Выбрать главу

Czy coś nie poruszyło się w głębi lasu?

Jeśli tak, to może jeden ze strażników?

Droga przez las wydawała się nie mieć końca. Czy zboczyła ze ścieżki i zabłądziła?

Nie, chyba widziała przed sobą prześwit.

Przeszła. Najgorszy odcinek już za nią.

A może zbrodniarz o niczym nie słyszał i wcale go tu nie ma? I przejdzie całą drogę tam i z powrotem, a on się nie pokaże? To była pocieszająca myśl.

W ciemności rozróżniła furtkę. Uznała, że w pobliżu powinien ktoś leżeć, bo po jednej stronie rosło kilka wielkich brzóz.

Zdjęła dwa drągi i wspięła się po pozostałych. Tamtych dwu nie założyła na miejsce na wypadek, gdyby w powrotnej drodze musiała się spieszyć…

Jeszcze ten kawałeczek pod górę.

Było tu dużo otwartej przestrzeni i w pobliżu nikt i nic nie mogło się ukryć. Ale oczy mogły ją śledzić; oczy, które w ciemności widzą lepiej niż ona.

Znajdowała się już na małym, tak dobrze jej znanym podwórku. Te niezliczone zimowe wieczory, kiedy przechodziła tędy, by wydoić krowę. Równie ciemne zimowe poranki… Czy wtedy się nie bała? A może tak? Może już wówczas nieobcy był jej strach? Nie mogła sobie przypomnieć.

Tu powinien być Andreas. Nie określił dokładnie miejsca, ale gdzieś tu miał się schować.

Och, Boże, niechże on się jakoś odezwie! Muszę poczuć obecność drugiego człowieka, usłyszeć głos, choćby najcichszy szept.

Czuła, jak krew pulsuje jej w żyłach.

Dom… musi wejść do środka, by przeprowadzić plan do końca. Przecież przyszła po to, żeby zabrać coś z domu. Musi więc to zrobić. Nikt nie może nic podejrzewać.

Zaczęła mocować się z zamkiem. Andreasie, odezwij się! Pokaż, że tu jesteś, daj choć mały, najmniejszy znak!

Odpowiedziała jej głucha cisza.

Zamek wyłamany! Ktoś musiał otworzyć drzwi!

Nie, tego nie zrobi! Nie wejdzie teraz do środka, kiedy tam może się ktoś ukrywać, stać za drzwiami… Będą musieli ją zrozumieć.

Ze strachu zrobiło się jej słabo. Może szeptem zawołać Andreasa? Nie, po co? Jeżeli ktoś jest wewnątrz, Andreas musi chyba o tym wiedzieć? Przypuszczała, że zajęli swoje posterunki już dawno, wiele godzin temu, ale pewności nie miała.

Tu niedaleko jest Andreas, myślała, starając się uspokoić oddech. Ujęła w dłoń długi, płaski kamień, którym zwykle oskrobywała buty po powrocie z obory. Tak uzbrojona wolniutko pchnęła drzwi, najpierw górną połowę, potem dolną.

Maleńka sionka. Już unosi się tu zapach taki, jak w domach, w których nikt nie mieszka. Niskie drzwi do izby…

Czuć było stęchlizną! Ale czy jest tu jeszcze inny, obcy zapach? Zapach człowieka? Lub też… ostry zapach drapieżnika? Nie czuła niczego.

Nie było czasu, by zapalać łuczywo. Będzie musiała udawać, że szuka w ciemnościach.

Zaskrzypiały drzwi prowadzące do komory. Przez długą, długą chwilę Hilda stała nieruchomo, w głowie kłębiły się wspomnienia. Ciało ojca, chybotliwie zwisające z belki w powale…

A jeżeli ktoś ukrył się właśnie tam?

Nie mogła już dłużej znieść napięcia. Pomyszkowała jeszcze chwilę na półkach pod powałą i w szafie. Starała się wyjść z domu spokojnie i dostojnie; w rzeczywistości jednak popędziła jak strzała.

Wyjście na otwartą przestrzeń przyniosło jej ulgę. Połowę zadania miała za sobą, teraz pozostawał jeszcze powrót tą samą drogą.

Żadnego znaku od Andreasa. Mógłby chociaż pisnąć.

Nie, oczywiste, że nie mógł. Niebezpieczeństwo jeszcze nie minęło. Wprost przeciwnie.

Z powrotem tą samą drogą… Ale Hilda była już spokojniejsza. Wszystko jak dotąd toczyło się pomyślnie. Teraz też będzie dobrze, na pewno!

Wspięła się po furtce i położyła na miejsce dwa zdjęte wcześniej drągi. Zawsze to jakaś przeszkoda dla tego, kto ewentualnie posuwa się jej śladem.

