Zostałam więc i czekałam, aż przyjdą po mnie Japończycy. Odwiedzałam Nauczyciela Pana, przynosząc mu dobre rzeczy do jedzenia. Każdego popołudnia wychodziłam ze szkoły, kierując się w tę stronę wzgórza, gdzie usypano wiele kopczyków z kamieni. To tutaj misjonarki grzebały zmarłe dzieci i dziewczynki z sierocińca. Tu leżał także Kai Jing. W naszym pokoju znalazłam kilka smoczych kości, które wykopał w ciągu paru ostatnich miesięcy. Nie był to żaden cenny skarb, tylko kości dawnych zwierząt. Wzięłam jedną i grubą igłą wyryłam w niej słowa, robiąc kość wróżebną podobną do tej, którą dostałam od Drogiej Cioci. Napisałam: “Jesteś piękny, jesteśmy piękni, jesteśmy jak bogowie, czas nas nie zmieni". Gdy skończyłam jedną, zaczęłam rzeźbić w drugiej i nie mogłam przestać. Chciałam zapamiętać te słowa. Były dla mnie jak kęsy smutku, które jadłam.
Kładłam te kości wróżebne na mogile Kai Jinga.
– Kai Jingu – mówiłam za każdym razem. – Tęsknisz za mną? – I po długim milczeniu zaczynałam mu opowiadać, co się tego dnia zdarzyło: kto był chory, kto okazał się mądry, że skończyły się nam lekarstwa, że nie ma kto uczyć dziewcząt geologii. Pewnego dnia musiałam mu powiedzieć, że panna Towler nie obudziła się rano i wkrótce będzie leżeć obok niego.
– Poszła do Boga cichutko – powiedziała przy śniadaniu panna Grutoff, sprawiając wrażenie zadowolonej, że tak się stało. Ale potem zacisnęła usta, aż po obu stronach ukazały się dwie głębokie bruzdy, wiedziałam więc, że jest pełna smutku. Panna Towler była dla panny Grutoff matką, siostrą i najstarszą przyjaciółką.
Po śmierci panny Towler panna Grutoff zaczęła szyć amerykańskie flagi. Wydaje mi się, że miała takie same powody, co ja, gdy rzeźbiłam kości wróżebne na grób Kai Jinga. Ocalała wspomnienie, w obawie że mogłaby zapomnieć. Co dzień naszywała gwiazdkę albo pasek. Barwiła na czerwono lub niebiesko skrawki materiału. Dziewczętom w szkole także kazała szyć flagi. Wkrótce nad starym klasztorem łopotało pięćdziesiąt flag, potem sto, dwieście. Gdyby ktoś nie wiedział, że w środku znajduje się sierociniec dla chińskich dziewcząt, mógłby pomyśleć, że za murami odbywa się patriotyczne przyjęcie dla Amerykanów.
Któregoś chłodnego poranka japońscy żołnierze w końcu wmaszerowali tłumnie na teren klasztoru. Byliśmy w głównej sali, gdzie odbywało się niedzielne nabożeństwo, choć to wcale nie była niedziela. Usłyszeliśmy strzały z karabinu, paf – paf. Podbiegliśmy do drzwi i ujrzeliśmy kucharza i jego żonę leżących twarzą w błocie, a obok tłoczyły się kurczaki, dziobiąc ziarno, które wysypało się z przewróconego wiadra. Amerykańska flaga, która wisiała nad bramą, teraz leżała na ziemi. Dziewczynki zaczęły płakać w przekonaniu, że kucharz i jego żona nie żyją. Ale po chwili zauważyliśmy, że kucharz lekko się poruszył, odwrócił głowę na bok, sprawdzając ostrożnie, kto stoi obok. Panna Grutoff przecisnęła się naprzód. Chyba wszyscy zastanawiali się, czy jako Amerykanka rozkaże Japończykom dać nam spokój. Tymczasem kazała wszystkim być cicho. Nikt się nie ruszał ani nie odzywał. Potem przyglądaliśmy się, zasłaniając sobie usta, by nie krzyczeć, jak japońscy żołnierze zestrzeliwali pozostałe setki flag, paf – paf, paf – - paf, strzelając na zmianę, docinając sobie nawzajem, kiedy któryś chybił. Gdy wszystkie flagi wisiały w strzępach, żołnierze zaczęli strzelać do kurczaków, które machały skrzydłami i ze skrzekiem padały na ziemię. Wreszcie wyszli, zabierając ze sobą martwe kurczaki. Kucharz i jego żona wstali. Pozostałe przy życiu kurczaki cicho gdakały, a dziewczynki wybuchnęły długo tłumionym szlochem.
Panna Grutoff kazała wrócić wszystkim do głównej sali. Tam poinformowała nas drżącym głosem o tym, czego przed kilkoma dniami dowiedziała się z krótkofalówki i radia: Japonia zaatakowała Stany Zjednoczone i Amerykanie wypowiedzieli Japonii wojnę.
