– Czyli dom leży teraz na Końcu Świata?
– Końcu… czego?
– W wąwozie.
GaoLing wymówiła cicho parę chińskich sylab, a potem zaśmiała się.
– Racja, tak go nazywaliśmy, gdy byliśmy dziećmi. Koniec Świata. Dlatego że słyszeliśmy, jak rodzice mówią, że im bliżej domu podchodzi krawędź urwiska, tym prędzej czeka nas koniec świata. Chodziło im o koniec naszego szczęścia. I mieli rację! W każdym razie nadawaliśmy temu miejscu różne nazwy. Niektórzy ludzie nazywali je “Końcem Ziemi", podobnie jak część San Francisco, gdzie mieszka twoja mama – Land's End. Czasem moi wujowie w żartach mówili na urwisko momo meiyou, co oznaczało “osunąć się i zniknąć bez śladu". Ale dla większości ludzi z wioski było to po prostu wysypisko śmieci. Wtedy nikt nie przyjeżdżał raz na tydzień, żeby zabrać z domu odpadki i śmieci, nic podobnego. Kości i zepsute jedzenie rzucano świniom i psom. Stare ubrania reperowało się i dawało młodszym dzieciom. Nawet jeżeli rzeczy były tak zniszczone, że nie można już ich było naprawić, darliśmy je na paski i wyplataliśmy z nich warstwę ocieplającą do ubrań zimowych. Z butami tak samo. Zalepiało się dziury, łatało podeszwy. Rozumiesz już, że ludzie pozbywali się tylko najgorszych rzeczy, zupełnie bezużytecznych. Kiedy byliśmy mali i niegrzeczni, rodzice straszyli, że wrzucą nas do wąwozu – jak gdybyśmy też byli zupełnie bezużyteczni! Gdy podrośliśmy, chcieliśmy się bawić na dole, ale wtedy było inaczej. Ludzie mówili, że na dnie czyha wszystko, czego się boimy…
– Ciała?
– Ciała, duchy, demony, dusze zwierząt, żołnierze japońscy, wszystkie strachy.
– Naprawdę zrzucano tam ciała? GaoLing odpowiedziała po chwili milczenia. Ruth była pewna, że wróciło do niej złe wspomnienie.
– Wtedy wszystko wyglądało zupełnie inaczej… Widzisz, nie każdy mógł sobie pozwolić na pogrzeb albo miejsce na cmentarzu. Pogrzeby kosztowały dziesięć razy więcej niż wesela. Ale nie chodziło tylko o koszt. Czasami nie można było kogoś pochować z innych powodów. Zrzucenie ciała w przepaść było złe, ale nie tak, jak myślisz, to wcale nie znaczyło, że nie zależało nam na zmarłym.
– A ciało Drogiej Cioci?
– Aj-ja. Twoja mama o wszystkim napisała! Tak, moja matka postąpiła bardzo źle. Ale wtedy oszalała ze strachu, że Bao Mu rzuci klątwę na całą naszą rodzinę. Kiedy jej ciało znalazło się na dnie wąwozu, pojawiło się stado czarnych ptaków. Miały skrzydła wielkie jak parasole. Prawie zasłoniły słońce, tyle ich było. Krążyły w górze, czekając, aż dzikie psy uporają się z ciałem. A jeden z naszych służących…
– Stary Kucharz.
– Tak, Stary Kucharz, to on zrzucił w przepaść ciało. Pomyślał, że ptaki są duszą Bao Mu, jej armią duchów, i że schwycą go w szpony i porwą, jeżeli należycie jej nie pochowa. Wziął więc tęgi kij i odegnał dzikie psy, a ptaki dalej nad nim krążyły, przyglądając się, jak usypuje na zwłokach kamienie. Mimo że to zrobił, nad naszym domem nadal wisiała klątwa.
– Wierzyłaś w to?
GaoLing zastanowiła się przez chwilę.
– Pewnie tak. Wtedy wierzyłam we wszystko, w co wierzyła moja rodzina. Nie wątpiłam. Zresztą Stary Kucharz zmarł już po dwóch latach.
– A teraz?
GaoLing długo milczała.
– Teraz wydaje mi się, że Bao Mu zostawiła po sobie dużo smutku. Jej śmierć przypominała ten wąwóz. Winę za wszystko, czego nie chcieliśmy i czego się baliśmy, zrzucaliśmy na nią.
Do kuchni wpadła Dory.
– Ruth! Ruth! Chodź prędko! Waipo wpadła do basenu. O mało się nie utopiła.
