ROZDZIAŁ IV
Parobek wrócił z informacją, że wójt gdzieś wyjechał, ale jego gospodyni obiecała przekazać mu wiadomość, jak tylko wróci do domu.
– To i dobrze, lepiej poradzę sobie bez niego – orzekł Are z niezwykłą jak na niego ostrością w głosie.
Hilda odpoczywała w pokoju, położonym w starej części Lipowej Alei. Leżała, przypatrując się wspaniałym tapetom, i zastanawiała się, kto też mógł je namalować. Musiał to być mężczyzna obdarzony niezwykłym wyczuciem piękna. Hildzie nawet nie przeszło przez myśl, że mogła to zrobić kobieta. Dla niej miejsce kobiet w życiu było raz na zawsze określone. Nigdy nie słyszała, by zajmowały się czymś innym poza tym, do czego zostały stworzone. Co prawda, nie dotarła do jej uszu historia o obdarzonej silną wolą Silje i jej mężu Tengelu, człowieku o szerokich horyzontach.
Mężczyźni wkrótce powrócili i Hilda wyszła im na spotkanie.
Zebrali się w paradnej izbie Matyldy, brakowało jednak Andreasa.
Długo zastanawiała się, gdzie też on może być.
Kiedy weszła do izby, Mattias zwrócił się do niej z łagodnym uśmiechem:
– Przygotowaliśmy twego ojca, Hildo. Ubraliśmy go w najlepszą koszulę i ułożyliśmy na marach w stodole. Jutro przyjdzie kościelny i pomoże ci przygotować wszystko do pogrzebu. Andreas właśnie poszedł z nim to omówić, a potem miał iść do Elistrand.
A więc poszedł tam! Ta wiadomość podziałała na dziewczynę uspokajająco.
Mattias skierował na nią serdeczne, kojące spojrzenie.
– Twój ojciec był jeszcze ciepły, Hildo. Czy naprawdę nic nie słyszałaś?
– Nie, ja… Och, musiał to zrobić, kiedy byłam w oborze!
– Tak, z pewnością tak właśnie było – odpowiedział Mattias i odwrócił się. – Zabraliśmy ze sobą jedzenie, jak prosiłaś. Wygląda na bardzo smaczne – uśmiechnął się przelotnie. – Znalazłem też sukienkę przygotowaną do założenia. Pomyślałem sobie, że pewnie chciałabyś ją mieć, by nie chodzić w ubraniu, które nosisz do obory.
– Dziękuję – szepnęła Hilda.
Natychmiast wyszła, by się przebrać. Rozczesała swoje długie włosy i zostawiła je rozpuszczone, spływające po plecach. Włożyła suknię i stwierdziła, że teraz naprawdę wygląda dobrze. Sukienka była zresztą stosowniejsza na czas żałoby. Czarna spódnica i stanik, pod nim biała bluzka. Buty zdjęła, to tylko niezgrabne drewniaki.
Gdybym tylko nie była taka zapłakana, myślała. Ale chyba mi to wybaczą.
Andreas zajechał do Elistrand, dworu, który na polecenie Alexandra zbudowano nad wodą dla jego córki Gabrielli i jej męża. W dużym, przestronnym budynku wiele było światła i blasku słońca. Andreas już z daleka usłyszał bawiącą się piątkę dzieci. Były to sieroty, z którymi życie obeszło się bardzo okrutnie. Zostały wyciągnięte z rynsztoków Christianii. Na Elistrand miały pozostać aż do chwili, kiedy staną się na tyle dorosłe, by radzić sobie samodzielnie. Kaleb i Gabriella kontynuowali dzieło rozpoczęte przez Liv i wydawało się, że są szczęśliwi.
Na spotkanie Andreasowi wyszła do sieni Eli, dziewczyna, którą gospodarze traktowali jak własną córkę. Nadal sprawiała wrażenie kruchej i bezbronnej, ale jej uśmiech świadczył, że czuła się bezpiecznie, a ciało zaczęło nabierać bardziej kobiecych kształtów. Na litość boską, pomyślał Andreas z ukłuciem w sercu. Ależ ta dziewczyna jest pociągająca! To małe żałosne pisklę, któż to mógł przypuścić!
– Witaj, Eli. Czy rodzice są w domu?
– Tak, tak. Wejdź, proszę, wujku Andreasie!
Wujku? To prawda, że był kuzynem Gabrielli i dotąd nie przeszkadzało mu, kiedy tak się do niego zwracała, ale teraz poczuł się jak starzec!
Przyjęli go w swej paradnej izbie, Eli wróciła do dzieci.
Andreas popatrzył na nią.
– Eli bardzo wyrosła! Chcę powiedzieć, że już jest kobietą!
