Andreas przychodził teraz niemal co dzień, ale Hilda nie śmiała mieć nadziei. Drżała na myśl, że mógłby spotkać ją zawód, nie była w stanie uwierzyć, że komuś może na niej zależeć, ale czy to nie był jakiś znak? Gabriella często żartowała sobie z Andreasa, zastanawiając się, co też tak nagle zaczęło przyciągać go do Elistrand. Śmiał się wtedy, nieco poirytowany, i naprawdę się rumienił.
Pewnego dnia zapytał Hildę:
– Czy to prawda, co rozpowiada po wsi kościelny: Że podobno w stodole gonił cię wilkołak?
Nazwanie rzeczy po imieniu było dla dziewczyny brutalnym wstrząsem. Odkąd przybyła na Elistrand, starała się zapomnieć o tym wydarzeniu.
Spojrzała mu w twarz; była tak blisko, że aż się jej zakręciło w głowie.
– Nie wiem, co to było, panie Andreasie. Ale zachowałam kępkę sierści, która przyczepiła się do ściany. Czy mam ją przynieść?
– Oczywiście! Najlepiej od razu!
Ile sił w nogach pobiegła do swojej izby. Nie może pozwolić mu czekać. A jeżeli odjedzie?
Kiedy wróciła, Andreas rozmawiał z Eli. Jaki miły był dla wszystkich! Hilda podała mu kłębek szarej, szczeciniastej sierści.
– Kalebie! – zawołał Andreas.
Mężczyźni podeszli do okna, tam było jaśniej. Eli i Hilda zostały na miejscu. Eli uśmiechnęła się do niej promiennymi oczami. Czyżby wiedziała, że ona zakochała się właśnie w Andreasie? Mogło się tak wydawać, gdyby sądzić po tym szczególnym spojrzeniu. Nie, Hilda nie mogła w to uwierzyć.
Mężczyźni wrócili.
– Słyszę, że Gabriella jest z ciebie bardzo zadowolona Hildo – z uśmiechem powiedział Andreas: – Jesteś jej wielce pomocna.
– Dziękuję – ukłoniła się. – Ale co to było?
– Mnie i Eli także – pospiesznie dodał Kaleb. – Umiesz postępować z dziećmi.
– Bałaś się ich z początku, prawda? – zapytał Andreas.
– Tak, zanim je poznałam. Nie miałam zbyt dużego doświadczenia z dziećmi. A one są kochane.
– Prawdę powiedziawszy, to małe potwory – stwierdził Kaleb. – Ale wydaje mi się, że zaczynam dostrzegać w nich pewne ludzkie cechy. Zanim tu przybyły, nauczono je traktować wszystkich dorosłych jak samo zło. Były przekonane, że trzeba kraść i oszukiwać, żeby jakoś dać sobie radę w życiu. Mały Jonas miał nawet nóż, którym groził każdemu, kto mu się sprzeciwiał.
– Czy rzeczywiście były takie trudne? – zapytała Hilda zdumiona. – Jeśli tak, to zmieniły się nie do poznania.
– My też tak uważamy. A po tym, jak ty się pojawiłaś, zrobiły się z nich niemal aniołki, no, może aniołki z różkami.
Hilda zarumieniła się z radości. Z Gabriellą nie stykała się zbyt często. Margrabianka dbała o umysłowy rozwój dzieci. Ale Hilda bardzo lubiła tę wysoką, szczupłą damę o szlachetnej twarzy i delikatnych ruchach. Kaleb zajmował się prowadzeniem gospodarstwa i do wychowania dzieci się nie wtrącał. Po prostu był dla nich wzorem ojca. Kiedy powoził końmi gdzieś w pobliżu, wprost prześcigały się, by móc potrzymać lejce.
– No, muszę już iść – powiedział Andreas. – Ojciec trochę się gniewa, że tak wiele czasu zajmuje mi sprawa zamordowanych kobiet.
Hildę ogarnęły straszliwe wyrzuty sumienia. Nie myślała zbyt często o tych nieszczęśnicach. Tyle jednak wydarzyło się w ostatnim czasie, że nie była w stanie wszystkiego ogarnąć.
– Tak… A co nowego? – wyjąkała. – Czy dowiedzieliście się już, kim one były?
– Nie. Ślad prowadzący do córki Gustava okazał się mylny. Napisała list, znalazła pracę w Ostfold.
– Są więc zupełnie nieznane?
– Całkowicie. A ten przesądny wójt zatarł wszelkie ślady, paląc ich ciała.
