– Jak piękno może być więcej niż boskie? – spytałam cicho, wiedząc, że za chwilę otrzymam odpowiedź.
– Czwarty poziom – rzekł Kai Jing – jest jeszcze wspanialszy i odnalezienie go leży w naturze każdego śmiertelnika. Możemy go wyczuć tylko wówczas, gdy nie staramy się tego robić. Pojawia się bez przyczyny, bez pragnienia i znajomości skutków. Jest czysty. Mają go niewinne dzieci. Starzy mistrzowie mogą go odzyskać, kiedy postradają zmysły i na powrót staną się dziećmi.
Odwrócił stronicę. Na następnej widniał owal.
– Obraz nosi tytuł “Wewnątrz środka źdźbła bambusowego". Gdy będąc w środku, spojrzy się w górę lub w dół, zobaczy się ten owal. Chodzi o prostotę bycia wewnątrz, nie o powód czy tłumaczenie tego faktu. Naturalny cud istnienia każdej rzeczy we wzajemnym związku z inną, jak namalowany tuszem owal i kartka papieru, osoba i źdźbło bambusa, widz i obraz.
Kai Jing długo milczał.
– Czwarty poziom nazywa się Bez Wysiłku – powiedział wreszcie. Schował książeczkę w kieszeni i popatrzył na mnie w zamyśleniu. – Ostatnio czuję piękno Bez Wysiłku we wszystkim – rzekł. – A ty?
– Tak samo – powiedziałam i zaczęłam płakać.
Oboje wiedzieliśmy bowiem, że mówimy o tym, że można się zakochać bez wysiłku, niezależnie od własnej woli, jak gdybyśmy byli dwoma bambusowymi źdźbłami, które przez kaprys wiatru nachyliły się ku sobie. Nachyliliśmy się więc ku sobie i pocałowali, zatracając się w nieświadomości i sobie nawzajem. h!
BEZ WYSIŁKU
"Pierwszy raz próbowałam z Kai Jingiem zakazanej przyjemności pewnej letniej nocy przy jasnym księżycu. Wśliznęliśmy się do ciemnego składziku w opuszczonej części korytarza, z dala od oczu i uszu innych. Nie wstydziłam się, nie miałam wyrzutów sumienia. Byłam jak szalona, czułam przypływ nowych sił, jak gdybym mogła pływać po niebie i latać przez fale. Jeśli to miał być zły los, trudno. Byłam córką Drogiej Cioci, kobiety, która także nie miała władzy nad swoimi żądzami, a potem urodziła mnie. Jak mogło w tym być coś złego, skoro skóra na plecach Kai Jinga była tak gładka, ciepła i pachnąca? Czy jego usta na mojej szyi to także zły los? Kiedy rozpiął moją bluzkę, która opadła na podłogę, było już po mnie, ale cieszyłam się. Potem zsunęły się ze mnie pozostałe części stroju, jedna po drugiej, a ja czułam się lżejsza i ciemniejsza. Byliśmy dwoma cieniami, czarnymi i zwiewnymi, które przenikały się nawzajem, nieustępliwymi mimo swej ulotności, niezważającymi na innych – ale gdy otworzyłam oczy, ujrzałam kilkanaście osób, które się nam przyglądały. Kai Jing roześmiał się.
– Nie, nie, oni nie są prawdziwi. – Stuknął w jedną postać. Był to przemalowany teatrzyk piekła, zmieniony w szopkę bożonarodzeniową.
– Wyglądają jak publiczność złej opery – powiedziałam. – Nie są chyba zadowoleni.
Maria otwierała w okrzyku usta, pastuszkowie mieli spiczaste głowy, a Dzieciątko Jezus oczy wyłupiaste jak żaba. Kai Jing narzucił na głowę Marii moją bluzkę. Józefa nakrył moją spódniczką, a Dzieciątko Jezus halką. Potem Kai Jing zasłonił swoim ubraniem Trzech Króli i odwrócił pasterzy. Gdy wszyscy mieli twarze zwrócone w stronę ściany, Kai Jing położył mnie na słomie i znów staliśmy się cieniami.