– No, ma dopiero szesnaście lat – roześmiał się Kaleb. – A więc łapy przy sobie, stary rozpustniku!
W zamierzeniu Kaleba miał to być rubaszny dowcip, ale nieoczekiwanie Andreas poczuł się urażony.
– No cóż – powiedział ze sztucznym uśmiechem. – Jak dotąd nie uczestniczyłem w jakichś szczególnych orgiach.
– Tak, tak, wszyscy o tym wiedzą – rzekła Gabriella. – Liv i Are niepokoją się o dalsze losy rodu. Uważają, że my, wnuki, nie spisaliśmy się dobrze. Tancred ma córkę, to wszystko. O Mikaelu nic nie wiadomo, ty i Mattias grozicie, że na zawsze pozostaniecie w kawalerskim stanie, a my… cóż, nam się nie udało.
– I Kolgrim nie żyje. Rzeczywiście sprawa nie wygląda najlepiej. Musimy to naprawić. – Andreas udał, że czując przypływ energii podwija rękawy. – Ale poważnie mówiąc, przyjechałem, żeby porozmawiać z wami na trudny i bolesny temat.
– Słuchamy – odparł Kaleb. – Mamy doświadczenie w rozwiązywaniu skomplikowanych problemów. Dzięki tej nieokiełznanej piątce to dla nas chleb powszedni.
– Myśleliśmy o tym, by was trochę odciążyć w pracy.
– O?
– Chodzi o Hildę. Joel Nattmann się powiesił.
– Co ty mówisz? Kiedy?
– Dzisiaj rano.
– Dziwne – stwierdził Kaleb. – To nie był typ samobójcy.
– To prawda. Ale niepokoimy się o Hildę. Nie może mieszkać sama tam na górze teraz, kiedy dzieje się tyle okropnych rzeczy. Przyszło nam do głowy, by was zapytać, czy mogłaby tu zamieszkać i pracować z dziećmi. Przyprowadziłaby zwierzęta i przeniosła te sprzęty, które by chciała mieć ze sobą. Dalibyście jej osobną izbę. Nie rozmawiałem z nią jeszcze, chciałem najpierw omówić to z wami.
– Świetnie się składa – orzekła Gabriella. – Czasami wieczorem jestem tak zmęczona, że wprost padam z nóg.
– Tak – potwierdził Kaleb. – Biedna Hilda, tyle kłopotów naraz. Oczywiście, że będzie mogła tu zamieszkać! Przyprowadź ją jak najszybciej!
– Dziękuję wam, zaraz jej to powiem. Teraz muszę się już spieszyć…
– Pójdę z tobą – powiedział Kaleb. – Historia z hyclem jest niepokojąca.
– Właśnie – krótko odparł Andreas, który wychodząc rozglądał się za Eli. Dojrzał ją na plaży, bawiącą się z dziećmi. Długo jeszcze miał nadzieję, że dziewczyna obejrzy się i pomacha do niego, ale nie mógł w nieskończoność iść tyłem. Odwrócił się. Bał się, że Kaleb zacznie coś podejrzewać.
Hilda zobaczyła ich w alei lipowej jednocześnie: Andreasa, Kaleba i wójta, pędzącego na koniu. Patrzyła na Andreasa i gryzło ją sumienie, że nie może myśleć wyłącznie o ojcu, który martwy leży w stodole.
Weszli do domu wszyscy razem.
– Przekazano mi wiadomość! – wołał wójt. – A więc to jednak Joel Nattmann! Najwyraźniej nie mógł sobie poradzić z dręczącymi wyrzutami sumienia.
– Nie było, niestety, tak jak mówicie – łagodnie zaprzeczył Mattias. – Nie zrobił tego sam.
– Co?
Hildzie zaparło dech w piersiach.
– Najpierw został zabity – wyjaśnił Mattias. – Śmierć nastąpiła bardzo szybko, prawdopodobnie spał i niczego nie poczuł.
– To zupełnie niewiarygodne. – Wójt był oszołomiony. – A potem go powiesili? Żeby wyglądało na to, że… No tak, muszę przyznać, że czasami medyk na coś się zdaje.
Po raz pierwszy usłyszeli pochwałę z ust tego człowieka.
Hilda usiadła.
– Ale kto…?
– Znów ludzie ze wsi – snuł przypuszczenia wójt. Szybko przychodziło mu wydawanie sądów.
– To mało prawdopodobne – wtrącił Andreas. – Byli zbyt przerażeni, żeby to zrobić.
– Ale kto mógł…? – zaczęła Hilda.
– Hm – mówił wójt zamyślony. – Na przykład było was tam wczoraj czterech. Joel Nattmann wyznał, że widział coś na wiosnę. Konia i powóz. Może właściciel konia i powozu wystraszył się?