Andreas wyjaśnił, co zaszło. Wójt miał minę, jakby chciał powiedzieć, że niczego innego nie można spodziewać się po norweskich chłopach. Pastor wzdychał i najwyraźniej był głęboko poruszony wydarzeniami.
– Czy zechcecie odmówić modlitwę za dusze zmarłych, a tym samym oczyścić okolicę i odegnać błąkające się duchy, panie pastorze? – zapytał Brand.
– Nie wiemy przecież jeszcze, kim były te kobiety. Nie mogę odprawiać modłów za dusze zatwardziałych grzeszników – zaprotestował duchowny.
– Tym większy macie powód, by je odprawić – powiedział Are ostro. – Jezus nie odwracał się plecami od grzesznych.
Synowi Tengela z rodu Ludzi Lodu nie należało się sprzeciwiać; o tym wiedział nawet nowy pastor.
Spojrzał więc tylko karcąco na Arego i odmówił modlitwę za spokój nieczystych dusz.
Kiedy obrządek został zakończony, wszyscy odetchnęli z ulgą.
Napięcie zelżało jednak tylko na moment, bowiem już w następnej chwili wójt, podnosząc głowę, jęknął:
– Jezu Chryste! To chyba nie może być… Nie, oczywiście, że nie! – dodał jakby się uspokajając.
Jednak wszyscy usłyszeli jego słowa. Z tłumu wyłonił się Kaleb. Ponieważ budził powszechne zaufanie, wiele osób, chcąc poczuć się bezpieczniej, zbliżyło się do niego.
– O czym myśleliście? – ostro zapytał wójta Brand.
– Nie, to niemożliwe.
– Mówcie!
– Na pustkowiu, daleko stąd, w dolinach, przez kilka lat gadano o mężczyźnie-wilku. My nazywamy go wilkołakiem. Mniej więcej rok temu pewna kobieta została rozszarpana na strzępy. A w lesie widziano trzynogiego wilka…
Jakaś dziewczyna zasłoniła usta dłonią, tłumiąc krzyk.
– Och, matko!
– Wilkołak? – Oczy Arego wyrażały gniew. – Nie wolno wam straszyć ludzi!
– Nie straszę, mówię po prostu, o czym gadają.
Jeden z mężczyzn rzekł powoli:
– Wygląda jednak na to, że mamy tu cztery nie poświęcone groby. Być może leżą w nich tylko kobiety. Może on tu właśnie krąży? Porywa samotne kobiety przy pełni księżyca…
Kilka dziewcząt krzyknęło. Ktoś spojrzał w niebo, by sprawdzić, jak wygląda księżyc, ale skrył się za chmurami. Inni rozglądali się dokoła, starając się dojrzeć coś w lesie.
– Trzynogi wilk? – zapytał ktoś. – Dlaczego trzynogi?
– Nie wiesz? – oburzył się wójt. – Wilkołak to człowiek, który przemienia się w wilka podczas pełni księżyca, a bywa, że i w inne noce. Ponieważ jest człowiekiem, nie ma ogona. To ogromny wstyd dla wilka, dlatego wyciąga jedną nogę, udając, że to ogon, i biegać może tylko na trzech…
– Och! – jęknął ktoś wśród zgromadzonych.
Wójt surowo popatrzył na zebranych.
– Przyjrzyjcie się więc waszym mężom, kobiety! Jeśli okaże się, że któryś z nich wychodzi nocą, wezwijcie mnie! Przyglądajcie się ich zębom! Być może między nimi nadal tkwi nić z materiału, a na twarzy widnieją ślady krwi…
Are westchnął cicho.
– A kobiety w błogosławionym stanie niechaj lepiej wieczorami siedzą w domu – ciągnął wójt. – Są bowiem szczególną przynętą dla wilkołaka.
– Och, przestańcie opowiadać te bajdy – rzucił porywczo Andreas. – Przywieźliście je tu z waszego kraju. W Norwegii nie ma wilkołaków.
– Jak to nie ma? Oczywiście, że są – odparł wójt, rozgorączkowany, z zaczerwienioną twarzą. – Macie nawet niedźwiedzie, które porywają kobiety i dzieci. A u nas ich nie ma.
– Tak, tak, Andreasie – powiedział spokojnie Are. – Już w czasach wikingów żyli ludzie-wilki. Ale uważam, że nie trzeba o tym głośno mówić, dopóki nie wiemy nic o tych kobietach. I zastanawiam się, dlaczego wilkołak, jeżeli naprawdę krąży po okolicy, ściągnął tu obce kobiety?
– Czy aby na pewno obce? – zapytał inny mężczyzna. – A jak było z Lisen Gustava? Tą, która zeszłej jesieni wyjechała za służbą? Obiecywała, że napisze do domu, a wcale się nie odezwała. Nie przyjechała też na Boże Narodzenie, jak było umówione.
