W końcu Stara Wdowa Lau skończyła się targować z rikszarzem i mogłyśmy wejść do sklepu Ojca. Okna wychodziły na północ, w środku było więc trochę ciemno i zapewne dlatego Ojciec nie od razu nas zobaczył. Jego uwagę zaprzątał klient, dystyngowanie odziany mężczyzna, przypominający uczonego sprzed dwudziestu lat. Obaj pochylali się nad szklaną gablotą, dyskutując o jakości pałeczek. Powitał nas Starszy Wuj i poprosił, żebyśmy usiadły. Z jego oficjalnego tonu domyśliłam się, że nie poznał, kim jesteśmy. Nieśmiało zawołałam go po imieniu. Spojrzawszy na mnie uważniej, roześmiał się i powiedział o naszym przybyciu Młodszemu Wujowi, który zaczął przepraszać, że od razu nie wyszedł nas powitać. Pośpiesznie posadzili nas przy jednym z dwóch stolików dla klientów. Stara Wdowa Lau trzy razy odmawiała, wykrzykując, że mój ojciec i wujowie na pewno są zbyt zajęci, by przyjmować gości. Uczyniła niezdecydowany ruch, jakby chciała wyjść. Usiadłyśmy dopiero po czwartej prośbie. Potem Młodszy Wuj przyniósł nam gorącą herbatę i słodkie pomarańcze oraz wachlarze z plecionego bambusa, żebyśmy się mogły ochłodzić.
Starałam się zapamiętać każdy szczegół, aby móc potem opowiedzieć GaoLing wszystko, co widziałam, i napawać się jej zazdrością. Podłogi w sklepie były z ciemnego drewna, wypolerowanego i czystego, a mimo że panowała najbardziej sucha pora lata, nie widać było na niej ani śladu kurzu. Na ścianach wisiały witryny z drewna i szkła. Szkło mocno błyszczało, ani jedna szybka nie była pęknięta. W tych szklanych gablotach spoczywały opakowane w jedwab szkatułki, owoc naszej ciężkiej pracy. Wyglądały o wiele ładniej niż w naszej pracowni w wiosce Nieśmiertelnego Serca.
Zobaczyłam, że Ojciec otworzył kilka szkatułek. Na przykrytej jedwabiem szklanej witrynie, która służyła jako stolik, położył pałeczki, kostki i inne formy. Najpierw pokazał pałeczkę z zakończeniem w kształcie baśniowej łodzi i rzekł z uprzejmą powagą:
– Pańskie pismo będzie płynąć gładko jak dżonka po gładzi jeziora. – Wziąwszy pałeczkę z ptakiem, rzekł: – Pańska myśl poszybuje wysoko w obłoki. – Wskazał szerokim gestem kostki tuszu zdobione w piwonie i bambusy. – Pańskie księgi rozkwitną, a wysoki bambus zapewni panu spokój umysłu.
Gdy to mówił, pomyślałam o Drogiej Cioci. Przypominałam sobie, jak mnie uczyła, że wszystko, nawet tusz, ma swój cel i znaczenie: dobry tusz nie może być płynny jak woda, w każdej chwili gotów wylać się z butelki. Nie można być artystą, jeśli praca przychodzi bez wysiłku. W tym kłopot z nowoczesnym tuszem z butelki. Wówczas nie trzeba myśleć. Piszesz to, co pływa z wierzchu umysłu. A na wierzchu jest tylko rzęsa, martwe liście i jaja komarów. Ale kiedy potrzesz pałeczką tuszu o kamień, robisz pierwszy krok, by oczyścić umysł i serce. Pocierasz i zadajesz sobie pytanie – jaki jest mój zamiar? Co mam w sercu i umyśle?
Przypominałam to sobie, a jednak tego dnia w sklepie słuchałam, co mówi Ojciec, i jego słowa stały się o wiele ważniejsze od tego, co myślała Droga Ciocia.
– Proszę spojrzeć – rzekł do klienta Ojciec i ja też spojrzałam. Obracał pałeczkę w świetle. – Oto właściwy odcień, fioletowoczarny, nie brązowy ani szary jak w tanich gatunkach, które może pan znaleźć na tej ulicy. I proszę posłuchać. – Usłyszałam dźwięk czysty i krystaliczny jak srebrny dzwoneczek. – Wysoki ton mówi, że sadza jest delikatna, gładka jak brzeg starych rzek. I zapach – czuje pan tę równowagę siły i subtelności, wszystkie nuty aromatu tuszu? Jest drogi i każdy, kto zobaczy, że pan go używa, będzie wiedział, że jest wart swojej ceny.
Byłam bardzo dumna, że Ojciec mówi w ten sposób o tuszu naszej rodziny. Wciągnęłam gorące powietrze i poczułam silną woń przypraw i kamfory.
