Выбрать главу

– Nie możesz. Zabraniam ci.

– Nie ty będziesz o tym decydować! – krzyknęłam.

Uderzyła mnie otwartą dłonią, potem popchnęła na ścianę. Zaczęła okładać moje ramiona i głowę. W pierwszej chwili skuliłam się z piskiem, próbując się zasłonić. Poczułam jednak ogarniającą mnie złość. Odepchnęłam ją, prostując się. Moja kamienna twarz nie wyrażała nic, co bardzo ją zdumiało. Patrzyłyśmy na siebie, oddychając ciężko. Nie poznawałyśmy się już nawzajem. Padła na kolana, bijąc się w pierś, co w jej języku oznaczało “to na nic".

– Muszę iść pomóc Matce i GaoLing – powiedziałam, po czym odwróciłam się i odeszłam.

DUCH

Tak jak się spodziewaliśmy, Changowie zwrócili się do naszej rodziny z pytaniem, czy mogę zostać ich synową. Stara Wdowa Lau dodała, że jeżeli zgodzę się od razu, rodzina otrzyma w darze pieniądze, a ja będę występować jako synowa Changów na wszystkich uroczystościach rodzinnych i wiejskich, w tym na największej, która odbędzie się w dniu Święta Księżyca na cześć pana Changa za jego zasługi dla nauki.

– Powinna iść od razu – radziły Matce Starsza i Młodsza Ciotka. – W przeciwnym razie później mogą zmienić zdanie. Co będzie, jeżeli odkryją coś złego w niej albo w jej przeszłości i zapragną zerwać umowę małżeństwa?

Sądziłam, że mówią o moim braku zdolności do szycia czy jakiejś krnąbrności, o której zapomniałam, ale nie. Mówiły wtedy o moich narodzinach. Wiedziały, kto naprawdę jest moją matką. Changowie ani ja nie wiedzieliśmy.

Matka postanowiła, że zostanę członkiem rodziny Changów dopiero za kilka tygodni, przed uroczystością Święta Księżyca. Zapewniła mnie, że zdąży w tym czasie wraz z ciotkami uszyć kołdry i inne rzeczy potrzebne mi w nowym życiu. Ogłosiwszy tę nowinę, zapłakała z radości.

– Dobrze z tobą postąpiłam – powiedziała z dumą. – Nikt nie będzie mógł narzekać.

GaoLing także płakała. Choć sama również uroniłam parę łez, nie wszystkie były wyrazem radości. Miałam opuścić rodzinę, swój dom. Miałam się zmienić z dziewczyny w żonę, z córki w synową. Mimo że byłam bardzo szczęśliwa, smutno było się żegnać z dawną sobą.

Droga Ciocia i ja nadal mieszkałyśmy w jednym pokoju i dzieliłyśmy łóżko. Ale już nie przygotowywała mi kąpieli ani nie przynosiła słodkiej wody ze studni. Nie pomagała mi się czesać, nie martwiła się moim zdrowiem ani czystością paznokci. Nie ostrzegała mnie, nie doradzała. Jej ręce przestały do mnie mówić.

Spałyśmy w k'ang jak najdalej od siebie. Jeżeli zbudziłam się bezwiednie przytulona do jej znajomego ciała, cicho się odsuwałam, zanim zdążyła się obudzić. Co dzień rano miała zaczerwienione oczy, wiedziałam więc, że płakała. Moje oczy też czasem były czerwone.

Kiedy Droga Ciocia nie pracowała przy tuszu, pisała, zapełniając arkusz za arkuszem. Siedziała przy swoim stole, rozcierając pałeczkę tuszu w kamieniu i myślała, nie wiem o czym. Potem zanurzała pędzelek i pisała, zatrzymywała się na chwilę i znów zanurzała. Słowa spływały na papier bez kleksów, skreśleń i poprawek.

Kilka dni przed moim odejściem do domu Changów zbudziłam się i ujrzałam Drogą Ciocię, która siedziała, patrząc na mnie. Uniosła ręce i zaczęła mówić. – Teraz pokażę ci prawdę.

Podeszła do niskiej drewnianej szafki i wyciągnęła z niej pakunek owinięty niebieskim materiałem. Położyła mi go na kolanach. W środku był gruby zwój papierów związanych sznurkiem. Spojrzała na mnie z dziwną miną i wyszła z pokoju.

Zerknęłam na pierwszą stronę. “Urodziłam się jako córka Sławnego Nastawiacza Kości z Ust Góry" – brzmiało pierwsze zdanie. Przejrzałam dalsze stronice. Pisała o tradycjach rodzinnych, o stracie matki i rozpaczy ojca, czyli o rzeczach, o których już mi opowiadała. Potem odnalazłam zdanie: “Teraz opowiem ci, ile zła naprawdę jest w człowieku nazwiskiem Chang". Natychmiast rzuciłam papiery na ziemię. Chciałam, żeby Droga Ciocia więcej nie zatruwała moich myśli. Nie przeczytałam więc końca, w którym wyjawiła mi, że jest moją matką.

