Ruth pomyślała o książce, którą kilka lat temu pomagała pisać, “Fizyka natury ludzkiej". Autor wykorzystał prawa fizyki do zilustrowania podstawowych nauk życiowych, przypominając o nieskutecznych wzorcach zachowań. “Relatywistyczna teoria grawitacji": nie przywiązuj wagi do wszystkiego. Ciężar każdego problemu zależy tylko od tego, jak ty go traktujesz. “Zjawisko Dopplera w komunikacji": zawsze istnieje rozdźwięk między tym, co ktoś mówi, a tym, jak słuchacz chce rozumieć wypowiedziane słowa. “Siła odśrodkowa argumentów": im dalej odsuwasz się od istoty problemu, tym szybciej sytuacja wymyka się spod kontroli.
Ruth uważała wówczas takie rady i analogie za zbytnie uproszczenie. Nie sposób zredukować życia do jednozdaniowych maksym. Ludzie są przecież bardziej złożeni. W każdym razie ona na pewno. A może jest zbyt skomplikowana? Złożona, skomplikowana, co za różnica? Art natomiast był wcieleniem wyrozumiałości. Przyjaciele często jej mówili rzeczy w rodzaju: “Ależ ty masz szczęście". Słysząc to po raz pierwszy, była bardzo dumna z tego, że tak dobrze ulokowała uczucia. Ostatnio jednak zaczęła się zastanawiać, czy nie chcieli przez to powiedzieć, iż należy podziwiać Arta za to, że z nią wytrzymuje. Potem Wendy przypomniała jej:
– Przecież to ty nazwałaś Arta pieprzonym świętym.
Ruth nie mogła sformułować tego w ten sposób, ale rzeczywiście odniosła takie wrażenie. Dobrze pamiętała, że zanim się w nim zakochała, podziwiała go – za jego spokój i zrównoważenie emocjonalne. Czy nadal wzbudzał w niej podziw? Czy to on się zmienił, czy może ona? Rozmyślając nad tym, jechała w stronę pralni.
Poznała Arta prawie dziesięć lat temu, na wieczornych zajęciach jogi, na które chodziła razem z Wendy. Udział w ćwiczeniach był jej pierwszą od wielu lat próbą rozruszania mięśni. Ruth był z natury szczupła i z początku nie miała żadnej motywacji, by wstąpić do klubu.
– Tysiąc doków rocznie – dziwiła się – za to, że będę mogła skakać na maszynie jak chomik w wirującym kole?
Oświadczyła Wendy, że woli stres jako formę ćwiczeń fizycznych.
– Napinasz mięśnie, wytrzymujesz tak przez dwanaście godzin, potem rozluźniasz się, liczysz do pięciu i znów napinasz.
Z kolei Wendy od szkoły średniej, kiedy uprawiała gimnastykę, przybrała na wadze trzydzieści pięć funtów, miała więc ochotę wrócić do dawnej formy.
– Przejdźmy przynajmniej bezpłatny test sprawnościowy – zaproponowała. – Nie musimy od razu wstępować do klubu.
Ruth triumfowała w duchu, kiedy uzyskała lepszy wynik od Wendy w robieniu “brzuszków". Wendy pobiła Ruth w pompkach, co skwitowała radosnym okrzykiem. Współczynnik tkanki tłuszczowej u Ruth utrzymywał się w normie, na poziomie dwudziestu czterech procent, u Wendy natomiast wynosił trzydzieści siedem procent.
– To pewnie czynnik genetyczny, pozostałość po moich chińskich chłopskich przodkach – oznajmiła taktownie Ruth, ale potem w teście na gibkość uzyskała wynik “bardzo słabo".
– Według tabeli – zauważyła Wendy – to o jeden punkt wyżej od ciała w stężeniu pośmiertnym.
– Patrz, mają jogę – powiedziała później, gdy przeglądały klubowy plan zajęć. – Słyszałam, że joga może odmienić ludzkie życie. I zajęcia są wieczorem. – Dała Ruth kuksańca. – Łatwiej ci będzie wyleczyć się z Paula.
Tamtego wieczoru podsłuchały rozmowę dwu kobiet w szatni.
– Facet obok mnie pytał, czy chciałabym iść z nim na zajęcia o północy. Joga bez togi. Znaczy nago.
– Nago? Ale drań!… Był chociaż przystojny?
– Niezły. Ale wyobrażasz sobie dwadzieścia gołych tyłków, jak będą robić Leżącego Psa?
Kobiety wyszły z szatni, a Ruth zwróciła się do Wendy:
– Kto, do cholery, chciałby uprawiać jogę nago?
