Выбрать главу

Tylko tyle pamiętam z tamtego dnia. Nie wiem, jak znalazłam się z powrotem w swoim pokoju, w swoim k'ang. Kiedy zbudziłam się w ciemności, zdawało mi się, że nadal jest ranek poprzedniego dnia. Usiadłam i zadrżałam, otrząsając się z koszmarnego snu.

Drogiej Cioci nie było w k'ang. Przypomniałam sobie, ze była na mnie zła i poszła spać gdzie indziej. Próbowałam zasnąć z powrotem, ale nie potrafiłam spokojnie leżeć. Wstałam i wyszłam. Niebo było usiane gwiazdami, w żadnym pokoju nie paliła się lampa, nawet stary kogut nie wydał najmniejszego dźwięku. Nie było jeszcze ranka, ale głęboka noc, i zastanawiałam się, czy chodzę we śnie. Przeszłam przez podwórko, kierując się do pracowni, ponieważ przypuszczałam, że Droga Ciocia śpi tam na stole. Potem przypomniałam sobie dalszą część koszmaru: czarne muchy ucztujące na jej szyi, pełznące po jej ramionach jak ruchome włosy. Bałam się tego, co mogę ujrzeć w pracowni, a jednak drżącymi rękami zapaliłam lampę.

Ściany były czyste. Podłoga także. Drogiej Cioci nie było. Z ulgą wróciłam do łóżka.

Kiedy obudziłam się drugi raz, było rano i na brzegu k'ang siedziała GaoLing.

– Bez względu na wszystko – powiedziała z zalaną łzami twarzą – zawsze będę cię traktować jak siostrę. – Potem powiedziała mi, co się stało, a ja słuchałam, jak gdybym wciąż śniła.

Poprzedniego dnia przyszła pani Chang z listem, jaki dostała od Drogiej Cioci. Dostała go w środku nocy.

– Co to ma znaczyć? – pytała żona trumniarza. W liście była mowa o tym, że jeśli pójdę do domu Changów, Droga Ciocia zamieszka w nim jako duch i będzie ich straszyć wiecznie. – Gdzie jest kobieta, która to wysłała? – spytała ostrym głosem pani Chang, uderzając dłonią w list.

Gdy Matka powiedziała jej, że piastunka właśnie się zabiła, żona Changa wybiegła śmiertelnie przerażona.

GaoLing mówiła, że później Matka przypadła do ciała Drogiej Cioci, które wciąż opierało się o ścianę pracowni.

– Tak mi się odpłacasz? – wołała. – Traktowałam cię jak siostrę. Twoją córkę traktowałam jak własną. – Zaczęła kopać ciało za tysiące niewypowiedzianych słów podziękowań i przeprosin.

~ Matka oszalała z gniewu – powiedziała GaoLing. – Mówiła do ciała Drogiej Cioci: “Jeżeli nas będziesz straszyć, sprzedam LuLing do domu publicznego".

Później kazała Staremu Kucharzowi położyć ciało na taczkach i zrzucić z urwiska.

– Leży tam teraz – powiedziała GaoLing. – Twoja Droga Ciocia leży na Końcu Świata.

Po wyjściu GaoLing nadal nie rozumiałam wszystkiego, o czym mówiła, jednak już wiedziałam. Znalazłam kartki zapisane przez Drogą Ciocię. Przeczytałam je do końca. I nareszcie znalazłam te słowa. Twoją matką. Jestem twoją matką. Twoją matką.

Tego dnia poszłam na Koniec Świata poszukać jej. Ześlizgując się w dół, czułam, jak gałęzie i kolce ranią moją skórę. Zeszłam na dno urwiska, gorączkowo pragnąc ją odnaleźć. Słyszałam granie cykad i łopot skrzydeł sępów. Skierowałam się w stronę gęstych zarośli, gdzie sięgały rosnące ukośnie drzewa, opadając wraz z brzegiem urwiska. Zobaczyłam mech – a może to były jej włosy? Wysoko na gałęziach widziałam gniazdo – a może to jej ciało zawisło na konarze? Natknęłam się na kupkę gałęzi – a może to jej kości, rozrzucone już przez wilki?

Skręciłam i poszłam w inną stronę, kierując się linią ściany urwiska. Mignęły mi strzępki materiału – jej ubranie? Ujrzałam wrony, które niosły w dziobach jakieś kawałki – jej ciała? Doszłam do bezdrzewnej połaci ziemi, poznaczonej kopczykami kamieni – tysięcy kawałków jej czaszki i kości. Gdziekolwiek spojrzałam, widziałam jej roztrzaskane i porozrywane ciało. Ja to zrobiłam. Przypominałam sobie klątwę wiszącą nad jej rodziną, moją rodziną, smocze kości, które nie zostały zwrócone na miejsce pochówku. Chang, ten okropny człowiek, chciał, abym wyszła za jego syna tylko po to, żebym mu powiedziała, gdzie znaleźć więcej tych kości. Jak w swojej głupocie mogłam się wcześniej nie domyślić?

Szukałam jej aż do zmierzchu. Oczy miałam zapuchnięte od pyłu i łez. Nie znalazłam jej. Wspinając się z powrotem na skarpę, byłam już dziewczyną, która zgubiła na Końcu Świata kawałek siebie.

