Выбрать главу

– A moja długa mowa? – żachnął się Kaleb. – O tym, że nie tracę córki, a zyskuję syna, i cała reszta?

– Będziesz ją musiał skrócić – orzekła Gabriella. – Zachowaj coś na wesele. Kiedy już upijesz wszystkich weselników tak, że pospadają pod stół, będziesz mógł do woli przemawiać do ścian.

– Dobrze, masz rację. Najlepiej będzie, jeśli zaraz wyruszymy.

Przybysz podniósł się, chrząknął wielokrotnie, po czym wymamrotał:

– Wdzięczny byłbym, gdybyście jednocześnie zechcieli sprawdzić… Augustyna zabrała ze sobą sporo pieniędzy… A jako że ja po niej dziedziczę…

Ach, więc to tak!

– Naturalnie – krótko odparł Kaleb. – Choć podejrzewam, że ktoś się już nimi zaopiekował. Ten nieznany szlachcic z parafii Grastensholm.

Teraz dopiero wydawało się, że mężczyzna cierpi naprawdę.

Odezwała się zatroskana Liv:

– Naprawdę chcecie jechać teraz do Christianii? Mówią, że w Kopenhadze grasuje straszliwa zaraza, w każdej chwili może wybuchnąć i w naszej stolicy. Być może nawet już się tak stało.

– Nic o tym nie słyszałem – stwierdził Mattias.

Liv nerwowo splatała i rozplatała dłonie.

– Tak bardzo boję się o Cecylię i jej rodzinę. Nie mogę spać po nocach.

– Gabrielshus leży daleko od Kopenhagi – uspokajała ją Gabriella. – Ojciec i matka są bardzo ostrożni, muszą teraz myśleć także o małej Lenie.

– Na pewno nie ma niebezpieczeństwa – powiedział Mattias. – Ale ja nie mogę jechać z wami, Andreasie. Obiecałem dziś po południu zajrzeć do chorych dzieci. W okolicy panuje odra, w tym roku ma ciężki przebieg.

– Tak, musisz przede wszystkim myśleć o chorych. Kaleb i ja poradzimy sobie.

– Opuszczę więc uroczystość wraz z wami – powiedział Mattias. – Przykro mi, że twój wielki dzień nie bardzo się udał, Eli. Ale odbijemy to sobie później. A teraz wypijmy za szczęście młodej pary!

Nie zdążyli jeszcze wychylić kielichów, kiedy wysłany po wójta parobek zjawił się z wiadomością, że nie zastał go w domu. Obiecano jednak, że przybędzie nazajutrz.

Po odjeździe Kaleba, Andreasa i Mattiasa zrobiło się jakoś pusto; tak w każdym razie uważała Hilda. Bardzo jej ich brakowało. Wiedziała już jednak, że nie za Andreasem tęskni najbardziej.

Nie przeniosła od razu uczuć na Mattiasa, to nie było takie proste. Ale jakże cudownie było wiedzieć, że ktoś się o nią troszczy. A Mattias Meiden był chyba najlepszym aniołem stróżem, jakiego mogła sobie wyobrazić.

Och, że też ciągle nazywała go aniołem. Wiedziała już przecież, jak bardzo jest ludzki, jak zwyczajne ma potrzeby, pragnienia i żądze.

Ale jaki jest wspaniały! Stojąc przy oknie i spoglądając na ginące w oddali postaci, uśmiechała się podświadomie. Ujrzała, jak przystanęli, ich sylwetki rysowały się wyraźnie na tle nieba. Konie poruszały się niespokojnie. Mężczyźni przez chwilę rozmawiali, po czym, unosząc dłonie w geście pożegnania, rozjechali się. Kaleb i Andreas ruszyli na wschód, ku gościńcowi, Mattias skierował się ku wiosce w lesie.

Adres słynnej madame Svane otrzymali od brata Augustyny. Późnym popołudniem znaleźli się pod jej domem, położonym na jednej z lepszych ulic Christianii. Zapukali do drzwi.

Otworzyła im sama madame. Była to dama o wydatnym biuście, przywodzącym na myśl galeon, upudrowana i pachnąca, w spłowiałych aksamitach, ale wielce szacowna. Wszystko w jej domu świadczyło o dyskrecji, urządzone było z wyszukaną elegancją. Najwyraźniej interes przynosił spory dochód.

– Czym mogę służyć, moi panowie? – zapytała jedwabistym, pełnym zrozumienia głosem.

– Mamy kilka pytań, madame Svane – powiedział Kaleb, uzgodnili bowiem między sobą, że on będzie prowadził rozmowę.

