– Przestańcie! – uniósł się Brand. – Było nas czterech, mój syn, ja, doktor i Kaleb.
– I Hilda – dodał wójt obojętnie. – Dziwne, że ona nic nie słyszała!
– To moja wina – odezwała się Hilda. – To wszystko moja wina. Zamknęłam drzwi do obory na skobel, kiedy poszłam doić, ale zapomniałam o drzwiach do domu.
– Nie wolno nam zbyt pochopnie osądzać – stwierdził Andreas. – Hildo nie możesz mieszkać sama. Gabriella i Kaleb zastanawiają się, czy nie zechciałabyś przenieść się do nich na jakiś czas.
– Ale nie mogę przecież…
Kaleb powiedział z wesołym uśmiechem:
– Potrzebujemy cię. Gabriella i Eli nie dają sobie rady z piątką dzieci teraz, kiedy opiekunka zaniemogła.
Hilda wygładziła spódnicę.
– Ale ja nic nie wiem o dzieciach.
– Czy je lubisz? To najważniejsze.
Przypomniały jej się kamienie, którymi za nią rzucano. Dzieciaki, które czaiły się wokół zagrody, grad padających wyzwisk…
– Nie wiem – odparła zamyślona. – Przypuszczam, że są także miłe dzieci.
Popatrzyli na nią ze zrozumieniem.
– Nasze dzieci nie są złe – uspokajał ją Kaleb. – Tylko rozbrykane. Możesz chyba spróbować przez kilka dni? Jeżeli się nie uda, wymyślimy coś innego.
– Tak… Dziękuję – szepnęła niepewnie.
Przerażała ją myśl, że miałaby zamieszkać samotnie w chacie na skraju lasu. Już raczej zniesie wyzwiska. Ale tak bardzo nie chciała być dla nikogo ciężarem. Czy zaproponowali jej to z litości, czy rzeczywiście na coś może się przydać?
Życie stłamsiło Hildę do tego stopnia, że nie była pewna, czy naprawdę może zaufać tym na pozór wspaniałym ludziom, a tym bardziej przywiązać się do nich.
– Muszę to wszystko jakoś uporządkować – odezwał się zniecierpliwiony wójt. – Dlaczego ktoś chciał zabić Joela Nattmanna? Czy on wiedział o czymś, poza tym koniem i powozem?
– Ojciec tak dużo mówił – powiedziała wymijająco Hilda. – Nigdy go nie słuchałam.
– Czy mógł się czegoś dowiedzieć jako pomocnik kata?
– Nie wiem. Cóż by to mogło być?
– Czy wspominał kiedykolwiek o wilkołaku?
– Nie przypominam sobie.
– Ale bardzo się przeraził, kiedy wymieniliśmy to słowo.
– To chyba naturalne. Ojciec był strachliwym, przesądnym człowiekiem.
– Wilkołaki nie wieszają ludzi – podkreślił Brand.
Wójt był nastawiony do Branda tak samo jak Brand do niego. Skierował wzrok inkwizytora na swego zaciętego wroga i powiedział ostro:
– Nie, przynajmniej nie te w zwierzęcej postaci. Ale człowiek, który ma w sobie duszę wilkołaka, mógł się przestraszyć.
– To wszystko tylko przypuszczenia – syknął Kaleb.
Andreas zwrócił się do Hildy:
– Rozmawiałem z pastorem i kościelnym. Ustaliliśmy, że pogrzeb odbędzie się już jutro po południu. Kościelny przybędzie z koniem i wozem, który zabierze twego ojca w ostatnią podróż, a pastor będzie czekał w kościele. Chciał złożyć Joela Nattmanna w nie poświęconej ziemi, ale odwiodłem go od tego.
– Twój ojciec nie był samobójcą – powiedział Kaleb. – Pastor nie miał więc żadnego prawa, Hildo.
– Tak właśnie mu powiedziałem – kiwnął głową Andreas.
Gabriella natomiast chciałaby mieć jeden dzień, żeby przygotować twoją izbę – mówił Kaleb. – Gdybyś więc mogła…
– Mogłabyś przenocować na Grastensholm – wtrącił szybko Mattias. – Jest tam dość miejsca.
– Tak, jeszcze dzisiaj mogę z tobą iść do domu, Hildo – żarliwie zapewnił ją Andreas. – Pomogę ci sprowadzić zwierzęta i zabrać rzeczy, które zechcesz wziąć ze sobą do Elistrand. Zawieziemy je już dziś, dobrze, Kalebie?
– Oczywiście, tak będzie najlepiej.
– Dziękuję. Dziękuję wam wszystkim. – Hilda była oszołomiona. – Jesteście tacy dobrzy…
Musiała wziąć się w garść, by nie wybuchnąć płaczem. Serce zaczęło jej walić w piersiach na myśl, że Andreas pojedzie z nią aż do Elistrand. To długa droga, ale ona chciałaby, żeby była o wiele, wiele dłuższa.