Przez pięć dni nie mogłam się ruszać. Nie mogłam jeść. Nie mogłam nawet płakać. Leżałam w pustym k'ang i czułam tylko powietrze ulatujące z mojej piersi. Kiedy zdawało mi się, że już nic nie zostało, z mojego ciała wciąż coś wysysało oddech. Czasem nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Nie chciałam uwierzyć. Skupiłam się, aby wywołać obraz Drogiej Cioci, usłyszeć jej kroki, zobaczyć jej twarz. Jej twarz widziałam tylko we śnie, zawsze wykrzywioną gniewem. Mówiła, że klątwa wisi już nade mną i nigdy już nie zaznam spokoju. Byłam skazana na wieczną zgryzotę. Szóstego dnia zaczęłam płakać i nie przestawałam od rana do wieczora. Gdy wreszcie nic nie czułam, podniosłam się z łóżka i wróciłam do życia.

Nikt już nie wspominał ani słowem o tym, że mam odejść do domu Changów. Umowę małżeńską odwołano, a Matka przestała udawać, że jestem jej córką. Nie wiedziałam, czy należę jeszcze do tej rodziny, i gdy czasem Matka była ze mnie niezadowolona, groziła, że sprzeda mnie w niewolę staremu, choremu na gruźlicę pasterzowi. Nikt nie mówił o Drogiej Cioci, ani żywej, ani martwej. Choć ciotki zawsze wiedziały, że jestem jej nieślubną córką, nie żałowały mnie jako opłakującego stratę matki dziecka. Kiedy nie mogłam powstrzymać się od łez, odwracały twarze, znajdując nagle bardzo pilne zajęcie dla oczu i palców.

Tylko GaoLing odzywała się do mnie nieśmiało.

– Jesteś jeszcze głodna? Jak nie chcesz tego pierożka, ja go zjem.

I pamiętam jeszcze to: często, gdy leżałam w k'ang, GaoLing przychodziła do mnie i nazywała mnie Starszą Siostrą. Gładziła mnie po ręce.

Dwa tygodnie po śmierci Drogiej Cioci przez bramę przebiegła czyjaś postać, wyglądająca jak ścigany przez diabła żebrak. Był to Młodszy Wuj z Pekinu. Ubranie i oczy miał pokryte sadzą. Gdy otworzył usta, dobył się z nich zduszony krzyk.

– Co się stało? Co się stało? – wołała Matka, wybiegając z piwnicy.

Wszyscy inni też wybiegli z pracowni, potykając się. Zjawili się też niektórzy lokatorzy, a za nimi pełzające dzieci i szczekające psy.

– Nie ma – powiedział Młodszy Wuj. Szczękał zębami, Jakby było mu zimno. – Wszystko spalone. Koniec z nami.

– Spalone? – krzyknęła Matka. – O czym ty mówisz? Wuj opadł na ławkę, krzywiąc w rozpaczy twarz.

– Sklep przy ulicy, kwatery za sklepem, wszystko obróciło się w popiół.

GaoLing zacisnęła dłoń na mojej ręce.

Kawałek po kawałku Matka i ciotki wydobywały z niego szczegóły zdarzenia. Zeszłej nocy, mówił, do Ojca przyszła Droga Ciocia. Miała rozpuszczone włosy, z których kapały łzy i czarne krople krwi, a Ojciec natychmiast się domyślił, że nie jest zwykłym snem, tylko duchem.

– Liu Jin Senie! – zawołała Droga Ciocia. – Czy drewno kamforowe jest dla ciebie cenniejsze od mojego życia? Niech zatem drewno buchnie ogniem, tak jak ja.

Ojciec machnął ręką, aby ją odgonić, ale przewrócił lampę olejową, która mu się nie śniła, lecz stała na stoliku obok łóżka. Usłyszawszy hałas, Starszy Wuj usiadł i zapalił zapałkę, żeby zobaczyć, co się wylało na podłogę. Młodszy Wuj mówił, że w tym momencie Droga Ciocia wyrwała mu zapałkę spomiędzy palców. Buchnęła fontanna płomieni. Starszy Wuj krzyczał do Młodszego Wuja, aby pomógł mu zgasić ogień. Podobno przez sztuczkę Drogiej Cioci, zamiast dzbanka zimnej herbaty, Młodszy Wuj wylał na ogień słój wina pai gar. Płomienie skoczyły wyżej. Ojciec i obaj wujowie zbudzili synów śpiących w sąsiednim pokoju; potem wszyscy stali na podwórku, przyglądając się, jak ogień trawi ich posłania, transparenty przy drzwiach, ściany. Im więcej pożerały płomienie, tym większy odczuwały głód. Zakradły się do sklepu po nowy łup. Pożarły zwoje słynnych uczonych, którzy pisali naszym tuszem. Liznęły owinięte w jedwab szkatułki z najdroższymi pałeczkami tuszu. Gdy z pałeczek wyciekła żywica, ogień ryknął z radości, zabierając się do uczty z jeszcze większym apetytem. W ciągu godziny fortuna naszej rodziny uniosła się do bogów, zmieniając się w kadzidło, popiół i trujący dym.