Szal zaczepił o wystającą gałąź. Szarpnęła. Rozległ się trzask rozdzierającej się tkaniny. W ręku pozostał jej podarty szal wraz z częścią gałęzi.
Cały czas krzyczała wniebogłosy. Może jednak ktoś nie śpi i usłyszy jej wołanie, przyjdzie z pomocą!
Żadnego odzewu oprócz ciężkiego dyszenia potwora i tupotu ścigających ją łap.
Dlaczego nie skróci jej męki? Czy takie znęcanie się nad nią sprawia mu przyjemność?
Biegła, jak jej się wydawało, w stronę zagrody. Chociaż dobrze znała ten las, wydawał się jakby odmieniony. Drzewa wyciągały ku niej długie drapieżne ramiona, porośnięte mchem głazy były niby pochylone trolle.
Wyjrzał księżyc, blady, przesłonięty chmurami. Zerknęła do tyłu.
Tam, wśród pni, pędziła bestia. Wielka i ciężka, szaroczarna, z położonymi uszami i otwartą paszczą. W ciemności jęzor był jaśniejszą plamą. Potwór poruszał się niezgrabnie na trzech nogach.
Hilda krzyknęła w panicznym lęku. Wydawało się jej, że słyszy jeszcze jakiś inny krzyk.
Powinna znaleźć się już koło domu, ale tak się nie stało. Musiała go minąć i teraz zagłębiała się w wielki las.
Opadała z sił, gnał ją tylko lęk i instynkt życia. Pędziła na oślep. Już nie wiedziała, co robi. Była jednym wielkim krzykiem rozpaczy.
Nagle zorientowała się, że za sobą nic już nie słyszy. Obejrzała się. Potwór zniknął.
Siłą rozpędu przebiegła jeszcze kawałek, ale zaraz bezwładnie padła na ziemię. Palący ból przeniknął płuca, całe ciało dygotało. Nie była w stanie zrobić ani jednego kroku więcej. Musiała odpocząć.
Leżała wyciągnięta na mchu, pierś jej ciężko podnosiła Się i opadała. Nie wiedziała, co może zdarzyć się teraz. Nigdy nie słyszała żadnych opowieści o wilkołakach, nie znała ich obyczajów.
W następnym momencie wstrzymała oddech. Czy to nie czyjeś wołanie dochodziło z oddali?
To mógł być ktoś z okolic kościoła, ktoś, kto dosłyszał jej krzyk. Czy będzie miała odwagę odpowiedzieć?
Tak, cóż miała do stracenia?
– Ratunku! – zawołała. – Jestem tutaj! Pomocy!
Nie odpowiedział jej żaden głos.
Hilda przymknęła oczy i starała się uspokoić oddech, ale nawet na to zabrakło jej sił. Wiedziała, że musi się podnieść, już teraz, zaraz. Ale potrzebna jej była choć jedna jeszcze chwila, by nogi znów zechciały ją nieść.
Otworzyła oczy i w odległości kilku łokci od siebie ujrzała występ skalny. Wznosił się nad nią na tle nieba. Księżyc świecił teraz jasno, widać było okrągłą, pełną tarczę.
Coś przeczołgało się na występ i patrzyło prosto na nią. Wielkie oczy błyszczały, gdy odbijało się w nich światło księżyca.
Zeskoczy, pomyślała i straciła panowanie nad sobą. Zakryła tylko dłońmi twarz i krzycząc czekała na nieuniknione. Mimo zamkniętych oczu wciąż widziała przed sobą straszliwą bestię.
Nic jednak się nie stało. Z lękiem podniosła wzrok.
Potwór zniknął. Zamiast niego stał mężczyzna. Chciała krzyknąć z radości, ale głos uwiązł jej w gardle. Człowiek, który tam stał, był upiorny. Miał ludzką sylwetkę, ale nic więcej człowieczego. Wielkie uszy rysowały się na tle nieba, całe ciało pokrywała długa sierść, zamiast rąk miał łapy z pazurami.
Twarzy nie mogła dostrzec. Była nieforemna, pokryta sierścią, przerażająca.
Stał nieruchomo, lekko nachylony, jakby gotów do skoku. Jakby czekał tylko na jej następny ruch.
Teraz Hilda już wiedziała, gdzie się znajduje. Poznała tę skałę. Przezwyciężyła fizyczny bezwład na tyle, by móc się ruszyć.
Przetoczyła się szybko pod skalny występ, tak by odrażająca istota tam na górze nie mogła jej dostrzec, i pobiegła wzdłuż skały, kryjąc się w lesie.
Potwór nie zeskoczył. Zniknął ze skały, ale ona tego nie widziała. Podjął pościg za nią, tym razem jako istota dwunożna.
Gdyby tylko zdołała dotrzeć do tego wysokiego pagórka tam w oddali.