Ale to, co stało się później, w ogóle nie przypominało wiersza ani obrazu czwartego poziomu. Nie byliśmy tak harmonijni jak natura, jak liście drzewa na tle nieba. Spodziewaliśmy się tego. Ale łaskotała nas słoma, a podłoga wydzielała woń uryny. Skądś wylazł szczur, na widok którego Kai Jing zsunął się ze mnie, potrącając żłóbek Dzieciątka Jezus. Żabiooki potwór wylądował obok nas, jakby był naszym nieślubnym dzieckiem. Potem Kai Jing wstał i zapalił zapałkę, szukając szczura. Spojrzawszy na intymne części Kai Jinga zobaczyłam, że nie jest już tak opanowany. Ujrzałam także kleszcze na jego udzie. Po chwili on zauważył trzy kleszcze na moim siedzeniu. Podskoczyłam i zaczęłam tańczyć, żeby je strząsnąć. Powstrzymywałam się od śmiechu i płaczu, gdy Kai Jing odwrócił mnie i obejrzał, a później spalił kleszcze czubkiem zapałki. Kiedy zdjęłam bluzkę z głowy Marii, wydawała się zadowolona, że się wstydzę, mimo że nie zaspokoiliśmy swych żądz.
Ubieraliśmy się szybko, zbyt skrępowani, by rozmawiać. Kai Jing nie powiedział też ani słowa, gdy odprowadzał mnie do pokoju. Ale przy samych drzwiach rzekł:
– Przepraszam. Powinienem lepiej nad sobą panować. Zabolało mnie serce. Nie chciałam wysłuchiwać jego żalu i przeprosin. Po chwili dodał:
– Powinienem zaczekać do ślubu.
Rozpłakałam się, on zaś objął mnie i zaczął przyrzekać, że będziemy się kochać przez dziesięć tysięcy długości życia, ja obiecywałam mu to samo, dopóki nie usłyszeliśmy głośnego: “Cii!". Mimo że od razu zamilkliśmy, Siostra Yu, która zajmowała pokój obok mojego, powtarzała gderliwie:
– W ogóle nie liczą się z innymi. Gorzej niż koguty… Nazajutrz rano czułam się zupełnie inną osobą, szczęśliwą, lecz jednocześnie ogarniał mnie niepokój. Siostra Yu powiedziała kiedyś, że można poznać, które dziewczęta na ulicy są prostytutkami, bo mają oczy jak u kurczaka. Nie wiedziałam, co ma na myśli. Czy oczy robią się mniejsze albo bardziej czerwone? Czy inni dostrzegą w moich oczach nowy rodzaj wiedzy? Kiedy przyszłam do głównej sali na śniadanie, prawie wszyscy już tam byli. Siedzieli w kole rozmawiając poważnymi głosami. Gdy weszłam, zdawało mi się, że wszyscy nauczyciele spojrzeli na mnie ze zdumieniem i smutkiem. Potem Kai Jing pokręcił głową.
– Złe wieści – rzekł, a z moich nóg odpłynęła krew, więc gdybym nawet chciała uciec, nie byłabym w stanie.
Wyrzucą mnie? Czyżby ojciec Kai Jinga nie pozwolił mu się ze mną ożenić? Ale skąd wiedzieli? Kto powiedział? Kto widział? Kto słyszał? Kai Jing wskazał radio króktofalowe, należące do naukowców, a pozostali odwrócili się, żeby słuchać. Pomyślałam: to teraz radio ogłasza, co zrobiliśmy? Po angielsku?
Gdy Kai Jing w końcu mi powiedział, nie miałam czasu poczuć ulgi, że złe wiadomości nie dotyczą mnie.
– Zeszłej nocy zaatakowali nas Japończycy – powiedział – niedaleko Pekinu i wszyscy mówią, że to początek prawdziwej wojny.
Maku polo to, maku polo tamto, mówił głos w radiu.
– Co to jest to maku? – spytałam.
– Most Maku Polo – odrzekła Siostra Yu. – Karły z wysp go zajęły.
Zdumiałam się, słysząc z jej ust tak obelżywe określenie Japończyków. W szkole to właśnie ona uczyła dziewczęta, że nie należy używać obraźliwych słów nawet wobec tych, których nienawidzimy.
– Strzelali z karabinów w powietrze – ciągnęła Siostra Yu – dla wprawy, jak mówili. Nasza armia odpowiedziała ogniem, żeby dać nauczkę tym kłamcom. I teraz brakuje jednego karła. Prawdopodobnie tchórz uciekł, ale Japończycy mówią, że strata jednego człowieka to wystarczający powód, żeby wypowiedzieć wojnę.
Gdy Siostra Yu tłumaczyła z angielskiego na chiński, trudno było stwierdzić, co powiedziano w wiadomościach, a co było jej własnym komentarzem.
– Jak daleko jest ten most? – zapytałam.
– Na północ stąd, w Wanping – rzekła panna Grutof f. – Blisko stacji kolejowej.
– Ale to przecież Most Trzcinowej Fosy, czterdzieści sześć kilometrów od mojej wioski – powiedziałam. – Kiedy zmieniono mu nazwę?