Panie, Ty, który litujesz się nad grzesznymi, ulituj się także nad tym nieszczęśliwym…
Hilda znieruchomiała. Na dole rozległo się ciężkie dyszenie, sapanie czegoś, co przekradało się wzdłuż ściany, uderzając ciężkimi łapami…
Zapomniała o modlitwie. Przez długą chwilę klęczała niby sparaliżowana, po czym jak najciszej wstała.
W tym samym momencie usłyszała inny, zbawczy dźwięk. Skrzypienie wozu pod płotem.
Wybiegła ze stodoły, potykając się o kamienie, i popędziła w stronę furtki. Za nic w świecie nie obejrzałaby się teraz za siebie.
Kościelny podjeżdżał niespiesznie. Był to chudy, nijaki mężczyzna w czarnym ubraniu, który pełnił w parafii także funkcję grabarza.
– W imię Ojca – zdziwił się. – Co się z panienką stało?
– Coś jest w oborze! – zawołała. – Jakieś wielkie zwierzę!
Nic na to nie powiedział, z niedowierzaniem tylko spojrzał w stronę budynku. Hilda biegła obok, ręką trzymając się wozu, aż zajechali na podwórko.
– Gdzie jest nieboszczyk? – zapytał, nauczył się bowiem z pietyzmem odnosić do zmarłych.
– Na górze, w stodole.
Zeskoczył na ziemię.
– Widzę, że drzwi do obory są zamknięte na haczyk.
– Tak.
– W jaki więc sposób zwierzę mogło dostać się do środka? Może górą?
– Nie, tamte drzwi także były zamknięte, kiedy przyszłam.
– A klapa do nawozu?
– Jest zasłonięta. Tamtędy nie można wejść.
– A więc zwierzę miało niby być zamknięte w środku?
– Tak się wydaje – odparła żałośnie.
– I panienka naprawdę coś słyszała?
– Oczywiście!
Nie patrzył na nią, gdy wymawiał gniewne słowa, które rozniosły się echem po opustoszałej zagrodzie.
Wziął jednak długi kij z wozu, na którym stała trumna.
– Lepiej to sprawdzić. Może panienka weźmie drugi kij do noszenia…
Posłuchała go.
Hilda wyczuwała niechęć kościelnego. Była córką hycla. On jednak miał do wykonania pracę, musiał więc znosić jej obecność.
– Nie ma sensu wchodzić na dół – powiedział zrzędliwie. – Wtedy ono wydostanie się górą.
Poszli w kierunku podjazdu. Hilda trzęsła się jak osika.
– Jak panienka sądzi, co to było? Jakie odgłosy wydawało?
– To… dyszało, węszyło. Sapało i parskało.
– Może borsuk?
– Być może, ale wydawało się dużo większe, o wiele większe.
– Hm – zamyślił się. – U nas w parafii nie ma misia, nie widziano go od stu lat. Sądzę więc, że to nie był brązowy.
Zauważyła, że kościelny nie śmie nazwać zwierzęcia jego właściwym imieniem. To jeszcze bardziej ją przeraziło.
Otworzyła drzwi do stodoły na oścież. Zmarły leżał tak jak przedtem, cały przykryty.
– Gdzie to było?
– Kierowało się ku schodom – wskazała. – Sądzę, że nawet zaczęło już wchodzić na górę.
Nie mogło wyjść podjazdem, zobaczyłbym to z drogi. Wobec tego musi być na dole.
Rozmawiali po cichu, niemal szeptem.
Grabarz mocno ujął kij i ostrożnie zaczął spuszczać się po zniszczonych schodach. Hilda upewniła się, że nic nie kryje się w stodole, i przestraszona ruszyła za nim, w każdej chwili gotowa do ucieczki.
Mężczyzna przystanął na najniższym stopniu.
– Pięknie to wszystko panienka utrzymywała, jak widzę.
W jego słowach brzmiało zdziwienie, najwyraźniej nie spodziewał się tego po córce hycla.
Kościelny nie posuwał się dalej. Hilda wiedziała, że z tego miejsca mógł dokładnie widzieć całą oborę.
– Nic tutaj nie ma.
– Ale jestem pewna…
Grabarz odwrócił się ku ścianie. Od jednej z belek odłupała się długa drzazga. Mężczyzna wyciągnął zza niej coś, co się o nią zaczepiło.
Nie wierząc własnym oczom wpatrywał się w trzymany w dłoniach kłak zwierzęcej sierści.
