– Przyjdziemy jutro tak jak umówione.
– I nie wychodź już nigdzie dziś wieczorem – ostrzegł ją Andreas. – Zamknij starannie drzwi.
– Dobrze, dziękuję – szepnęła i ku swej rozpaczy odruchowo przed nim dygnęła. – Czy mogę… prosić, abyście dokładnie zamknęli oborę? Jeśli rzeczywiście grasują tu… złe moce, mogą się też rzucić na krowę.
– Oczywiście – poważnie odpowiedział Brand. – Czy chcesz, by któryś z nas został tu na noc?
Rumieniec oblał jej policzki.
– Och, nie, nie trzeba – wyjąkała bez tchu, choć jej skrytym marzeniem było coś wręcz przeciwnego.
Kiedy wyszli, Hilda przesunęła szafę, tarasując nią drzwi. Następnie rozwiesiła ponownie pranie i położyła się do łóżka. Odmówiła modlitwę, prosząc Boga o ochronę przed złymi mocami ciemności, a potem skuliła się na boku i próbowała myśleć trzeźwo.
Jesteś córką hycla, surowo przemawiała do siebie. Twoje miejsce jest na samym dnie społeczeństwa. Nikt cię nie chce. Jak wobec tego śmiesz myśleć o mężczyźnie z Lipowej Alei?
Ale proszę, pozwólcie mi zachować marzenia! Tak niewiele ich było w moim życiu! Nikomu nie szkodzą, przynajmniej dopóki są tylko marzeniami.
Nazajutrz wstała bardzo wcześnie, by przygotować wszystko na przyjście gości. Kiedy zagniatała wyrośnięte ciasto na chleb i wkładała je do wielkiego, rozgrzanego pieca, czuła pulsujące w niej napięcie. Żeby tylko nie zbudzić ojca i nie słyszeć wścibskich pytań! Cały czas chodziła na palcach. Potem pospieszyła do obrządku.
Na zewnątrz wciąż jeszcze było ciemno. Namęczyła się bardzo, otwierając drzwi do obory, ale przypomniała sobie, że mężczyźni zabarykadowali je na jej własną prośbę. Przerażona obejrzała się na las, ale uspokoiła się myślą, że potwory nie wychodzą o świcie. I dlaczego miałyby przyjść akurat teraz? Już wiele czasu upłynęło od chwili, gdy zmarłe kobiety zostały złożone w swych nie poświęconych grobach. Ostatnia leżała tam od tygodnia, jak stwierdził Mattias Meiden, dobry doktor.
Czy była wtedy pełnia?
Hilda mocowała się ze skoblem. Nareszcie drzwi się otworzyły. Wsunęła się do środka i zamknęła na haczyk. Zapaliła łuczywo na ścianie.
W ciemnej oborze było cicho i spokojnie. Krowa spojrzała na nią przyjaźnie, kot otarł się o kolana. Zaraz też przydreptały kury. Jej przyjaciele. Jak dotychczas jedyni.
Choć spieszyła się jak tylko mogła, poranny obrządek wymagał czasu. Nie przejmowała się zbytnio faktem, że zmiana, która zaszła w jej życiu, dokonała się w związku z tak tragicznymi wydarzeniami. Wcześniej widziała za sobą i przed sobą jedynie nie kończący się smutny strumień szarych dni, dlatego teraz żyła każdym nerwem ciała.
Ci dobrzy, wyrozumiali ludzie… Andreas i Brand z rodu Ludzi Lodu. Doktor Meiden. I ten wielki, jasnowłosy Kaleb, przy którym człowiek czuł się tak bezpiecznie.
Życie Hildy nagle stało się takie bogate. Tych czterech kobiet nie znała, nie wiedziała o nich nic poza tym, że spotkała je tragiczna śmierć. Czy w takiej sytuacji powinna odczuwać wyrzuty sumienia z tego powodu, że się cieszy? Ojca spotkało nieszczęście, to prawda, ale nie groziło mu już niebezpieczeństwo. Mogła więc chyba nareszcie poczuć się jak żywa istota w normalnym ludzkim świecie?
Żaden z nich z niej nie drwił!
Dobry Boże, dzięki ci, że nie zapomniałeś o najnędzniejszym ze swych stworzeń!
Kiedy skończyła obrządzać zwierzęta, na dworze zrobiło się jasno. Chleb na pewno już się upiekł.
Oby tylko zdążyła uporać się z robotą przed ich przyjściem! Była tak przejęta, że drżały jej dłonie, i miała kłopoty z zamknięciem drzwi do obory.
Kiedy wróciła do domu, ojciec jeszcze spał. To dobrze, miała więcej czasu dla siebie.
