– To może być także przejaw sentymentu wobec konfucjańskich zasad rodzinnych – dodała GaoLing. – Chęć powrotu do czasów cesarskich.
Wszędzie czaiło się niebezpieczeństwo, w słońcu, gwiazdach, kierunkach wiatru, bo każdego z nas niepokoiły różne skojarzenia. Każda liczba, kolor i zwierzę miały złe znaczenie. Każde słowo mogło brzmieć podobnie do innego. W końcu wpadłam na najlepszy pomysł, który został zaakceptowany. Napis brzmiał: “Proszę wypróbować nasz tusz błyskawiczny. Tani i łatwy w użyciu".
Podejrzewaliśmy, że wielu studentów uniwersytetu, kupujących nasz tusz, to komunistyczni rewolucjoniści, malujący plakaty propagandowe, które rozlepiano na murach w środku nocy. Plakaty głosiły: “Walczmy razem". Rachunki prowadziła Siostra Yu i nie była zbyt surowa, gdy biedniejsi studenci mieli za mało pieniędzy, żeby zapłacić za tusz.
– Zapłać, ile masz – mówiła. – Student musi mieć zawsze dość tuszu do nauki.
Siostra Yu dbała także, abyśmy mieli pieniądze dla siebie i aby ojciec Changa nie zauważył, że brakuje jakiejś sumy.
Kiedy w 1945 roku skończyła się wojna, nie musieliśmy się już przejmować ukrytymi znaczeniami słów, które mogły nam przysporzyć kłopotów z Japończykami. Na ulicach przez cały dzień wybuchały petardy i panował nastrój nerwowej radości. Z dnia na dzień w mieście zaczęli się tłoczyć sprzedawcy najwymyślniejszych smakołyków i wróżbici, głoszący tylko najlepsze wiadomości. GaoLing uznała, że to dobry dzień, by zapytać o swój los. Razem z Siostrą Yu postanowiłyśmy jej towarzyszyć.
Wróżbita, którego wybrała GaoLing, umiał pisać trzy różne słowa równocześnie trzema pędzelkami, które trzymał jedną ręką. Jeden pędzelek spoczywał między czubkiem jego kciuka a palcem. Drugi trzymał u nasady kciuka. Trzeci miał przypięty do zgięcia przegubu.
– Czy mój mąż nie żyje? – zapytała go GaoLing.
Byłyśmy zaskoczone taką bezceremonialnością. Wstrzymałyśmy oddech, gdy wróżbita napisał naraz trzy znaki: “Powrót Strata Nadzieja".
– Co to znaczy? – odezwała się Siostra Yu.
– Za następną niewielką ofiarę – odrzekł wróżbita – niebiosa pozwolą mi wyjaśnić.
Ale GaoLing powiedziała, że tyle jej wystarczy, i poszłyśmy dalej.
– Nie żyje – oznajmiła nam GaoLing.
– Dlaczego tak uważasz? – spytałam. – Wiadomość może też oznaczać, że żyje.
– Wynika z niej jasno, że mam stracić nadzieję na jego powrót.
– Może też znaczyć, że wróci do domu i wtedy my stracimy nadzieję – zasugerowała Siostra Yu.
– Niemożliwe – odparła GaoLing, ale dostrzegłam na jej czole zmarszczkę zwątpienia.
Nazajutrz po południu siedzieliśmy na podwórku sklepu, rozkoszując się nowym poczuciem swobody, gdy nagle usłyszeliśmy wołanie:
– Hej, myślałem, że nie żyjesz!
Jakiś mężczyzna patrzył na GaoLing. Miał na sobie wojskowy mundur.
– Po co przyszedłeś? – zapytała GaoLing, wstając z ławki. Mężczyzna prychnął.
– Mieszkam tu. To mój dom.
Wiedzieliśmy już, że to Fu Nań. Pierwszy raz ujrzałam człowieka, który mógł zostać moim mężem. Był potężny jak jego ojciec, o długim i szerokim nosie. GaoLing wstala, wzięła jego tobołek i poprosiła, żeby usiadł. Traktowała go z wyszukaną grzecznością, jak nieproszonego gościa.
– Co się stało z twoimi palcami? – zapytała. Brakowało mu małych palców u obu dłoni. Z początku wydawał się zmieszany, ale po chwili wybuchnął krótkim śmiechem.
– Jestem przeklętym bohaterem wojennym – powiedział. Obrzucił nas przelotnym spojrzeniem. – Kto to jest?
GaoLing przedstawiła nas, mówiąc, co każde z nas robi w sklepie. Fu Nań kiwał głową, po czym wskazał Siostrę Yu.
