Выбрать главу

_ Ponad sześćset lat temu – odparła panna Grutoff. – Kiedy pierwszy raz podziwiał go Marco Polo.

Wszyscy dalej rozmawiali o wojnie, a ja zastanawiałam się, dlaczego nikt w naszej wiosce nie wiedział, że most od tak dawna ma nową nazwę.

– Którędy posuwają się Japończycy? – spytałam. – Na północ do Pekinu czy na południe tutaj?

Nagle wszyscy zamilkli. W drzwiach stała jakaś kobieta. Za jej plecami świeciło słońce, więc była tylko cieniem i nie widziałam, kto to jest; zdołałam jedynie dostrzec, że jest ubrana w sukienkę.

– Czy mieszka tu jeszcze Liu LuLing? – zapytała.

Zmrużyłam oczy. Kto to pytał? Mieszało mi się już w głowie od tylu rzeczy, a teraz jeszcze to. Podchodząc do niej, zaczęłam coś przeczuwać, po chwili przeczucie przerodziło się w pewność. Droga Ciocia. Często śniłam, że jej duch wróci. I tak jak w moich snach umiała mówić i miała całą twarz. Jak we śnie podbiegłam do niej. I tym razem nareszcie mnie nie odepchnęła. Szeroko rozłożywszy ręce, zawołała:

– A więc poznajesz jeszcze własną siostrę! To była GaoLing. Okręciłyśmy się kilka razy, tańczyłyśmy, klepiąc się po rękach i płacząc na zmianę.

– Niech ci się przyjrzę.

Nie miałam od niej wiadomości od listu, który napisała do mnie cztery czy pięć lat temu. Po kilku minutach znów zaczęłyśmy rozmawiać jak siostry.

– Co się stało z twoimi włosami? – żartowałam, ciągnąc ją za zmierzwione loki. – To wypadek, czy zrobiłaś to celowo?

– Podoba ci się?

– Niebrzydkie. Wyglądasz nowocześnie, zupełnie nie jak wieśniaczka.

– Tobie też niczego nie brakuje. Słyszałam plotki, że zadzierasz nosa, bo zostałaś intelektualistką.

– Tylko nauczycielką. A ty, wciąż jesteś…

– Żoną Chang Fu Nana. Już sześć lat, trudno uwierzyć.

– Ale co się stało? Wyglądasz okropnie.

– Od wczoraj nie jadłam.

Skoczyłam do kuchni i przyniosłam jej miseczkę kleiku z prosa, trochę marynat i gotowane na parze fistaszki, a także coś na zimno. Siadłyśmy w rogu sali, z dala od wiadomości o wojnie. GaoLing jadła szybko i głośno.

– Mieszkamy w Pekinie, Fu Nań i ja, nie mamy dzieci – mówiła między jednym a drugim kęsem. – Zajmujemy pokoje z tyłu naszego sklepu. Wszystko odbudowane. Pisałam ci o tym w liście?

– Trochę.

– A więc wiesz, że właścicielem interesu są Changowie, a do naszej rodziny należy tylko dług. Ojciec i wujowie wrócili do Nieśmiertelnego Serca i pracują, aż zamiast potu zaczyna się z nich lać tusz. Ciągle są w domu, więc się złoszczą i bez przerwy kłócą o to, czy zawinił ten czy tamten, czy pogoda.

– A Pierwszy i Drugi Brat? – zapytałam. – Też są w domu?

– Pierwszego Brata pięć lat temu wzięli do armii nacjonaliści. Musieli iść wszyscy chłopcy w jego wieku. Dwa lata później Drugi Brat uciekł do komunistów. Jego śladem poszli synowie Starszego Wuja i potem Wuj przeklinał, mówiąc, że wszyscy trzej mogą już nie wracać. Matka nie rozmawiała z nim, dopóki nie powstał wspólny front. Wuj przepraszał i mówił, że teraz nie ma znaczenia, po której stronie walczą.

– A Matka, jak jej zdrowie?

– Pamiętasz, jakie miała kiedyś czarne włosy? Teraz wyglądają jak broda starca. Są białe i sztywne. Przestała je farbować.

– Co? Myślałam, że są naturalnie czarne od pracy przy tuszu.

– Nie bądź głupia. Wszystkie farbowały włosy – Prababcia, ciotki. Ale ostatnio Matka nie przejmuje się swoim wyglądem. Twierdzi, że od dwóch lat nie spała. Jest przekonana, że lokatorzy okradają nas w nocy i przestawiają meble. Uwierzyła też, że duch Prababci wrócił do latryny. Od miesięcy nie zrobiła kupy większej niż fasolka. Mówi, że gówno stwardniało jak zaprawa murarska i dlatego jest teraz rozdęta jak tykwa w lecie.