Chleb udał się wyśmienicie. Tak, potrafiła piec, matka ją tego nauczyła. Och, mamo, powinnaś teraz zobaczyć swoją Hildę! Mam przyjaciół, wiesz? Oczywiście to dla mnie za wysokie progi, ale mnie rozumieją, spotykają się ze mną, podczas gdy ludzie ze wsi mają dla mnie tylko złe słowa. Nigdy dotąd nie zdawałam sobie sprawy, że może być inaczej!
On jest taki piękny, mamo! Naturalnie ja niczego nie oczekuję, ale to tak cudownie tęsknić. Mieć kogoś, za kim można tęsknić! Ciekawe, czy będzie mu smakował chleb? Ubiłam świeże masło, o to więc nie muszę się martwić. I zebrałam śmietankę…
Kiedy zrobiła już co najważniejsze, a ojciec nadal się nie poruszał, zawołała:
– Możesz już wstać, ojcze! Doktor powiedział, że dziś wolno ci podnieść się z łóżka!
Żadnej odpowiedzi. Śpi jak kamień!
Przygotowała śniadanie i znów zawołała:
– Czy już wstałeś, ojcze?
Z komory nie dochodził żaden dźwięk.
Hilda podeszła do drzwi i pchnęła je.
Z początku nie mogła pojąć, co się stało. Kiedy jednak dotarło do niej, że ojciec powiesił się na belce w powale, cofnęła się i wypadła z domu. Opamiętała się dopiero przy płocie. A jeżeli on jeszcze żył?
Nie, to niemożliwe. Przecież kiedy ona krzątała się po domu, w jego komorze cały czas panowała cisza. A poza tym naprawdę wyglądał na umarłego!
Na wpół oszalała z przerażenia całą drogę do Lipowej Alei przebyła biegiem.
Zapukała do drzwi i dopiero wtedy pojęła, że nie tutaj powinna była przyjść. Doktor mieszkał przecież na Grastensholm! Ale działała odruchowo. Chyba wiedziała, dlaczego nogi skierowały ją tutaj…
Drzwi otworzyła jej służąca.
– Ojciec się powiesił – rzuciła bez tchu.
Służąca, która nie znała Hildy, przez moment patrzyła na nią pytająco, po czym zniknęła w środku.
Po krótkiej chwili pojawił się Brand.
– Hilda? Co ty mówisz? Czy twój ojciec…?
Mogła tylko skinąć głową. Oczy miała pełne łez.
– Matyldo! – zawołał Brand. Zaraz stanęli w drzwiach żona i syn Andreas. Hilda szybko otarła łzy. Brand otoczył ją ramieniem. – Zostaniesz teraz z Matyldą. Musisz się uspokoić. My zajmiemy się wszystkim. Andreasie, poślij natychmiast po Mattiasa. Joel Nattmann się powiesił. I wyślij parobka po wójta!
Hilda uniosła dłoń.
– Tak? – zapytał Brand,
– Nic, nic. To takie głupie.
– Ależ powiedz.
Był taki dobry, że spuściwszy oczy ośmieliła się wyszeptać:
– Przygotowałam różne rzeczy na wasze przyjście… Świeży chleb, poziomki, śmietanę i masło. I ser. Wszystko stoi w spiżarce. Czy będziecie tak dobrzy i przyniesiecie poczęstunek tutaj? Nie chciałabym, żeby to tam stało i marnowało się. Ja… ja nigdy jeszcze nie miałam gości…
Teraz łzy pojawiły się w oczach Matyldy.
– Oczywiście, Hildo. Mężczyźni zabiorą stamtąd wszystko, co przygotowałaś.
Brand wziął ze sobą jednego ze stajennych i natychmiast pobiegł w stronę lasu.
Kiedy Hildzie pozostało już tylko siedzieć i czekać w pięknej izbie, jakiej nigdy dotąd nie dane jej było widzieć, wybuchnęła niepohamowanym płaczem. Matylda pocieszała ją jak mogła, ale w chwili takiej jak ta niewiele dało się zrobić.
Wreszcie Hilda zdołała się jako tako uspokoić. Patrzyła przed siebie zamglonymi oczyma, jak gdyby jej myśli błądziły gdzieś daleko.
– Biedny ojciec – szepnęła cichutko.
Matylda mogła sprawiać wrażenie osoby prostej i bez fantazji, znała jednak kobiecy sposób myślenia. Zrozumiała, że w tych słowach kryło się coś więcej niż naturalny w takiej sytuacji żal po zmarłym.
Joel Nattmann był odtrącony przez wszystkich. A teraz, kiedy nie żył, jedyna osoba, która troszczyła się o niego, myślała więcej o chlebie i poziomkach niż o nim. Swoją śmiercią zakłócił najszczęśliwszą chwilę w życiu Hildy.
Dlatego powiedziała: „biedny ojciec”.