W drzwiach stanęła Matylda.
– Uroczysty posiłek gotowy. To Hilda zaprasza. W tej smutnej chwili nie wolno nam zapomnieć, że przygotowała specjalny poczęstunek dla Andreasa i Mattiasa. To przede wszystkim wy macie prawo pierwszeństwa do tego, co podaje Hilda. My musimy zadowolić się tym, co ewentualnie dla nas zostawicie.
Wesołe słowa złagodziły napiętą atmosferę, a w czasie posiłku chwalono chleb Hildy i bez końca żartowano: kto posmakuje poziomek, czy i ile ich pozostanie…
Czy takie są właśnie prawa życia, zastanawiała się Hilda, że nigdy nie można zakosztować pełnego szczęścia? Szczęście… Tego uczucia nigdy dotąd nie znała, a teraz nie mogła wyrazić swej radości, serce bowiem ściskało jej się na myśl o ojcu.
Najgorsze jednak było to, co kryło się w niej tak głęboko, że nie śmiała o tym nawet pomyśleć: ulga, że nareszcie uwolniła się od nieznośnego ciężaru, który przytłaczał jej zmysły, umysł i wolę życia.
Jakże trudno jej było pogodzić te wszystkie uczucia!
Nieswojo było wracać do domu. Gdy zsiadała z wozu, Andreas podał jej rękę. Radość w niej pulsowała, kiedy poczuła jego silną dłoń wokół swojej. Nie śmiała spojrzeć na stodołę, dlaczego – nie wiedziała. Czy spodziewała się tam coś zobaczyć? Szybko, aby nie narażać Andreasa na czekanie, pozbierała wszystko, co chciała ze sobą zabrać: kubek, lalkę, którą uszyła matka, czyste odzienie, piękne naczynie z pokrywką, które matka wniosła w posagu…
Zawahała się przy należącej do ojca szkatułce na pieniądze.
– Oczywiście, że powinnaś ją zabrać – rzekł Andreas, który to dostrzegł. – Naprawdę uczciwie sobie na to zapracowałaś. Nigdy pewnie nie dostałaś grosza za swą ciężką pracę?
– Nigdy – odpowiedziała i podniosła szkatułkę. Była zamknięta, ale wiedziała, gdzie leży klucz.
– Och, naprawdę! – zawołała podekscytowana, podniósłszy wieczko. – On był bogaty!
Andreas podszedł bliżej.
Hilda liczyła.
– Tutaj jest… jeden, dwa, trzy… prawie cztery talary! Co mam z nimi zrobić?
Uśmiechnął się z czułością. Cztery talary? Biedna dziewczynka!
– Hm, trzymając aż tyle w zanadrzu, nie będziesz mogła opędzić się od zalotników – zażartował.
Ona jednak przyjęła jego słowa całkiem serio.
– Ależ przecież nie mogę o tym nikomu powiedzieć! Będą mnie wtedy chcieli tylko dla pieniędzy!
– Kochana Hildo, może ci się wydawać, że cztery talary to ogromny majątek. Rzeczywiście to niezła sumka, ale nie jesteś bogata. Poza tym uważam, że nikt nie musi brać cię dla pieniędzy. Jesteś pociągająca sama w sobie.
Och! I on to mówi! Policzki jej pałały, w głowie szumiało tak, że aż pociemniało jej w oczach.
– Teraz zabierzemy zwierzęta – otrzeźwił ją Andreas. – Jeśli złapiesz kury i kota, to ja zajmę się krową.
Hilda oprzytomniała.
– Tak, oczywiście – szepnęła i wybiegła.
W drodze powrotnej opanowało ją takie podniecenie, że nie była w stanie usiedzieć w milczeniu.
– Właściwie nie wiem, czy się cieszę, czy martwię, że opuszczam dom – mówiła szybko. – Jest mi oczywiście smutno i nawet nie chcę się oglądać. Denerwuję się także tym, że będę mieszkać u kogoś, ale z drugiej strony to cudowne. Nie miałabym odwagi zostać tu sama w nocy!
– Rozumiem cię, zwłaszcza że wrócisz tu jutro po południu.
– Tak – powiedziała cicho.
– Twoja matka była chyba dobrą kobietą? – ostrożnie zapytał Andreas.
– O tak! I tyle umiała. Mnie także nauczyła czytać, pisać, i historii, opowiadała bajki i…
Słowa płynące z jej ust niemal potykały się o siebie. Spadały jak wodospad, Hilda pragnęła opowiedzieć wszystko naraz. Pękła w niej tama wieloletniego milczenia.