Drżenie jednak nie ustawało. Myślała o innych mężczyznach, o tym, że byli stworzeni w taki sam sposób jak ten głupek Jesper. Czuła się winna, ale jej dłoń powróciła w tamto miejsce, teraz nie była w stanie jej odsunąć. Na poły z przerażeniem, na poły z uniesieniem pozwoliła, by stało się to, czego pragnęło jej ciało.
Następnego ranka ubrała się pełna wstydu i poszła do wielkiego domostwa mieszkalnego Grastensholm.
W drzwiach powitał ją Mattias, jak zawsze wesoły i przyjazny. Była pewna, że zauważy jakiś ślad jej nocnych przeżyć, spuściła więc wzrok i podczas miłego śniadania pomrukiem odpowiadała na wszystkie pytania.
Później jednak zajęła się codziennymi sprawami i odzyskała spokój.
Zerkała oczywiście w stronę Lipowej Alei, ale Andreas się nie pojawiał. Widziała, że jego wóz wrócił z Elistrand dopiero późnym wieczorem. Skoro tylko zostanie przygotowany dla niej pokój, mieli po nią przyjechać Kaleb i Gabriella.
Wszyscy byli tacy dobrzy! A ona przez tak nieliczenie wiele dni żyła odcięta od ludzkiej wspólnoty, mając za towarzystwo jedynie wiecznie niezadowolonego zrzędę.
Jednakże dotychczasowe nieliczne próby nawiązania kontaktu z ludźmi kończyły się zawsze gorzką porażką.
O zaprzyjaźnieniu się z kimś tak nieosiągalnym jak mieszkańcy Lipowej Alei i Grastensholm nigdy nawet nie śniła.
Po południu musiała wrócić do swojej zagrody. Szła ciężko na pogrzeb ojca.
ROZDZIAŁ V
Andreas miał wrażenie, że unosi się w obłokach. W niepamięć poszły odkryte zwłoki, wilkołak i powieszony hycel.
Poprzedniego dnia bezwstydnie długo zabawił w Elistrand, ale był to wielki dzień w jego życiu. On, który dotychczas rozmawiał z Eli wyłącznie jak wujaszek, poświęcił jej tyle uwagi, że Kaleb, żartobliwie uniósłszy jedną brew, surowo dowiadywał się o jego przodków i wypytywał, ile pieniędzy może mieć w szkatule.
A Andreas zarumienił się, z czym zresztą było mu do twarzy, i starał się udawać, że nic nie rozumie.
Był jednak taki szczęśliwy, tak bardzo szczęśliwy!
Szesnaście lat. Osiągnęła już więc odpowiedni wiek do zamążpójścia. A jeśli mąż jest znacznie starszy – w tym wypadku o jedenaście lat – małżonka będzie mogła korzystać z jego doświadczenia.
Gabriella wyglądała na zaskoczoną, była jednak na tyle dobrze wychowana, że nic na ten temat nie powiedziała.
A Eli jego zainteresowanie sprawiało ogromną radość. Zachwycona opowiadała o swym własnym cielaczku, któremu pomogła przyjść na świat. Andreas musiał iść z nią do obory i obejrzeć zwierzaka. Tam przypadkowo objął jej delikatne ramiona i tak przytuleni razem podziwiali cielątko.
Cóż za cudowna dziewczyna! Taka delikatna, taka ponętna i miła. Że też wcześniej nie zwrócił na nią uwagi!
Nie było to jednak dziwne, bowiem dopiero tego lata pączek zaczął przemieniać się w kwiat.
Będzie musiał postępować z nią delikatnie. Wydawało się, że ona nadal nic nie wie o miłości, nie rozumie powodów jego zainteresowania. Potrzebowała czasu na przebudzenie. W tym okresie on zapewni jej bezpieczeństwo. A pewnego dnia sama odkryje w nim mężczyznę…
Oczywiście mógł zwrócić się do Kaleba i Gabrielli z formalną prośbą o jej rękę i zawrzeć ugodzone małżeństwo. To jednak nie leżało w zwyczajach Ludzi Lodu, nigdy tak się nie zdarzyło. Zawsze pobierali się z miłości. Wyjątkiem był Tarald, który ożenił się z Irją ze względów praktycznych, ale i w tym związku wkrótce rozkwitła miłość. To było naturalne, myślał Andreas, któż mógłby nie pokochać Irji, która była samą dobrocią, ciepłem i miłością.
