– Wątpię, chociaż nigdy nic nie wiadomo. Mam ochotę uciąć sobie pogawędkę z czarownicą, którą jakiś czas temu złapali w sąsiedniej wiosce.
– Jeżeli jeszcze żyje – mruknął Mattias.
– Wy dwaj… Kalebie, i ty, Mattiasie, wydajecie się dobrymi przyjaciółmi? – zapytała Hilda.
– Bo nimi jesteśmy. Pamiętasz, jak wspominałem o kopalni? Tam właśnie spotkaliśmy się wiele, wiele lat temu. Ten czas złączył nas nierozerwalnie.
Zwróciła się do Kaleba:
– Czy ty też masz ranę w duszy taką jak Mattias?
Kaleb odpowiedział z powagą:
– Ten, kto by jej nie miał, musiałby być zrobiony z drewna.
Byli koło ścieżki. Przed nimi dotarł tam już jeden z mężczyzn i usiłował teraz obudzić wójta i jego ludzi. Niektórzy z wolna wracali do przytomności.
Poproszono Mattiasa, by ich obejrzał, a kiedy pochylał się nad mężczyznami, Hilda trzymała się kurczowo jego ręki. Ciepło, choć ze zdziwieniem popatrzył na nią.
– Przepraszam – szepnęła, natychmiast go puszczając – zachowuję się jak histeryczka.
– To nic. – Mattias uspokoił ją uśmiechem. – Trzymaj mnie za kaftan, jeśli ci to pomaga!
Odważyła się wtedy na nieśmiały uśmiech.
Mężczyźni budzili się jeden po drugim. Brand i człowiek, który z nim poszedł, wrócili prowadząc między sobą chwiejnie stąpającego, na wpół uśpionego Andreasa. Wójt ocknął się rozwścieczony na wszystko i wszystkich, a zwłaszcza na Hildę.
– Jak mogłaś pobiec w las, dziewczyno? – wrzeszczał groźnie, zbliżając twarz do jej twarzy. – Miałaś przecież iść ścieżką w kierunku drogi! Wtedy byłabyś uratowana. A my pojmalibyśmy potwora.
– Ale ja… – Znów wybuchnęła płaczem, wciąż roztrzęsiona. – Ta… bes… tia mnie… powstrzymywała. I… zgubiłam… ścieżkę.
– Uspokójcie się – ostro odezwał się do wójta Mattias. – Hilda przeżyła wstrząs, bardzo głęboki wstrząs, i absolutnie nie wolno jej ganić za to, czemu nie mogła podołać.
– Przepraszam – wymamrotał wójt. – Ale wcale nie jest zabawne zostać wyłączonym z gry przez jakiegoś idiotę podczas wypełniania tak ważnych zadań. Nie myślę o was, panienko – teraz wyraźnie starał się okazać Hildzie uprzejmość. – Chodzi mi o tego, który nas oszołomił. Jak to się, do diabła, mogło stać?
– To musiało być piwo – orzekł Kaleb. – Andreas wziął je z domu, na pewno było dobre, bo po trochu posmakowaliśmy. Ktoś musiał wsypać do niego środek nasenny czy oszałamiający, i to wtedy, kiedy stało w lesie. Gdzie je trzymaliście?
– Baryłka stała tu, wśród drzew, niedaleko ścieżki – wyjaśnił jeden z mężczyzn.
– Czy któryś z was leżał w pobliżu?
– Nie, chyba nie.
– Ktoś więc mógł przekraść się i wsypać coś do baryłki?
– Tak, to było całkiem możliwe.
– Kiedy piliście piwo?
Odpowiedział wójt:
– Najpierw obeszliśmy cały odcinek i wskazałem, gdzie kto ma się położyć. Potem zebraliśmy się wszyscy po raz ostatni tuż przed tym, jak miała pojawić się Hilda. Wtedy każdy wypił po łyku i powtórzyliśmy, co należy zrobić, gdyby pojawił się wilkołak.
– Andreas był wtedy z wami?
