Nagle pan Chang dostrzegł mnie siedzącą na krześle ogrodowym.
– Może pewnego dnia razem pójdziemy znaleźć więcej kawałków Człowieka z Pekinu. Jak sądzisz?
Energicznie pokiwałam głową.
Następnego dnia jechałam do domu zadowolona. Nigdy nie czułam się taka ważna. Nie przyniosłam wstydu Starej Wdowie Lau ani swojej rodzinie. Właściwie odniosłam wielki triumf. Ojciec trochę mnie krytykował za jakieś drobiazgi. Wiedziałam, że jest ze mnie dumny. Stara Wdowa Lau chwaliła się przed swoimi synowymi, że z moją urodą i manierami mogłabym mieć z dziesięć propozycji małżeństwa. Była pewna, że w ciągu tygodnia mogę się spodziewać swatki od Changów.
Choć nie poznałam jeszcze czwartego syna Changów, który był pod Wzgórzem Smoczej Kości, wiedziałam, że jest starszy ode mnie o dwa lata. Podobnie jak pozostali synowie, pomagał ojcu w wyrobie trumien. Co więcej, mówiło się, że to właśnie najmłodszy syn może rozwinąć działalność w Pekinie, tak jak nasza rodzina zaczęła sprzedawać tam tusz. Oznaczałoby to, że zamieszkam w Pekinie.
Podczas rozmów nie pytałam, czy mój przyszły mąż jest mądry, wykształcony czy dobry. W ogóle nie myślałam o romantycznej miłości. Nic nie wiedziałam o takim uczuciu. Wiedziałam za to, że od małżeństwa zależy, czy w życiu osiągnę lepszą czy gorszą pozycję. Sądząc po manierach Changa i biżuterii, jaką nosiła pani Chang, miałam się stać znacznie ważniejszą osobą. Co w tym mogło być złego?
Pan Wei przyjechał po mnie przed świtem. Niebo było ciemne, a powietrze jeszcze wolne od zgniłych zapachów lata. W wozie zaczęłam marzyć, jak odmienię swoje życie. Oczywiście, na początku trzeba będzie zmienić stroje. Powinnam też chronić twarz przed słońcem. Nie chciałam wyglądać jak ciemnolica wieśniaczka. Przecież byliśmy rodziną rzemieślników i kupców, pochodzącą ze starego klanu i bardzo szanowaną.
Zanim zgasły gwiazdy i wzeszło słońce, Pekin zniknął z horyzontu i przykryty kurzem krajobraz znów stał się nudny.
Kilka godzin później wóz pokonał ostatnie wzgórze, za którym kryło się Nieśmiertelne Serce. Usłyszałam pianie kogutów, wycie psów, wszystkie znajome odgłosy naszej wioski.
Pan Wei zaczai na całe gardło śpiewać ludową pieśń miłosną i zdawało się, że za chwilę pękną mu płuca. Za zakrętem natknęliśmy się na pasterza Wu, który zaganiał swoje stado. Na owce padały spomiędzy drzew promienie słoneczne późnego popołudnia. Wu uniósł kij, pozdrawiając głośno pana Weia i mnie. W tym momencie całe jego stado ruszyło ławą w jednym kierunku, jak niosąca burzę chmura, a mnie ogarnął lęk przed wielkim niebezpieczeństwem. Przypomniałam sobie, jak Matka mówiła kiedyś cicho o pasterzu, że jest wdowcem i potrzebuje nowej żony, żeby tkała jego wełnę. Niemal czułam grudki żółtego piasku Gobi, wyobrażając sobie, jak przebieram palcami tę wełnę. Czułam cuchnącą woń owiec, którą przesiąkają moje palce i kości. Patrzyłam na uśmiechniętego, wymachującego kijem pasterza i wiedziałam, że jestem zdecydowana wyjść za syna Changów. Być może okaże się jednookim idiotą. Trudno. Przynajmniej zostanę synową sławnej rodziny, która prowadzi interesy w Pekinie.
Myśli buntują się przeciw temu, co znajome i drogie, bardzo szybko, nie trzeba na to więcej czasu niż tyle, ile trwa złamanie cienkiej gałązki. Za chwilę miałam wrócić do mojego dawnego domu, ale wcale nie myślałam z czułością o miejscu, w którym dorastałam. Zwróciłam za to uwagę na odrażający smród pastwiska dla świń, ziemię zrytą w wielu miejscach przez poszukiwaczy smoczych kości, dziury w ścianach, błoto przy studniach, kurz na niebrukowanych drogach. Zauważyłam, że wszystkie mijane przez nas kobiety, młode i stare, mają tak samo nijakie twarze, senne oczy, w których odbijają się ich senne umysły. Życie każdego było bliźniaczo podobne do życia sąsiada. Każda rodzina była równie ważna jak rodzina obok, czyli niezbyt ważna. Mieszkali tu wieśniacy, naiwni i praktyczni, którzy bardzo powoli poddawali się zmianom, za to skłonni byli myśleć, że niepokój biegających mrówek to znak nieszczęścia zesłany przez bogów. Nawet Droga Ciocia wydawała mi się taka sama – wieśniaczka o ociężałym umyśle.