Gdy Ruth wybiegła na podwórko, Art już wychodził po schodkach z płytkiej strony basenu, niosąc na rękach matkę. LuLing kaszlała i drżała z zimna. Z domu wybiegła Sal – ly z naręczem ręczników.
– Nikt na nią uważał? – krzyknęła Ruth. Była zbyt zdenerwowana, by zachowywać się taktownie.
LuLing spojrzała na Ruth, jak gdyby te ostre słowa były skierowane do niej.
– Aj-ja, taka głupia.
– Nic nam nie jest – uspokoił Ruth spokojnym głosem.Art. – Po prostu chwila nieuwagi. Jest cała.
– Była tylko dziesięć stóp od nas – mówił Billy. – I nagle weszła do wody, zanim zdążyliśmy się zorientować. Art od razu się za nią rzucił, nie wypuszczając z ręki piwa.
Ruth owinęła matkę szczelnie ręcznikami i zaczęła energicznie rozcierać jej ciało, by pobudzić krążenie.
– Zobaczyłam ją tam – jęknęła po chińsku LuLing między jednym a drugim kaszlnięciem. – Prosiła mnie, żebym jej pomogła wydostać się spod kamieni. Potem ziemia stali się niebem i upadłam w deszczową chmurę i leciałam, leciałam, leciałam. – Odwróciła się, by pokazać miejsce, gdzie ujrzała zjawę.
Patrząc w kierunku wskazanym przez matkę, Ruth zobaczyła ciocię Gal, która przyglądała się siostrze z taką miną, jakby nareszcie wszystko zrozumiała.
Ruth zostawiła matkę u cioci Gal i następny dzień spędziła w domu LuLing, wybierając rzeczy, które należało przewieźć do Mira Mar. Zdecydowała się na większość mebli z sypialni oraz pościel i ręczniki, których matka nigdy nie używała. Co z malowidłami na zwojach, tuszem i pędzelkami? Patrząc na dowody swej dawnej sprawności, matka mogłaby odczuwać rozgoryczenie. Jednego Ruth była pewna: nie ruszy stąd rozkładanego fotela winylowego. Ten mebel pójdzie na śmietnik. Ona kupi matce nowy fotel, o wiele ładniejszy, wyściełany miękką skórą w kolorze burgunda. Na samą myśl o tym Ruth zrobiło ńę przyjemnie. Już sobie wyobrażała, jak oczy matki błyszczą zdumieniem i wdzięcznością, jak wypróbowuje skrzypiące siedzisko fotela, mrucząc: “Jak miękko, jak dobrze".
Wieczorem Ruth pojechała do klubu Bruno, gdzie miała się zobaczyć z Artem. Przed laty często tam chodzili, czyniąc z wizyty w restauracji preludium do upojnej nocy. Ciasne przegródki pozwalały im siadać bardzo blisko siebie i oddawać się ukradkowym pieszczotom.
Zaparkowała przecznicę wcześniej i zerknąwszy na zegarek, stwierdziła, że przyjechała piętnaście minut przed czasem. Nie miała ochoty sprawiać wrażenia zbyt gorliwej. Wstąpiła do księgarni Modern Times. Jak zwykle najpierw podeszła do stolika z przecenionymi końcówkami nakładów, gdzie obniżone do trzech dolarów dziewięćdziesięciu ośmiu centów ceny wypisano na jaskrawozielonych naklejkach, przypominających do złudzenia karteczki identyfikacyjne na zwłokach w kostnicy. Były tu tradycyjnie książki o sztuce, biografie i najskrytsze wyznania sezonowych gwiazd. Nagle wzrok Ruth zatrzymał się na tytule “Sieć nirwany: cyberłącza z wyższą świadomością". Ted, autor “Duchowości Internetu", miał rację. Ten temat musiał trafić w swój czas. Który widocznie już się skończył. Nie bez wyrzutów sumienia poczuła dreszcz radości. Na stoliku z beletrystyką leżał duży wybór współczesnych powieści autorów niezbyt znanych szerokiej rzeszy czytelników. Ruth wzięła cienką książeczkę, która posłusznie ułożyła się jej w dłoni, jak gdyby zapraszała, by ściskać ją w łóżku w przytłumionym świetle lampki. Wzięła drugą, przewróciła kilka stron, zatrzymując oko i wyobraźnię na przypadkowych linijkach. Przyciągały ją wszystkie, te pryzmaty innego życia i czasu. Współczuła im jak psom w schronisku, porzuconym bez powodu, które mimo to nadal miały nadzieję, że ktoś je pokocha. Wyszła ze sklepu z pięcioma książkami w torbie.
Restauracja retro była utrzymana w uroczym stylu lat pięćdziesiątych. Art siedział przy barze.