– Okropnie tego słuchać. – Chociaż to ta sama Matka, która wypędziła mnie z domu, nieprzyjemnie było słyszeć o jej kłopotach. Być może jeszcze troszeczkę uważałam Matkę i Ojca za swoich prawdziwych rodziców.

– A Duch Drogiej Cioci? Wrócił do domu?

– Nie dał znaku, trochę to dziwne, bo tamten Łowca Duchów okazał się oszustem, wcale nie był mnichem. Miał żonę i trójkę dzieci, z których jednym był tamten pomocnik. Łapali inne duchy do tego samego słoja po occie, otwierali wieko i zamykali, wiele razy. Nabrali na to mnóstwo naiwnych klientów. Kiedy Ojciec się o tym dowiedział, chciał wepchnąć kanciarza do tego słoja i zatkać końskim łajnem. Powiedziałam mu: “Skoro duch Drogiej Cioci nie wrócił, jakie to ma znaczenie?". Ale od tego czasu ciągle mruczy o dwóch sztabkach, które stracił, liczy ich wartość i twierdzi, że mógłby za nie kupić niebo.

W głowie miałam burzę piaskową. Jeżeli mnich był oszustem, czy to znaczy, że Droga Ciocia uciekła? A może w ogóle nie uwięziono jej w słoju? Ale potem przyszła mi do głowy inna myśl.

– Może nigdy nie było ducha, bo ona wcale nie umarła – powiedziałam do GaoLing.

– Och, umarła na pewno. Widziałam, jak Stary Kucharz zrzucał jej ciało z Końca Świata.

– Ale może jeszcze żyła i wspięła się z powrotem. Jak inaczej mogłabym jej nie znaleźć? Szukałam przez wiele godzin, we wszystkich zakamarkach.

GaoLing odwróciła wzrok.

– To musiał być dla ciebie straszny dzień… Nie znalazłaś jej, ale naprawdę tam była. Staremu Kucharzowi zrobiło się przykro, że Droga Ciocia nie miała właściwego pogrzebu. Ulitował się nad nią. Gdy Matka nie patrzyła, zszedł na dół i przysypał jej ciało kamieniami.

Wyobraziłam sobie, jak Droga Ciocia z ogromnym trudem wspina się na skarpę, gdy nagle toczy się w jej stronę kamień, uderza ją, potem następny i następny, aż pokonana stacza się z powrotem.

– Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym wcześniej?

– Nie wiedziałam. Powiedziała mi dopiero żona kucharza, kiedy umarł dwa lata po Drogiej Cioci. Mówiła, że spełniał wiele dobrych uczynków, o których nikt nie wiedział.

– Muszę tam wrócić i odnaleźć jej kości. Chcę je pochować we właściwym miejscu.

– Nigdy ich nie znajdziesz – powiedziała GaoLing. – W zeszłym roku podczas deszczów skarpa znów się obsunęła. Odpadł naraz kawał długości pięciu ludzi i przysypał jedną stronę urwiska ziemią i kamieniami na wysokość trzech pięter. Następny będzie nasz dom.

– Gdybyś przyjechała i powiedziała mi wcześniej – żaliłam się daremnie.

– Wiem, żałuję. Nie sądziłam, że wciąż tu jesteś. Gdyby nie długi język żony pana Weia, nie wiedziałabym, że zostałaś tu nauczycielką. Powiedziała mi, kiedy przyjechałam do domu na Święto Wiosny.

– Dlaczego wtedy nie przyjechałaś się ze mną zobaczyć?

– Myślisz, że mąż pozwala mi urządzać sobie wakacje, kiedy tylko mam ochotę? Musiałam czekać, aż niebiosa ześlą mi okazję. I nadeszła w najgorszej chwili. Wczoraj Fu Nań kazał mi jechać do Nieśmiertelnego Serca i błagać o pieniądze jego ojca. Powiedziałam: “Nie słyszałeś, że Japończycy defilują torami?". Phh. Nic go to nie obchodziło. Jego żądza opium jest większa od strachu, że żonę mogą przebić bagnetem.

– Dalej zażywa opium?

– To całe jego życie. Bez opium jest wściekłym psem. Pojechałam więc do Wanpihg i, oczywiście, pociągi zatrzymały się i dalej już nie jechały. Wszyscy pasażerowie wysiedli i zaczęli się błąkać jak owce albo kaczki. Żołnierze szturchali nas, żebyśmy gdzieś szli. Zagnali nas na pole i byłam pewna, że zostaniemy rozstrzelani. Jednak usłyszeliśmy strzały, paf – paf – paf, a żołnierze uciekli, zostawiając nas na polu. Przez minutę baliśmy się ruszyć. Zaraz potem pomyślałam: po co mam czekać, aż wrócą i mnie zabiją? Lepiej niech mnie gonią. Wszyscy zrobili tak samo i rozbiegli się na różne strony. Szłam chyba ze dwanaście godzin.