– Ta sadza – ciągnął Ojciec – jest znacznie lepsza od sosny z Anhui. Robimy ją z drzewa tak rzadkiego, że dziś nie wolno go już ścinać. Na szczęście mamy zapas ścięty dla nas przez piorun, pobłogosławiony przez bogów. – Ojciec spytał klienta, czy słyszał o czaszce starożytnego człowieka wykopanej w kamieniołomach pod Wzgórzem Smoczej Kości. Stary uczony skinął głową. – Otóż nasza rodzina pochodzi z wioski oddalonej o jedno wzgórze od tego miejsca – wyjaśnił Ojciec. – Powiadają, że drzewa w naszej wsi mają więcej niż milion lat! Skąd o tym wiadomo? Proszę pomyśleć. Kiedy ci ludzie sprzed miliona lat wędrowali wokół Wzgórza Smoczej Kości, czy nie potrzebowali drzewa, by pod nim usiąść? Żeby dawało im cień? Nie potrzebowali drzewa na ogień? Na stołki, stoły i łóżka? Mam rację? Tak więc my, ludzie z wioski obok Wzgórza Smoczej Kości, daliśmy im to, czego potrzebowali. A teraz tylko my jesteśmy w posiadaniu tego, co pozostało ze starożytnych drzew. Nazywamy to drewnem z Nieśmiertelnego Serca.
Ojciec wskazał na półki.
– Niech pan spojrzy, na tej półce są pałeczki z tylko jedną szczyptą sadzy z tego drewna, więc kosztują mniej. W tym rzędzie mamy pałeczki z dwiema szczyptami. A w tej szkatułce jest prawie tylko sadza z drewna Nieśmiertelnego Serca. Tusz wchodzi w pędzelek łatwo jak nektar w nozdrza motyla.
Klient kupił w końcu kilka najdroższych pałeczek i wyszedł ze sklepu. Miałam ochotę klaskać, jakbym zobaczyła przedstawienie dla bogów.
Ojciec podszedł do nas, do mnie. Wstałam z krzesła z mocno bijącym sercem. Nie widziałam go od pogrzebu Prababci, czyli od ponad trzech miesięcy. Zastanawiałam się, czy powie coś o moim dorosłym wyglądzie.
– Co? Czyżby już była piąta po południu? – zapytał. Na to Stara Wdowa Lau podskoczyła i krzyknęła:
– Jesteśmy za wcześnie! Powinnyśmy wyjść i wrócić później!
W ten sposób dowiedziałam się, że miałyśmy przyjść o piątej, nie o pierwszej. Stara Wdowa Lau tak się przejęła wytknięciem jej pomyłki, że ojciec musiał nalegać pięć razy, by znów usiadła. Potem moi wujowie przynieśli więcej herbaty i pomarańczy, ale i tak sytuacja była krępująca.
Po chwili Ojciec zwrócił uwagę na mnie, wyrażając troskę.
– Jesteś taka chuda – powiedział. A może mówił, że wyglądam na dość pulchną.
Później zapytał mnie o zdrowie Matki, potem o GaoLing i moich młodszych braci, dalej o różne ciotki i szwagierki. Dobrze, świetnie, doskonale, skrzeczałam jak kaczka. W tym nowym stroju trudno mi było odpowiadać naturalnie. Wreszcie spytał, czy już jadłam. Chociaż czułam się, jakbym miała zaraz zemdleć z głodu, nie miałam okazji odpowiedzieć, ponieważ Stara Wdowa Lau zaczęła krzyczeć:
– Najadłyśmy się do syta, chyba pękniemy! Proszę, nie rób sobie więcej kłopotu. Wracajcie spokojnie do pracy.
– Wcale nie jesteśmy zajęci – odrzekł przez grzeczność Ojciec. – W każdym razie nie tak, żeby nie móc poświęcić czasu rodzinie.
Stara Wdowa Lau rzekła jeszcze uprzejmiej:
– Naprawdę musimy już iść… ale przedtem, spytam cię, czy słyszałeś o… – I zaczęła nerwowo opowiadać o jakichś dalekich krewnych.
Gdy wymieniła co najmniej pięciu czy sześciu krewniaków, ojciec odstawił filiżankę i podniósł się.
– Kuzynko Lau, gdzie moje dobre wychowanie? Nie powinienem cię dłużej zmuszać, żebyś mnie zabawiała. Wiem, że przyszłaś za wcześnie, więc może przejdziecie się z moją córką ulicami miasta i będziecie podziwiać wspaniałe widoki. – Wręczył mi kilka monet na słodycze i pierożki, ostrzegając mnie, żebym była dobra dla Starszej Ciotki i nie męczyła jej za bardzo. – Nie śpieszcie się powiedział do niej. – Nie musicie zaraz pędzić z powrotem tylko przez wzgląd na nas.
Stara Wdowa Lau poczuła się zażenowana zręcznością, z jaką została odprawiona. Ja byłam zachwycona. I zaraz potem znalazłyśmy się w palącym upale.