– Na przykład ja – odparła Wendy. – Nie patrz na mnie takim zgorszonym wzrokiem, panno Porządnicka. Przynajmniej nie byłoby nudno.
– Naga, wśród zupełnie obcych ludzi?
– Nie, z moim księgowym, dentystą i szefem. A jak sądzisz?
W zatłoczonej sali ćwiczeń trzydzieścioro adeptów, głównie kobiety, znaczyło swój teren, rozkładając i poprawiając maty, podczas gdy maruderzy dopiero wchodzili. Kiedy jakiś mężczyzna tuż obok Ruth rozwinął swoją matę, starała się na niego nie patrzeć, podejrzewając, że to właśnie może być ów drań. Rozejrzała się po sali. Większość kobiet miała wypielęgnowane i polakierowane paznokcie. Stopy Ruth były szerokie, a palce przypominały świnki z wierszyka dla dzieci. Nawet stopy mężczyzny obok wyglądały lepiej – o gładkiej skórze i pięknych, wąskich palcach. Zaraz się jednak zmitygowała. Przecież nie powinna przychylnie myśleć o potencjalnym zboczeńcu.
Zajęcia zaczęły się od czegoś, co brzmiało jak rytualna inkantacja, a potem ludzie przybierali różne pozycje, jak gdyby oddawali cześć pogańskiemu bożkowi. Urdhva Muka Svanasana! Adho Muka Svanasana! Wszyscy z wyjątkiem Ruth i Wendy znali układy. Ruth naśladowała ruchy pozostałych jak w zabawie “Ojciec Wirgiliusz…". Od czasu do czasu podchodziła do niej muskularna instruktorka, by zgiąć, poprawić lub podnieść którąś część jej ciała. Pewnie wyglądam jak ofiara tortur, pomyślała Ruth, albo jeden z tych dziwolągów bez kości, których matka widziała w Chinach – małych żebraków, co ku uciesze widowni wyginali swoje ciała, jakby były zrobione z gumy. Zaczął po niej płynąć pot, ale zdążyła się za to uważnie przyjrzeć mężczyźnie obok, żeby umieć później podać policji jego rysopis, gdyby było trzeba. “Gwałciciel od nagiej jogi miał pięć stóp jedenaście cali wzrostu i ważył jakieś sto sześćdziesiąt funtów. Ciemne włosy, duże brązowe oczy, gęste brwi oraz przystrzyżona broda i wąsy. Paznokcie czyste i starannie obcięte".
Był też niewiarygodnie zręczny. Potrafił założyć sobie nogi na szyję, utrzymując przy tym równowagę niczym Barysznikow. Ona natomiast wyglądała, jak gdyby właśnie badał ją ginekolog. Biedna pacjentka. Miała na sobie starą koszulkę i wyblakłe leginsy z dziurą na kolanie. Przynajmniej nikt nie podejrzewał, że przyszła tu kogoś upolować, w odróżnieniu od tamtych wymalowanych bab w drogich sportowych ciuchach.
Potem zauważyła obrączkę na palcu tego faceta, szeroki grawerowany pasek złota na palcu prawej dłoni. Na lewej ręce niczego nie nosił. Oczywiście, nie wszyscy żonaci mężczyźni noszą obrączki, ale noszenie jej na prawej dłoni było, przynajmniej w San Francisco, jawną manifestacją homoseksualizmu. Zastanowiwszy się nad tym, Ruth dostrzegła inne sugestywne znaki: zadbana broda, szczupły tors, pełne wdzięku ruchy. Odetchnęła. Przyglądała się, jak brodacz, chwyciwszy się dłońmi za podeszwy stóp, przycisnął czoło do kolan. Heteryk by tego nie potrafił. Ruth pochyliła się ciężko, sięgając rękami ledwie do połowy łydek.
Pod koniec zajęć było stanie na głowie. Nowicjusze przesunęli się pod ścianę, a ci najgorliwsi w mgnieniu oka zmienili się w słoneczniki wycelowane prosto w tarczę słońca w południe. Pod ścianą nie było już miejsca, więc Ruth usiadła po prostu na macie. Chwilę później usłyszała głos brodacza:
– Może pomóc? Mogę panią potrzymać za nogi, dopóki nie chwyci pani równowagi.
– Dzięki, ale chyba nie skorzystam. Boję się, że dostałabym wylewu. Uśmiechnął się.
– Zawsze wszędzie podejrzewa pani tyle niebezpieczeństw?
– Zawsze. Życie jest wtedy bardziej ekscytujące.
– Stanie na głowie to jedna z najważniejszych postaw, jakie można przyjąć. Staje pani do góry nogami i całe życie może się odwrócić. I człowiek się cieszy.