– Naturalnie! Panowie zapewne życzą sobie poznać jakieś wysoko urodzone damy? Oczywiście z zamiarem zawarcia małżeństwa.

– Nie, dziękujemy za waszą życzliwość, słyszeliśmy wiele dobrego o waszej działalności. Przybyliśmy w pewnej nieprzyjemnej sprawie, którą badamy wspólnie z władzami. Wygląda na to, że jeden z pani klientów w ohydny sposób wykorzystał waszą dobrą wolę.

Twarz madame zastygła w grymasie niedowierzania.

– Proszę nas źle nie zrozumieć – szybko dodał Andreas. – Mamy do was głębokie zaufanie. Ale wy sama, pani, padliście ofiarą oszusta.

Usiadła przy biurku i poprosiła, by zajęli miejsca. Odnosiła się do nich z rezerwą, ale gotowa była ich wysłuchać.

Andreas zaczął mówić:

– Jestem Andreas Lind z rodu Ludzi Lodu, a to mój krewniak i przyjaciel Kaleb. Jest obeznany w prawie, zasiadał w lagtingu. Kilka miesięcy temu na terenie mojej posiadłości znaleźliśmy zwłoki czterech nikomu nie znanych kobiet.

Ciałem damy wstrząsnął dreszcz.

– Dzisiaj przybył do nas pewien człowiek – przejął inicjatywę Kaleb. – Poszukuje siostry, która zaginęła w kwietniu. Z opisu domyśliliśmy się, że była jedną z czterech zmarłych.

– A co ja mam z tym wspólnego?

Kaleb pochylił się w jej stronę.

– Ta kobieta była u was. W liście do brata wspomniała, że ma zamiar udać się do parafii Grastensholm, gdzie mieszkamy, żeby spotkać mężczyznę, którego poznała za waszym pośrednictwem.

– Ależ na miłość boską! – madame Svane była wstrząśnięta. – Czy mogę zobaczyć ten list? Macie go ze sobą?

– Tak, bardzo proszę. – Andreas podał jej papier. Szybko przebiegła wzrokiem kartkę. Kiedy skończyła czytać, była głęboko poruszona.

– Ten znakomity pan! I wszystkie cztery!

– Wszystkie cztery? – jednocześnie powtórzyli mężczyźni. – Co chcecie przez to powiedzieć, pani?

– Wszyscy moi klienci, zarówno kobiety, jak i mężczyźni, otrzymują do wyboru cztery nazwiska. W tym wypadku pan życzył sobie niewiasty niezamężnej lub wdowy, w dojrzałym wieku, wykształconej, z dobrej rodziny, majętnej, jako że sam był dobrze sytuowany i nie chciał żony, która poślubiłaby go wyłącznie dla pieniędzy.

– Kiedy się do was zgłosił?

Namyślała się przez chwilę, po czym otworzyła szufladę i przejrzała jakieś papiery.

– Przyszedł trzydziestego lipca zeszłego roku. Kiedy potwierdzono prawdziwość udzielonych przez niego informacji, wrócił tydzień później, otrzymał nazwiska i adresy i sowicie mnie wynagrodził. Potem już się nie pokazał.

– Czy tak zwykle się dzieje?

– Tak. Jestem bardzo dyskretna.

– Czy to nie jest zbyt ryzykowne?

– Wszyscy muszą złożyć przyrzeczenie na piśmie, że nie zdradzą podanych nazwisk. Nikt nigdy nie zgłaszał żadnych pretensji.

Nie, i diabłu za to dziękować, pomyślał Kaleb. Gdyby losy wszystkich jej klientów podobnie się układały…

– Musimy poznać nazwiska trzech pozostałych kobiet.

– Dam, nie kobiet – poprawiła szybko.

– Oczywiście. Musimy sprawdzić, czy żyją, czy też zaginęły…

Z zaciśniętymi ustami podała im trzy dokumenty.

– Powiedzcie mi – zaczął Andreas powoli. – Czy wy albo te ko… damy mają coś wspólnego z czarami?

– Z czarami?! – madame niemal zakrztusiła się tym słowem. – Mój panie, za kogo mnie bierzecie?

Za rajfurkę, pomyślał, ale nie powiedział tego głośno.

– Pytam, ponieważ wszystkie zmarłe miały we włosach węzeł czarownic.

– Nic mi o tym nie wiadomo – odparła urażona do głębi dama. – Nie pojmuję tego.

– My także. A teraz poprosimy o nazwisko tego szlachetnego pana!

Westchnęła cicho, aż jej pierś uniosła się wysoko. W końcu wyjęła jeszcze jeden papier.