– Skoro mamy po swojej stronie Amerykę, Chiny będą mogły szybciej wygrać wojnę – powiedziała i zaczęła klaskać, dając nam znak, żebyśmy poszły za jej przykładem.
Chcąc sprawić jej przyjemność, uśmiechaliśmy się, udając, że wierzymy w tę dobrą nowinę. Wieczorem, kiedy dziewczynki poszły do swoich pokojów, panna Grutoff powiedziała nauczycielom, kucharzowi i jego żonie, czego jeszcze dowiedziała się od przyjaciół z Pekińskiej Szkoły Medycznej.
– Zginęły kości Człowieka z Pekinu.
– Zniszczone? – zapytał Nauczyciel Pan.
– Nie wiadomo. Zniknęły. Wszystkie fragmenty czterdziestu jeden prehistorycznych ludzi. Miały być zabrane pociągiem i załadowane na amerykański statek, który płynął z Tianjinu do Manili, ale statek zatonął. Niektórzy twierdzą, że skrzyń w ogóle nie załadowano na pokład. Powiadają, że Japończycy zatrzymali pociągi. Myśleli, że w skrzyniach są tylko rzeczy amerykańskich żołnierzy, więc rzucili je na tory, żeby przejechały je inne pociągi. Nikt teraz nie wie, co myśleć. Żadna z tych wersji nie jest dobra.
Słuchając jej, poczułam, że moje własne kości robią się puste w środku. Cała praca Kai Jinga, jego poświęcenie, jego ostatnia wyprawa do kamieniołomu – miały się zmarnować? Wyobraziłam sobie odłamki czaszki pływające wśród ryb w wodach portu, a potem opadające na dno, gdzie przysypuje je piasek wzburzany przez morskie węgorze. Ujrzałam inne fragmenty kości, które wyrzucają z pociągu jak śmieci, a potem opony wojskowych ciężarówek rozgniatają je na kawałeczki nie większe od ziaren piasku Gobi. Poczułam się, jak gdyby to były kości Kai Jinga.
Następnego dnia wrócili Japończycy, żeby zabrać pannę Grutoff do obozu jenieckiego. Wiedziała, że tak się stanie, a jednak nie próbowała uciekać.
– Nigdy z własnej woli nie zostawiłabym dziewczynek – powiedziała. Miała już spakowane walizki, włożyła kapelusz podróżny, a na szyję narzuciła szal.
Przy bramie żegnało ją pięćdziesiąt sześć płaczących dziewcząt.
– Nauczycielu Pan, proszę nie zapomnieć lekcji apostołów! – zawołała, zanim kazano jej wsiadać na tył ciężarówki. – I proszę dopilnować, żeby inni też przekazywali dobrą nowinę.
Pożegnanie wydawało mi się dziwne. Innym też, dopóki Nauczyciel Pan nie pokazał nam, co panna Grutoff miała na myśli.
Zabrał nas do głównej sali, gdzie stały posągi apostołów. Odkręcił rękę jednej figury. W środku była dziura, którą wydrążyli razem z panną Grutoff i ukryli w niej srebro, złoto i listę nazwisk byłych uczennic, mieszkających w Pekinie. Zajmowali się tym z panną Grutoff w ciągu ostatniego miesiąca, późnymi wieczorami. W każdym ^ apostołów była tylko część jej oszczędności, tak że gdyby Japończycy znaleźli pieniądze w jednym, jako poganie zapewne nie wiedzieliby, w których spośród setek posągów szukać, by znaleźć resztę.
Gdyby wokół sierocińca zrobiło się niebezpiecznie mieliśmy wykorzystać pieniądze, aby zawieźć dziewczęta do Pekinu, po cztery lub pięć naraz. Tam mogły się zatrzymać u byłych uczennic i przyjaciół szkoły. Panna Grutoff skontaktowała się wcześniej z tymi ludźmi, którzy zgodzili się pomóc, kiedy przyjdzie pora. Musieliśmy ich tylko poinformować o swoim przyjeździe przez radio.
Nauczyciel Pan przekazał każdemu z nas – nauczycielom, pomocnikom i czterem starszym uczennicom – figurę jednego apostoła i odpowiedzialność za część pieniędzy na ucieczkę. I od dnia wyjazdu panny Grutoff kazał nam ćwiczyć rozpoznawanie apostołów i uczyć się na pamięć, gdzie znajduje się wydrążony schowek. Sądziłam, że wystarczy, aby każdy z nas potrafił rozpoznać własną figurę, ale Siostra Yu powiedziała:
– Powinniśmy wymówić na głos imiona. Wtedy apostołowie będą lepiej chronić nasze oszczędności.