– Czy wyruszyła w podróż wieczorem? – dopytywał się wójt.
– Tego nie wiem. Zapytajcie Gustava.
– Nie omieszkam tego uczynić – odburknął stróż prawa.
Las był ciemny i niemy. Nikt nie chciał stać samotnie. Ludzie garnęli się do siebie, skupiali w większe grupy. Ciężkie, szaroczarne chmury wisiały nad wierzchołkami świerków. Coś mogło kryć się między drzewami.
Are polecił zapalić pochodnie, by rozświetlić zapadający zmierzch. Z Lipowej Alei i Grastensholm przybyli mężczyźni z łopatami i ostrożnie rozpoczęto kopanie.
Zebrani z napięciem obserwowali wszystko, co działo się na polanie, ale coraz częściej wymowne spojrzenia wędrowały w kierunku samotnej chaty na skraju lasu.
Wójt jednak zainteresował się także dalszą okolicą.
– Kto mieszka tu w pobliżu? Jakie są dwory? – zawołał ostro, a jego głos niósł się daleko po łące zatopionej w ciszy wieczoru.
Odpowiedział Mattias:
– Jest Lipowa Aleja i Grastensholm. I jeszcze chałupa pomocnika kata. A w lesie jest zagroda Klausa.
– Klaus nie żyje już przecież od dawna – wtrącił się pastor. – I jego Rosa także.
– Tak, Jesper mieszka tam samotnie, odkąd jego siostra wyszła za mąż.
– Jeszcze jakieś dwory?
– Nie, tu już nic nie ma.
– Hm… – Wójt obrzucił surowym i badawczym, jak mu się wydawało, spojrzeniem twarze Arego, Branda i Andreasa z Lipowej Alei oraz Mattiasa i Taralda z Grastensholm. Utkwił wzrok w Andreasie. – Najwyraźniej dobrze była wam znana ta polana w lesie – stwierdził tonem inkwizytora.
– Tak. Ale jeśli wydaje wam się, że jestem na tyle niemądry, by wygrzebywać dobrze ukryte przez samego siebie zwłoki, to nie wiem, którego z nas należałoby nazwać głupcem – odparł Andreas ostro.
Wydawało się, że wójt uznał tę odpowiedź za logiczną.
– W rodzie jest jeszcze jeden nowy dwór, prawda? Elistrand. Ten Kaleb, skąd on się właściwie wziął?
– Sądzę, że nie należy go w to mieszać – powiedział Andreas chłodno. – To dobry człowiek, który cieszy się powszechnym poważaniem. Ale sami możecie go o wszystko zapytać. Stoi za wami.
Wójt odwrócił się gwałtownie. Nie znał wszystkich mieszkańców parafii i nigdy jeszcze nie spotkał Kaleba. Teraz cofnął się nieco na widok jasnowłosego olbrzyma.
Andreas mówił dalej lekko złośliwym tonem:
– Poza tym Kaleb jest świetnie obeznany z prawem. Może służyć wam wielką pomocą w tej sprawie.
Wójt wymamrotał coś na temat amatorów.
– Mylicie się – odparł Andreas. – Kaleb pobierał nauki u asesora Daga Meidena, a potem przez wiele lat zasiadał w lagtingu.[Lagting wojewódzkie zgromadzenie ludowe, będące sądem drugiej instancji (przyp. tłum.).]
Słysząc to, wójt umilkł. Kiedy odkopywano kolejne ciała, nie odezwał się już ani słowem. Nie co dzień zdarzały się takie sprawy jak ta i wielką nadzieję pokładał w Mattiasie i Kalebie oraz w mężczyznach z Lipowej Alei. Jego władczy głos niczym echo powtarzał to, co zostało już przez nich powiedziane, jak gdyby były to jego własne słowa. Nie, wójtem nikt nie był szczególnie zachwycony. Uważano, że jest zbyt zapatrzony w siebie i zainteresowany wyłącznie wyciąganiem pieniędzy od ludzi.
Od strony łąki przy skalnych blokach rozległy się stłumione okrzyki:
– Tu chyba też coś jest! Tak!
Ostrożnie usunięto darń. Trudno było ocenić, co kryje się pod spodem. Upłynęło już sporo czasu, ciała zaczęły się rozkładać.
– Jest za ciemno – narzekał Mattias.
– Tak, teraz jest już za ciemno – jak echo powtórzył wójt. – Oględziny zwłok lepiej odłożyć do jutra.
– Dobrze – zgodził się Kaleb. – Ale dziś jeszcze możemy sprawdzić pozostałą część pola. Na wszelki wypadek.