Przypomniałam sobie zabawne powiedzenie o życiu w sennej wsi: jeśli nie masz nic innego do roboty, zawsze możesz wybierać robactwo z ryżu. Kiedyś się z tego śmiałam – Dziś stwierdziłam, że to prawda.
Pan Wei wciąż głośno śpiewał swoje piosenki, gdy wjeżdżaliśmy na plac. A potem dotarliśmy na Zaułek Świńskiej Głowy. Mijałam znajome twarze, słuchając pozdrowień wypowiadanych schrypłymi od piasku głosami. Gdy zbliżaliśmy się do zwężenia, gdzie stał nasz dom, usłyszałam łomot własnego serca. Zobaczyłam naszą bramę – łuk z łuszczącego się drewna, wyblakłą czerwień transparentów z dwuwierszami, zawieszonych na filarach.
Ale gdy tylko pchnęłam bramę, moje serce wróciło na swoje miejsce i zatęskniłam za spotkaniem z Drogą Ciocią. Na pewno uraduje ją mój widok. Płakała, kiedy odjeżdżałam. Wbiegłam na dziedziniec od frontu.
– Wróciłam! Już wróciłam!
Weszłam do pracowni i ujrzałam Matkę i GaoLing.
– Ach, tak wcześnie? – powiedziała Matka, nie przerywając pracy. – Kuzynka Lau przysłała mi list z wiadomością, że spotkanie się udało i Changowie zapewne cię wezmą.
Kipiałam z niecierpliwości, żeby im opowiedzieć o swoich przygodach, o radościach, jakie przeżyłam. Jednak Matka powstrzymała mnie:
– Umyj się szybko, żebyś mogła pomóc swojej młodszej siostrze i mnie to zetrzeć.
GaoLing zmarszczyła nos, mówiąc:
– Uu, masz zapach jak zad osła.
Poszłam do pokoju, który dzieliłam z Drogą Ciocią. Wszystko wyglądało tak jak zwykle, kołdra była złożona w nogach k'ang. Ale Drogiej Cioci nie było. Chodziłam od pokoju do pokoju, zaglądałam na każdy dziedziniec. Z każdą chwilą coraz bardziej pragnęłam ją zobaczyć.
Nagle usłyszałam dobiegający z piwniczki stukot garnka. Droga Ciocia w ten sposób chciała dać mi znak, że tam jest. Zajrzałam do tunelu, do którego prowadziła stroma drabina. Droga Ciocia pomachała do mnie, a gdy wynurzyła się z cienia, zobaczyłam, że wciąż ma sylwetkę dziewczyny. Przez krótką chwilę widziałam tylko połowę jej twarzy oświetloną blaskiem słońca i znów była tak piękna, jak mi się wydawało w dzieciństwie. Wyszła z otworu piwnicy, odstawiła garnek i pogładziła mnie po twarzy, a jej ręce powiedziały:
– Naprawdę wróciłaś do mnie, Piesku? – Pociągnęła mnie za potargany warkocz i prychnęła. – Nie zabrałaś grzebienia? Nie miał kto ci przypomnieć? Rozumiesz, dlaczego jestem ci potrzebna. Sama nie umiesz myśleć! – Dźgnęła mnie palcem w głowę, co bardzo mnie rozdrażniło. Poślinionym palcem starła mi brud z policzka, a potem położyła dłoń na czole. – Jesteś chora? Zdaje się, że masz gorączkę.
– Nie jestem chora – odrzekłam. – Ciepło mi. – Wróciła do rozplątywania moich zmierzwionych włosów. Zerknęłam na jej grube blizny, wykrzywione usta.
Odsunęłam się od niej.
– Sama potrafię się myć i czesać – powiedziałam. Zaczęła wydawać syki.
– Wystarczył tydzień z dala od domu, żebyś się stała taka dorosła?
– Oczywiście – odburknęłam. – Przecież niedługo zostanę mężatką.
– Słyszałam. I to nie drugą, ale pierwszą żoną. To dobrze. Dobrze cię wychowałam, każdy od razu to może zobaczyć.
Wiedziałam już, że Matka nie zdradziła jej nazwiska rodziny. Musiała je prędzej czy później usłyszeć.
– To rodzina Changów – powiedziałam, przyglądając się, jak wiadomość uderza ją niczym miecz. – Zgadza się, rodzina Changa trumniarza.
Wydała dźwięk, jakby tonęła. Jej głowa zakołysała się jak dzwon. Po chwili jej ręce zaczęły ciąć powietrze.