Kiedy oddaliła się już od płotu, przyszło jej do głowy, że źle zrobiła. Gdyby ktoś napadł ją tu, niżej, a Andreas biegłby na pomoc, furtka utrudniałaby mu pościg.

Nie, już nie zawróci.

Droga, którą miała teraz przed sobą, wcale nie wydawała jej się długa. Jeszcze tylko przejść przez las…

Zatrzymała się gwałtownie.

Bo naprawdę coś usłyszała, coś w lesie, z lewej strony. Coś wielkiego, co szło po cichu.

Czy ma zawrócić? Wzywać Andreasa?

To na pewno łoś. W tych lasach pełno było łosi.

Z wysiłkiem przełknęła ślinę i ruszyła dalej. Znów zapadła cisza.

Ponownie wyrosła przed nią wysoka ściana lasu. Czekał ją odcinek, którego obawiała się najbardziej.

Czy teraz nie jest ciemniej? Tak, na pewno. Wśród drzew nie widziała dalej niż na wyciągnięcie ręki.

Najlepiej przejść tędy jak najszybciej!

I znów chwycił ją lęk, że jest sama. To śmieszne, przecież mężczyźni mieli zachowywać się cichutko jak myszki, tak by nikt nie domyślił się ich obecności.

I tak właśnie było, ukryli się tak doskonale, że nawet ona nie mogła ich zauważyć.

No tak! Stało się! Zboczyła ze ścieżki! Przed sobą miała gęstwinę krzewów. Teraz z powrotem, ale jak daleko?

Gdzie się znajduje? I gdzie jest ta ścieżka?

Posuwała się po omacku, a strach coraz mocniej zaciskał pętlę na jej szyi. Czy to tędy szła przed chwilą? Nie, zdecydowanie nie! Chyba jednak odnalazła ścieżkę…

Zrobiła jeszcze parę kroków i potknęła się o coś miękkiego, co się przesunęło. Porośnięty mchem pień drzewa?

Straciła równowagę i musiała podeprzeć się ręką. Przecież to wcale nie pień! To człowiek!

Wstrzymała oddech, obmacując wielkie, ciepłe ciało. Grube sukno… broda…

Oddychał. Potrząsnęła nim, ale westchnął tylko, jakby przez sen.

Czuć było od niego piwem. Nie mogli chyba upić się w takiej chwili? Nie, to nie do pomyślenia!

Potrząsnęła nim raz jeszcze, przerażona. A jeśli do piwa czegoś dosypano? Środek nasenny?

To znaczy, że naprawdę jest sama w lesie!

Wszyscy mężczyźni pili piwo, a ona przeszła całą tę długą drogę bez żadnej ochrony! I teraz miała wracać!

Nie sądziła, by mężczyźni pod kościołem i bliżej Elistrand uczestniczyli w piwnej uczcie, za bardzo byli oddaleni. Ale Andreas? Czy leżał uśpiony pod zagrodą?

Nagle zorientowała się, że jej dłoń tak mocno zacisnęła się na szalu, aż zaczął ją dusić.

Musi stąd uciekać! Do domu! Tutaj znikąd nie otrzyma pomocy.

Przebrnęła przez krzaki i znów znalazła się na ścieżce, a w każdym razie tak jej się wydawało. Tak, to długi, wąski prześwit. To musiała być ścieżka.

Nóż? Wyciągnęła rękę, ale w tym samym momencie zdała sobie sprawę, że przez całą drogę nie czuła jego ciężaru.

Został na nocnym stoliku w Elistrand! Przypomniała sobie teraz, że położyła go tam na chwilę, kiedy poprawiała spódnicę.

I leżał tam, zapomniany.

Stała nieruchomo, nie wiedząc, co robić.

Raptem gdzieś niedaleko rozległ się głuchy odgłos ciężkich łap uderzających o ziemię. W ciemności słyszała groźne sapanie, coraz bliżej i bliżej…

Krzyknęła. Nie przestając krzyczeć, biegła na złamanie karku w stronę zagrody. Chciała wydostać się z lasu…

Teraz dom wydał jej się bezpieczną przystanią. Oby tylko zdążyła dopaść drzwi i zatrzasnąć je za sobą…

Słyszała zwierzę za plecami, zagradzało jej drogę do wsi. Ciągle jeszcze było dosyć daleko, ale z pewnością gdyby tylko chciało, biegłoby dużo szybciej niż ona.

Oszalała ze strachu Hilda pędziła naprzód, pokonując rozliczne przeszkody…

Przeszkody?

Przecież na ścieżce nic nie powinno jej zawadzać?

Och, Boże, znów więc zboczyła!

Cóż, nie było czasu do namysłu, pozostawało jej tylko jedno – biec, biec jak najszybciej.