Wiedział również, że siostra jego dziadka, Liv, ma za sobą wielce nieszczęśliwe małżeństwo, zawarte, kiedy była bardzo, bardzo młoda, zanim poślubiła swego ukochanego Daga. Niewiele jednak słyszał o tym pierwszym związku. O ile rozumiał, było to małżeństwo z mężczyzną, który wprost palił się do poślubienia Liv i całkiem ją omotał. Z jej strony nie było więc mowy o miłości.
Nie, Ludzie Lodu powinni słuchać, co podpowiada im serce.
A jego serce najwyraźniej wybrało Eli. Teraz musi tylko uzbroić się w cierpliwość. Nie spłoszyć jej. Dopóki będzie traktować go jak wujaszka, sprawa jest beznadziejna. Musi to jakoś zmienić.
Ale jak się do tego zabrać? Uczestniczyć w młodzieńczych zabawach i figlach? Nie, to nie najlepszy pomysł.
Musi zaufać czasowi.
To jednak nie jest takie łatwe, kiedy po raz pierwszy w dwudziestosiedmioletnim życiu odczuwa się słodki ból zakochania.
Hilda dość wcześnie wyruszyła do chaty na skraju lasu. Czuła się nieswojo na myśl, że nikt tam na nią nie czeka. Nawet krowa, kot czy kury. Tylko martwy ojciec.
Miał przyjść kościelny, ale ona wyruszyła tak wcześnie, że na pewno będzie na długo przed nim.
Na maleńkim podwórku panowała cisza. Jak szybko miejsce może stać się opuszczone, pomyślała. Z wahaniem weszła do domu.
Ogień na palenisku nie płonął. Wszystkie przedmioty, do których była przywiązana, znajdowały się już w Elistrand. Została jeszcze tylko kocia miseczka, ale kot na pewno dostał nową, a poza tym ona przecież nie może nieść miseczki podczas pogrzebu.
W niedalekiej przyszłości znów będzie musiała się tu przenieść.
Ta myśl nie była jej miła, ale przecież nie może wciąż mieszkać u innych, wykorzystywać cudzą dobroć.
Ociągając się wyszła z domu i skierowała w stronę stodoły. Przyzwoitość nakazywała oddać ojcu szacunek. Odmówić za niego modlitwę w zagrodzie, w której mieszkał przez całe życie.
W lesie szumiało i szeleściło, coś trzasnęło za rogiem domu. Hilda lękliwie rozejrzała się dookoła, ale niczego nie dostrzegła. Samotność wyolbrzymia wszystkie dźwięki, uspokajała się.
Czując, że stopy jej ciążą, jakby były z ołowiu, wdrapała się po prowadzącym do stodoły podjeździe, zarośniętym mchem i trawą tak, że ledwie prześwitywały kamienie. Jak miło z ich strony, że przygotowali ojca i złożyli go na murach, pomyślała. Andreas… Andreas także w tym uczestniczył. Czy poświęcił jej wówczas choć jedną współczującą myśl? Czy zrozumiał, jak trudno było jej z ojcem, którego nie mogła szanować, choć starała się o to ze wszystkich sił?
Zaskrzypiały stare i zniszczone drzwi stodoły. Tak wiele razy przez nie szła, dźwigając na plecach snopy. Nigdy nie mieli konia.
W środku było ciemno, zostawiła więc drzwi otwarte.
Dzięki Bogu, nakryli ojca narzutą z łóżka! Była pewna, że nie zniosłaby widoku jego twarzy, a już na pewno nie tak straszliwie wykrzywionej jak wtedy, gdy zobaczyła go wiszącego.
Chociaż… on nie żył już wcześniej, powiedział pan Mattias. To odrobinę uspokajało, ale także było przerażające. Ktoś dostał się do domu…
Hilda padła na kolana i Półgłosem odmówiła modlitwę, prosząc Boga, by okazał łaskę i przyjął do siebie Joela Nattmanna.
Wiatr zakołysał drzwiami stodoły, które prawie się zatrzasnęły. Wewnątrz zapanował półmrok.
Niechaj dusza jego odnajdzie pokój i nie błąka się wśród żywych…
Na dole, w oborze, zaszeleściły kroki. Szybko obejrzała się na kilka wiodących tam stopni, ale w rogu przy podjeździe było zupełnie ciemno, nie docierała tam jasność dnia. Zresztą na dworze było tak szaro, że odrobina światła, która sączyła się przez szparę w drzwiach, niewiele pomagała.
To na pewno szczury. Stodoła jest przecież pusta.
Usiłowała dokończyć modlitwę. Przed oczami miała kontur przykrytych narzutą stóp ojca.
Ale przecież odkąd sięga pamięcią, nigdy nie było tu szczurów…
Znów usłyszała coś jakby odgłos ukradkowych ruchów, przemykających kroków…