– Bardzo tu ciemno – mruknął. – Ale sądzę, że to może być szaronogi… Ale tak wysoko na ścianie! Nigdy nie widziałem takiego wielkiego…
Wpatrywał się w nią przerażony.
– We wsi gadają o… o… Panienka chyba się nie spodziewa?
– Nie spodziewam się…? Ach, o to chodzi! Nie, nie – gwałtownie protestowała, urażona jego podejrzeniami.
– Wybaczcie mi! Ale wiecie, panienko, powiadają, że one gonią za brzemiennymi. Jezu Chryste! – wymamrotał. Wypuścił kłak sierści z rąk, jakby nagle zaczął go parzyć, i wyciągnął nóż. – Zimna stal – szepnął i wbił ostrze w ścianę. Spojrzał w stronę drzwi do obory. – Nic dziwnego, że są zamknięte. Takie potwory potrafią same otwierać i zamykać. Chodźmy, dosyć tego!
Hilda była jednak odważniejsza, niż sama przypuszczała. Ukradkiem podniosła kłębek sierści i wsunęła go do kieszeni spódnicy.
Kościelny jakby w popłochu, z wręcz nieprzyzwoitym pośpiechem, wniósł z jej pomocą trumnę na górę do stodoły.
– Na cmentarzu na pewno nie będzie go miał kto nieść – mruknął. – Poniesiemy go sami, panienka i ja.
Hilda tylko kiwnęła głową. Nie oczekiwała żadnej pomocy ze strony mieszkańców gminy. Wprost przeciwnie, obawiała się, że właśnie przez nich jej pierwsza wyprawa do wsi będzie przykra i bardzo trudna.
Kiedy kościelny odkrył zwłoki ojca, odwróciła twarz, ale kątem oka zdążyła zauważyć, że jest pięknie ubrany w długą białą koszulę, a dłonie ma złożone na piersiach.
Musiała unieść ciało zmarłego z jednej strony, by mogli ułożyć je w byle jak skleconej z desek trumnie. Na szczęście zdołała uniknąć widoku jego twarzy. Kiedy trumna została zamknięta, odetchnęła z ulgą.
Bez dalszych ceremonii Joela Nattmanna zniesiono w dół i ułożono na wozie.
I tak spod drzwi swego domu wyruszył w ostatnią drogę, obserwowany z głębi lasu przez parę wąskich oczu.
W to szare deszczowe popołudnie na Grastensholm Mattias wyglądał przez okno.
Wpatrywał się w coś, co rozgrywało się na drodze.
– Nie, tak być nie może! – wykrzyknął.
– Co się stało, kochany? – spytała zamyślona Irja.
– Spójrz, mamo!
Podeszła do okna. Za nią pospieszyli Tarald i Liv.
Od strony lasu, ku kościołowi, powoli jechał wóz. Stała na nim trumna, a za wozem podążała smutna, samotna kobieta.
– Pogrzebowy orszak hycla – powiedział Tarald.
Skierowali wzrok ku kościołowi. Pod murem cmentarnym kręciło się już kilka osób.
– Zbierają się sępy – powiedziała Liv. – Nie, masz rację, tak nie uchodzi.
Już spieszyła do sieni, Mattias biegł za nią.
– Każ zaprzęgać paradny powóz – rozkazała Liv służącemu. – Czy jesteś stosownie odziany, Mattiasie? Tak, to dobrze. A ty, Taraldzie?
– Założę czarną opończę – odparł syn.
Irja stała już gotowa w ciemnym płaszczu.
– Poślijcie wiadomość do Lipowej Alei – poprosił Mattias.
– Nie trzeba – odpowiedziała Liv. – Widzę, że ich powóz już nadjeżdża.
Mattias uśmiechnął się. Myśli Ludzi Lodu zawsze zmierzały tym samym torem.
– A Elistrand?
– Od nich nie widać kościoła. Ale mieli zamiar wyjechać Hildzie na spotkanie, być może i tak przybędą.
Kondukt pogrzebowy Joela Nattmanna nie poruszał się szybko, dotarli więc do kościoła mniej więcej równocześnie z nim.
Pod bramą kościoła zbierali się grupkami mieszkańcy wioski, którzy wcale nie mieli zamiaru wejść do środka. Kiedy wóz wtoczył się na dziedziniec kościelny, ze złością gapili się na Hildę.
– Hycel, czarci pomiot! – zawołało paru młokosów.
– Nie dla niego miejsce w poświęconej ziemi – odezwała się z nienawiścią jakaś kobieta, a inni to podchwycili.
– Tak, złóżcie go poza cmentarzem! Tam lepiej pasuje!