Podczas wieczornego posiłku Droga Ciocia zachowywała się, jak gdybym znów była bezradna. Pałeczkami wkładała do mojej miseczki kawałki jedzenia.

– Jedz jeszcze – poleciła. – Dlaczego nie jesz? Jesteś chora? Chyba jest ci ciepło. Masz gorące czoło. Dlaczego jesteś taka blada?

Po kolacji wszyscy jak zwykle poszliśmy na podwórko. Matka i ciotki wyszywały mój ślubny strój. Droga Ciocia cerowała dziurę w moich starych spodniach. Odłożyła igłę i pociągnęła mnie za rękaw.

– Przeczytałaś, co ci napisałam?

Skinęłam głową, nie mając ochoty kłócić się z nią przy wszystkich. Kuzynki, GaoLing i ja bawiłyśmy się w tkanie, zaplatając sznurki wokół palców. Wciąż się myliłam, na co GaoLing wyła z uciechy, że Changowie dostaną taką niezdarną synową. Słysząc to, Droga Ciocia posyłała mi surowe spojrzenia.

Wieczór ciągnął się dalej. Słońce zaszło, zaczęły rozbrzmiewać dźwięki ciemności, cykanie, skrzypienie i łopot skrzydeł nieznanych stworzeń. Wcześniej, niż bym sobie życzyła, przyszła pora udania się na spoczynek. Chciałam, żeby Droga Ciocia poszła pierwsza. Po dłuższym czasie, sądząc, że już zasnęła, weszłam do ciemnego pokoju.

Droga Ciocia natychmiast usiadła i zaczęła coś do mnie mówić.

– Nie widzę twoich rąk – powiedziałam. Gdy poszła zapalić lampę naftową, zaprotestowałam. – Nie trzeba. Jestem senna. Nie chcę teraz rozmawiać.

Jednak zapaliła lampę. Podeszłam do k'ang i położyłam się. Podążyła za mną, postawiła lampę na półce, kucnęła i spojrzała na mnie z rozjaśnioną twarzą.

– Skoro przeczytałaś moją historię, co teraz do mnie czujesz? Bądź szczera.

Chrząknęłam. To wystarczyło, żeby klasnęła w dłonie i pokłoniła się Bogini Miłosierdzia w podzięce za to, że ocaliła mnie przed Changami. Przerywając jej dziękczynne modlitwy, powiedziałam:

– Ale i tak do nich pójdę.

Przez długi czas nie ruszała się. Potem zaczęła płakać i bić się w piersi. Jej ręce migały:

– Nie masz dla mnie żadnych uczuć? Dla mnie? Pamiętam dokładnie, co wtedy powiedziałam:

– Gdyby nawet Changowie okazali się rodziną złodziei i morderców, wolę iść do nich, żeby tylko uciec od ciebie.

Oparła się dłońmi o ścianę. A potem zdmuchnęła lampę i wyszła z pokoju.

Rano jej nie było. Ale nie martwiłam się. W przeszłości kilka razy wychodziła, gdy się na mnie złościła, ale zawsze wracała. Na śniadaniu również jej nie było. A więc tym razem jej złość była większa niż dawniej. Niech się złości, powiedziałam sobie. Nie zależy jej na moim przyszłym szczęściu. Tylko Matce. Na tym polega różnica między matką a piastunką.

Tak właśnie myślałam, idąc za Matką z ciotkami i GaoLing do pracowni. Gdy weszłyśmy do ciemnego pomieszczenia, zobaczyłyśmy nieopisany bałagan. Plamy na ścianach. Plamy na stole. Długie zacieki na podłodze. Czyżby wpadło tu jakieś dzikie zwierzę? Skąd ten zgniły słodki zapach? Nagle Matka zaczęła jęczeć:

– Nie żyje! Ona nie żyje!

Kto nie żyje? Zaraz potem zobaczyłam Drogą Ciocię. Górna połowa jej twarzy była biała jak kreda, jej szalone oczy patrzyły prosto na mnie. Siedziała przechylona, oparta o przeciwległą ścianę.

– Kto nie żyje? – zawołałam do Drogiej Cioci. – Co się stało?

Podeszłam do niej. Miała rozpuszczone i wzburzone włosy, a dopiero potem dostrzegłam, że jej szyję obsiadły muchy. Patrzyła prosto na mnie, lecz jej ręce leżały nieruchomo. W jednej spoczywał nóż, którym rzeźbiło się kamienie do tuszu. Zanim zdążyłam jej dotknąć, odepchnęła mnie jedna z lokatorek, żeby mieć lepszy widok.