Wydawało jej się, że Andreas jest już zniecierpliwiony i chce odjechać, nie śmiała więc zatrzymywać go dłużej. Z żalem spoglądała za nim, gdy opuszczał Elistrand.
Mężczyźni nie wspomnieli jednak ani słowem o kłaku sierści. Zauważyła, że celowo starali się skierować rozmowę na inny temat.
A więc jednak była to wilcza szczecina! Hilda łudziła się nadzieją, że to kozia sierść, choć nie wiadomo, skąd miałaby się wziąć w jej stodole. Próbowała zagłuszyć w ten sposób niepokój, bo tak naprawdę od początku wiedziała, że sierść kozy jest sztywniejsza.
Ogarnął ją strach. Gdyby grabarz nie przybył akurat wtedy… Co by się stało z nią, Hildą córką Joela?
Mattias Meiden zaglądał codziennie, żeby obejrzeć dzieci, i zawsze znalazł kilka miłych słów dla Hildy. Bardzo ceniła sobie jego życzliwość, a każda rozmowa z nim napawała ją spokojem i radością. Doktor był naprawdę wspaniałym człowiekiem, aż dziw, że do tej pory się nie ożenił.
Zbliżała się pełnia księżyca.
Kobiety we wsi z lękiem spoglądały na zimną, niemal doskonale okrągłą tarczę. Wieczorami do obory posyłały mężów, zabraniały wychodzić dzieciom.
W wiosce zapanowała histeria. Grasował wilkołak i nikt nie mógł być pewny dnia ani godziny.
Hilda często popatrywała w kierunku swego dawnego domu. Z Elistrand nie było go widać, ale przecież wiedziała, że leży za wzgórzami i zagajnikami.
Przez całe swoje życie mieszkała tam i tylko tam. Nigdy nie opuszczała zagrody, chyba że wybierała się do lasu w poszukiwaniu jagód.
Mimo to dawny dom wydał się jej teraz taki obcy, tak nieskończenie daleki. Wcale do niego nie tęskniła. Kiedyś, kiedy skończy się jej praca, będzie musiała tam wrócić. Ta myśl nie była jej miła.
Krowa dobrze czuła się w Elistrand. Miała tu towarzystwo, mogła rykiem porozumieć się z innymi krowami po drugiej stronie obory, spierać z sąsiadką o siano. Kury także, po pierwszym okresie nieufności, zostały przyjęte do stada. Teraz miały nawet koguta!
Gorzej nieco układało się z kotem, nieprzywykłym do panującej tu ciągłej krzątaniny. Raz po raz wypuszczał się w stronę dawnego domu, ale na ogół Hildzie udawało się zawrócić go w połowie drogi.
Ostatnio jednak zniknął na dobre.
Hilda wspomniała o tym Andreasowi, który przyjechał po południu.
– Nie mam zamiaru teraz iść po niego – oświadczyła. – Dopiero kiedy minie pełnia.
– Masz rację. Ale jeśli chcesz, mogę cię tam zawieźć.
Rozjaśniła się cała na te słowa, a on, dostrzegłszy blask jej oczu, nagle wszystko zrozumiał.
Och, droga Hildo! Myślał. Och, nie, nie!
– Bardzo dziękuję – szepnęła z rozjaśnionym wzrokiem. – Ale przecież nie mogę zajmować waszego czasu takimi błahostkami! Najlepiej będzie, jeśli kot sam się przekona, że tam nie ma nikogo. Może wtedy wróci?
– Nie boisz się, że porwie go lis?
– O, nie tego kota! On już dawniej przeganiał lisy. Ale jeżeli nie wróci… Czy będę mogła przypomnieć waszą życzliwą propozycję?
– Oczywiście – uśmiechnął się z odrobiną rezerwy.
Hilda żałowała swojej odpowiedzi. Zamiast skorzystać z tej wyjątkowej możliwości zostania z nim sam na sam, wzbraniała się, onieśmielona.
Teraz z nerwowym pośpiechem zaczęła opowiadać, jak dobrze jej w Elistrand.
– Nie jestem przyzwyczajona do takiej życzliwości – mówiła. – Właściwie bardzo się boję ludzi, ale to powoli się zmienia. Tam, w domu, czułam się bardzo samotna. Wymyśliłam sobie nawet przyjaciela, z którym ciągle rozmawiałam. Nie wiem, czy to była kobieta, czy mężczyzna. A może jakiś anioł stróż, aniołowie nie mają chyba określonej płci? Mogłam mu opowiadać o wszystkich moich kłopotach. Powoli stawałam się dziwaczką, bo rozmawiałam sama ze sobą. Słyszeli mnie tylko kot i krowa, więc chyba to nie nikomu szkodziło?