Выбрать главу

Matka, Starsza Ciotka i Młodsza Ciotka zasłaniały sobie dłońmi uszy, jak gdyby tylko w ten sposób mogły pozostać przy zdrowych zmysłach.

– Los zwrócił się przeciw nam! – wołała Matka. – Czy może być coś gorszego?

Młodszy Wuj, śmiejąc się i płacząc, rzekł, że rzeczywiście może.

Budynki obok naszego sklepu również zaczęły płonąć. W sklepie od wschodu sprzedawano stare książki naukowe a budynek od zachodu po same krokwie był wypełniony dziełami malarzy. W środku pomarańczowej nocy sklepikarze wyrzucali swoje towary na pokrytą popiołem ulicę. Potem przyjechała straż ogniowa. Wszyscy pomagali i wylewali w powietrze tyle wiader wody, że zdawało się, jakby padał deszcz. I później rzeczywiście spadł rzęsisty deszcz, niszcząc uratowane towary, ale ratując resztę dzielnicy przed spaleniem.

Zanim Młodszy Wuj skończył opowiadać, Matka, moje ciotki i GaoLing przestały łkać. Wyglądały, jak gdyby z ich stóp uciekła krew i kości. Chyba czuły się tak jak ja, gdy w końcu zrozumiałam, że Droga Ciocia nie żyje.

Matka pierwsza odzyskała zmysły.

– Zabierzcie z piwnicy srebrne sztabki – powiedziała do nas. – I zbierzcie razem całą swoją cenną biżuterię.

– Po co? – zdziwiła się GaoLing.

– Nie bądź głupia. Inni sklepikarze zmuszą naszą rodzinę do zapłacenia za szkody. – Matka popchnęła ją. – Do dzieła, pośpiesz się. – Ściągnęła bransoletkę z przegubu GaoLing. – Zaszyjcie biżuterię w rękawach najgorszych kaftanów. Wydrążcie najtwardsze dzikie jabłka i włóżcie do środka złoto. Jabłka załadujcie na wóz i przysypcie zgniłymi. Kucharzu, sprawdź, czy lokatorzy mogą nam sprzedać jakieś taczki, nie targuj się zanadto. Niech każdy zrobi tobołek, ale nie zabiera drobiazgów… – Byłam zdumiona szybkością myśli Matki, jak gdyby była przyzwyczajona biec dwa kroki przed falą powodzi.

Nazajutrz do domu wrócili Ojciec, Starszy Wuj i ich synowie. Z brudnymi twarzami i w czarnych ubraniach już wyglądali jak nędzarze. Starsza Ciotka i Młodsza Ciotka Przypadły do nich, przekrzykując się nawzajem:

– Stracimy dom?

– Będziemy głodować?

– Naprawdę musimy uciekać?

Młodsze dzieci zaczęły płakać. Ojciec zachowywał się Jak głuchoniemy. Usiadł na swoim krześle z drewna wiązowego, pocierając rękę i oświadczając, że to najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek posiadał i stracił. Tego wieczoru nikt nie jadł. Nie zebraliśmy się na podwórku, żeby odetchnąć wieczornym wiatrem. GaoLing i ja spędziłyśmy noc razem, rozmawiając i płacząc, przysięgając sobie, że umrzemy razem jako siostry. Wymieniłyśmy na znak przysięgi szpilki do włosów. Jeżeli nawet sądziła, że winna naszych nieszczęść jest Droga Ciocia, nie mówiła o tym, jak reszta rodziny. Nie winiła mnie za to, że Droga Ciocia zjawiła się w ich życiu z powodu moich narodzin. Przeciwnie, GaoLing powiedziała mi, że powinnam się cieszyć z tego, że Droga Ciocia już nie żyje i nie będzie cierpiała z powodu powolnej śmierci z głodu i wstydu, jaka nas czekała. Zgodziłam się, jednak wolałabym, żeby była ze mną. Ale była na Końcu Świata. A może rzeczywiście krążyła po ziemi, szukając zemsty?

Następnego dnia w naszej bramie zjawił się jakiś człowiek i wręczył Ojcu list z pieczęciami. Napisano skargę, obarczając naszą rodzinę odpowiedzialnością za pożar i szkody. Urzędnik powiedział, że gdy tylko właściciele zniszczonych sklepów sporządzą listę strat, podadzą kwotę sędziemu, który powiadomi nas, jak mamy uregulować dług. Tymczasem, powiedział, nasza rodzina powinna przedstawić akt własności na dom i ziemię. Ostrzegł nas, że ogłosi o tym we wsi, żeby ludzie wiedzieli i mogli na nas donieść, gdybyśmy próbowali uciekać.

