikszarz uważa mnie za dorosłą kobietę.
Prawie każde drzwi na ulicy prowadziły do sklepu, a wszystkie wejścia z obu stron zdobiły czerwone transparenty z dwuwierszami na szczęście. Dwuwiersz obok naszego sklepu był szczególnie ładny. Napis zrobiono pochyłym pismem, którego uczyła mnie Droga Ciocia. Styl był bardzo ekspresyjny i miał więcej wspólnego z malarstwem niż z kaligrafią. Litery przypominały przygięte podmuchem wiatru gałęzie drzewa. Ich autor musiał być autentycznym artystą, człowiekiem prawdziwie kulturalnym, zasługującym na największy szacunek. Niechętnie przyznałam przed sobą, że napis musiał wyjść spod ręki Drogiej Cioci.