Teraz już nie krzyczała, nie chciała, by zorientował się, w którą stronę biegnie.
Do pagórka nie było daleko. Wiedziała, że ma szansę, niewielką, ale ma. Dzieliła ich pewna odległość. Potwór podążał za nią, ale nie tak szybko jak w poprzednim zwierzęcym wcieleniu.
Jak nazwać to, czym był teraz?
Na to było tylko jedno odpowiednie słowo: wilkołak!
Hilda starała się poruszać tak bezszelestnie, jak to tylko możliwe. O, tu już jest jej borówkowe miejsce. Już blisko, coraz bliżej. Zaraz będzie skalna ściana.
Przebiegła wzdłuż niej jeszcze kilka kroków aż do przytulonego do skały krzewu. Kiedyś odkryła pod nim długą, wąską jamę.
Opadła na ziemię, wczołgała się w szczelinę i wcisnęła pod olbrzymi kamienny nawis.
Leżała tam cicho jak mysz, do bólu świadoma faktu, że wilki posiadają niezwykły, doskonały wprost zmysł powonienia.
ROZDZIAŁ XI
Pajęczyny oblepiły jej twarz. Nic dziwnego, na pewno dzieliła kryjówkę z wieloma stworzeniami.
Jama pod skałą okazała się bardzo ciasna, ale najważniejsze, że Hilda z zewnątrz nie była widoczna.
Pytanie tylko, czy da się ją wywęszyć.
Na szczęście jako czyścioszka z natury nie wydzielała żadnego szczególnego zapachu. Wiedziała jednak, że psy potrafią wyczuć nawet ludzki strach.
A nią przecież zawładnął obłędny strach, który ze wszystkich sił starała się zwalczyć. Panicznie lękała się, że jej obecność w jamie zostanie wykryta.
Nie mogła nawet głęboko odetchnąć. To przez ten mój wydatny biust, pomyślała z wisielczym humorem.
Słyszała go, człowieka-wilka. Dysząc ciężko, krążył po lesie bardzo blisko niej.
Och, nie! Pajęczyny łaskoczą ją w nos! A ona nie może nawet ruszyć ręką, by zapobiec nieszczęściu!
Ochota na kichanie minęła jednak sama z siebie. Dzięki ci, Boże, czy inna istoto która mnie strzeżesz! Na pewno nie jest to mój anioł stróż, Mattias, jego niestety tu nie ma.
Mattias? On przecież miał cały zapas tajemniczych ziół Ludzi Lodu, wiedział wszystko o środkach nasennych.
Nie, nie wolno wpadać w histerię ani snuć nieprawdopodobnych domysłów.
Stwór zatrzymał się tuż koło jej kryjówki.
Czy nasłuchiwał? Tak się wydawało. Starał się wyczuć jej oddech, czy może już ją znalazł i czekał teraz, aż wyjdzie?
Wyobraziła sobie, że kuca i wsuwa pazurzastą łapę do jamy, by ją stamtąd wyciągnąć, że jego twarz wypełnia otwór wejściowy…
Zdusiła jęk.
Dopiero teraz zauważyła, że już od dawna płyną jej z oczu łzy, łzy strachu i osamotnienia.
Tak, nasłuchiwał, ale już nie jej. Znów doszły ją wołania z oddali. A ona nie mogła odpowiedzieć.
Czy nie były jakby trochę bliższe?
Nie, to tylko jej pobożne życzenie.
Nagle stwór zaczął uciekać. Oddalał się; prawdopodobnie wystraszyły go krzyki.
Hilda jednak nie miała odwagi się poruszyć. Mógł ją oszukać, udając bieg, a tymczasem stoi ukryty za drzewami i tylko czeka. Nie, nadal słyszy jego kroki coraz dalej od siebie.
Boże, niech to już się skończy, nie wytrzymam dłużej! Zaraz zacznę krzyczeć!
Musiała mocno spleść ręce i z całych sił przycisnąć je do ciała, żeby nie dać się ponieść nerwom. Bez histerii! Leż spokojnie, leż spokojnie, nakazywała sobie. Leż całkiem spokojnie!
A jeżeli oni nigdy tu nie dotrą? Jeżeli powrócą do domów, a ona zostanie sama w lesie? Załkała. Co zrobić? Jak się stąd wydostać? Chyba zabrnęła głęboko w las. Tak, ta skała leżała daleko od zagrody, przypomniała sobie. Jak, na litość boską, tu dotarła? Tylko strach mógł ją tak daleko zagnać.
Dobry Boże, spraw, aby tu przyszli!
W krańcowej huśtawce uczuć i nastrojów mijały minuty. Myśli wahały się między nadzieją a przerażeniem; nadzieją, że zaraz wyjdzie z kryjówki, i przerażeniem, które nakazywało schować się jeszcze głębiej.