Po wyjściu urzędnika czekaliśmy, co powie nam Ojciec. Opadł ciężko na swoje krzesło. Wówczas Matka zapowiedziała:

– Koniec z nami. Nie zmienimy losu. Dzisiaj idziemy na rynek, jutro będziemy ucztować.

Matka dała nam wszystkim ogromne kieszonkowe, jakiego nigdy nie dostaliśmy przez całe życie. Powiedziała, że mamy nakupić jedzenia, owoców i słodyczy, przysmaków i tłustych mięs, wszystkiego, czego sobie zawsze odmawialiśmy, ale na co zawsze mieliśmy ochotę. Zbliża się Święto Księżyca, więc nasze zakupy nie będą niczym niezwykłym, ponieważ tłum ludzi przygotowuje się do świątecznej uczty.

Z okazji święta odbywały się jarmarki z występami żonglerów i akrobatów, byli sprzedawcy lampionów i zabawek oraz więcej niż zazwyczaj oszustów i paskarzy. Przepychając się przez hordy kupujących, trzymałyśmy się z GaoLing za ręce. Widziałyśmy zapłakane dzieci, które się zgubiły, i mężczyzn o wyglądzie łotrów, którzy bezczelnie się nam przyglądali. Droga Ciocia zawsze mnie ostrzegała przed bandytami z dużych miast, którzy kradną głupie wiejskie dziewczęta i sprzedają w niewolę. Zatrzymałyśmy się przy straganie z ciasteczkami księżycowymi. Były czerstwe. Wzgardziłyśmy szarą wieprzowiną. Zajrzałyśmy do słojów z kawałkami tofu, które były lepkie i śmierdziały. Miałyśmy pieniądze i wolno nam było kupić, co tylko zechcemy, ale nie potrafiłyśmy znaleźć nic dobrego i wszystko wydawało się zepsute. Wędrowałyśmy w tłumie ściśnięte jak cegły w murze.

Później znalazłyśmy się w Zaułku Żebraków, gdzie nigdy przedtem nie byłam. Co krok widziałyśmy jakąś żałosną postać: człowieka z ogoloną głową, bez rąk i nóg, którego korpus kołysał się na plecach jak żółw na skorupie. Chłopca bez kości z nogami owiniętymi wokół szyi. Karła, którego policzki, brzuch i uda przekłuwały długie igły. Wszyscy żebracy lamentowali tak samo:

– Proszę, młoda panienko, starszy bracie, zlituj się nad nami. Daj nam pieniędzy, a w swoim przyszłym życiu nie będziesz cierpiał jak my.

Niektórzy z przechodzących chłopców śmiali się, większość ludzi odwracała oczy, a monety rzucały im tylko stare babcie, które niedaleko już miały do innego świata. GaoLing, wczepiwszy się w moje ramię, szepnęła:

– Czy taki los nas właśnie czeka?

Odwracając się, żeby odejść, zderzyłyśmy się z jeszcze jedną nieszczęśnicą. Dziewczyna nie była starsza od nas, ubrana w wystrzępione łachmany z powiązanych pasków materiału, w których wyglądała jak odziana w kostium starożytnego wojownika. Tam gdzie powinna mieć oczy, widniały dwie zapadłe jamy pokryte zmarszczoną skórą. Zaczęła zawodzić:

– Moje oczy za dużo widziały, więc je wyłupiłam. Teraz nie widzę i przychodzi do mnie to, co niewidzialne.

Potrząsnęła przed nami pustą miseczką.

– Duch chce z wami rozmawiać.

– Jaki duch? – spytałam od razu.

– Ktoś, kto był dla ciebie jak matka – odrzekła równie prędko dziewczyna.

GaoLing ze zdumienia wstrzymała oddech.

– Skąd wie, że Droga Ciocia była twoją matką? – szepnęła do mnie, po czym zwróciła się do dziewczyny: – Powiedz nam, co mówi duch.

Ślepa dziewczyna uniosła miseczkę i potrząsnęła nią. GaoLing wrzuciła monetę. Dziewczyna przechyliła miseczkę, mówiąc:

– Wasza hojność niewiele waży.

– Najpierw pokaż nam, co potrafisz – powiedziała GaoLing.

Dziewczyna kucnęła na ziemi. Z postrzępionego rękawa wydobyła woreczek, rozwiązała i wysypała zawartość na ziemię. Był to wapienny piasek. Z drugiego rękawa wyciągnęła długi cienki patyczek. Wygładziła nim piasek, aż stał się równy niczym lustro. Przyłożywszy ostry koniec patyczka do ziemi i zwróciwszy niewidzące oczy w stronę nieba, zaczęła pisać. Kucnęłyśmy obok niej. Jak żebraczka mogła się tego nauczyć? Nie była to zwykła sztuczka. Jej dłoń poruszała się pewnie, znaki były równe, jak gdyby wyszły spod ręki zręcznego kaligrafa. Przeczytałam pierwszy wers.