– Tej nie będziemy już potrzebowali. Sam zajmę się pieniędzmi.
– To moja przyjaciółka.
– Ja teraz mówię! – Zmierzył GaoLing wściekłym spojrzeniem, a kiedy nie odwróciła oczu, powiedział: – Och, wciąż ta sama zła żmija. Odtąd będziesz się mogła kłócić z nowym właścicielem sklepu. Przyjeżdża jutro. – Rzucił dokument opatrzony mnóstwem czerwonych pieczęci z nazwiskami.
GaoLing chwyciła papier.
– Sprzedałeś sklep? Nie miałeś prawa! Nie możesz kazać naszej rodzinie pracować dla kogoś innego. A dług – dlaczego jest jeszcze większy? Coś ty zrobił, przegrał te pieniądze, przejadł, przepalił, co?
– Idę teraz spać – rzekł. – A kiedy się obudzę, nie chcę widzieć tej garbatej kobiety. Jej widok działa mi na nerwy. – Machnął ręką, powstrzymując dalsze protesty. Odszedł i po chwili poczuliśmy woń opiumowego dymu.
GaoLing zaczęła przeklinać.
Nauczyciel Pan westchnął.
– Przynajmniej wojna się skończyła, więc możemy sprawdzić, czy nasi przyjaciele ze szkoły medycznej nie słyszeli o jakichś pokojach, do których moglibyśmy się wcisnąć.
– Nigdzie nie idę – oświadczyła GaoLing.
Jak mogła tak mówić po tym, co opowiedziała mi o mężu?
– Chcesz zostać z tym demonem? – wykrzyknęłam.
– To sklep naszej rodziny. Nie mogę stąd odejść. Wojna się skończyła i jestem gotowa walczyć o naszą własność.
Próbowałam ją przekonać, ale Nauczyciel Pan dotknął mojego ramienia.
– Daj siostrze trochę czasu. Wróci jej rozum. Po południu Siostra Yu poszła do szkoły medycznej, lecz wkrótce zjawiła się z powrotem.
– Panna Grutoff wróciła – powiedziała. – Wypuścili ją z obozu jenieckiego. Ale jest bardzo, bardzo chora.
Wszyscy troje natychmiast wyruszyliśmy do domu cudzoziemki, pani Riley. Gdy weszliśmy do środka, zobaczyłam, jak bardzo panna Grutoff schudła. Kiedyś żartowaliśmy, że cudzoziemskie kobiety mają duże wymiona od krowiego mleka, które piją. Teraz jednak panna Grutoff wyglądała, jak gdyby wyciśnięto z niej wszystkie soki. Jej cera miała niezdrowy odcień. Upierała się, że wstanie, by nas powitać, ale my nalegaliśmy, żeby siedziała i nie zawracała sobie głowy formalnościami wobec starych przyjaciół. Na twarzy i ramionach miała obwisłą skórę. Rude kiedyś włosy dziś były siwe i rzadkie.
– Jak się pani czuje? – pytaliśmy.
– Całkiem dobrze – odrzekła z radosnym uśmiechem. – Żyję, jak widzicie. Japończycy nie zdołali mnie zagłodzić na śmierć, ale moskity prawie dały mi radę. Malaria.
Na malarię zmarły w sierocińcu dwie małe dziewczynki. Ale nie powiedziałam o tym pannie Grutoff. Będzie jeszcze dużo czasu na złe wiadomości.
– Musi pani szybko wracać do zdrowia – powiedziałam. – Żebyśmy mogli otworzyć szkołę. Panna Grutoff pokręciła głową.
– Starego klasztoru już nie ma. Został zniszczony. Powiedziała mi o tym jedna misjonarka. Wstrzymaliśmy oddech.
– Drzewa, budynek, wszystko zostało spalone i zrujnowane.
Druga cudzoziemka, pani Riley, skinęła głową.
Chciałam zapytać, co się stało z grobami, ale nie byłam w stanie wydobyć głosu. Czułam się tak samo, jak w dniu, w którym dowiedziałam się o śmierci Kai Jinga. Myśląc o nim, próbowałam przypomnieć sobie jego twarz. Wyraźniej widziałam jednak kamienie, pod którymi leżał. Jak długo kochałam go, kiedy żył? Jak długo rozpaczałam po jego śmierci?
– Otworzymy szkołę w Pekinie, gdy tylko znajdziemy odpowiedni budynek – powiedziała pani Riley. Ale teraz przede wszystkim musimy się zająć zdrowiem panny Gru – toff, prawda, Ruth? – Pogładziła pannę Grutoff po ręce.