– Byli wszyscy, którzy mieli obstawiać las i zagrodę. Z tych, co leżeli w zbożu, tylko dwóch, może trzech. Ci ze stanowisk najbliżej lasu. Nie mogliśmy przecież posłać po tych przy gościńcu i dalej. Żartowaliśmy sobie nawet, że nie dostaną piwa. I dzięki Bogu, że tak się stało!
– Tak – powiedziała Hilda – bo myślę, że wystraszyły go krzyki. Mattiasie, a twój koń?
– Koń? O co ci chodzi?
– A jeżeli go zaatakuje?
– Boisz się, że wilkołak rzuci się na konia? Zostawiłem człowieka na straży. Są na skraju lasu, tam gdzie zaczyna się żyto.
– To dobrze.
Nagle wójt zaczął podejrzliwie przyglądać się Mattiasowi.
– No właśnie, jak tam, doktorze? Wy znacie się środkach nasennych, czyż nie tak?
– Tak, ale nie wiem, co zastosowano w tym przypadku. W każdym razie środek musiał być mocny.
– Nie o to mi chodzi. Nie każdy może mieć takie mikstury pod ręką!
Mattias uśmiechnął się.
– Jeśli sądzicie, że to ja byłem w lesie i wsypałem proszek do baryłki, to radziłbym przejechać się po gospodarstwach, które odwiedziłem dziś wieczorem, i sprawdzić. Myślę, że nie znajdziecie żadnej luki w czasie. Byłem bowiem bardzo, bardzo daleko, zahaczyłem o kilka parafii.
– Hm – mruknął wójt.
Hilda spytała po cichu:
– Czy wolno mi już iść do domu? Chyba nie zniosę dłużej tego lasu.
W rzeczywistości niczego bardziej nie pragnęła niż uciec stąd jak najprędzej.
– Tak, odprowadź ją do domu, Mattiasie – powiedział Kaleb.
– Czy mogę zabrać ją na Grastensholm? Chciałbym mieć na nią oko, tak wiele dzisiaj przeszła.
– Dobrze, dobrze – uśmiechnął się Kaleb. – Uprzedzę w domu.
Pomogli jej wsiąść na konia, a Mattias usadowił się za nią. Nareszcie mogła wydostać się ze znienawidzonego lasu.
Jechali milcząc, zatopieni w myślach. Hildą owładnęło jedno tylko pragnienie: by jechać szybciej. Nadal bowiem nie mogła wyzwolić się od strachu.
Dopiero kiedy znaleźli się na drodze prowadzącej do Grastensholm, przemówił Mattias:
– Sądzę, że Kaleb ma swoje podejrzenia.
– Co do tego, kto jest wilkołakiem? Takie sprawiał wrażenie.
– Tak.
– Ja też mam swoje – powiedziała Hilda.
– Naprawdę? Kto?
– Najpierw chciałabym porozmawiać z Kalebem. Niedobrze jest rzucać na kogoś oskarżenia, ot tak. Ale myślę, że wiem, kto dosypał czegoś do piwa. W każdym razie mam uzasadnione podejrzenia. Chociaż to tak niewiarygodne!
– Na czym opierasz swoje domniemania?
– Poczekaj, aż porozmawiamy z Kalebem! Będziemy mogli porównać!
– Trudno jest czekać, ale… Czy jesteś już spokojniejsza?
– A jak ci się wydaje?
– Że jeszcze nie, drżysz na całym ciele.
– Tak. Pragnę się znaleźć w ciepłym, bezpiecznym miejscu. Czy wierzysz w wilkołaki, Mattiasie?
– Nie. A ty?
– Ja nie wierzyłam, w każdym razie nie bardzo. Ale teraz już tak.
– Chcesz powiedzieć, że ten człowiek specjalnie wsypał środek nasenny do piwa, potem przemienił się w wilka, gonił cię, a kiedy już byłaś w potrzasku, znów przybrał mniej lub bardziej ludzką postać, by następnie rozszarpać cię, o ile byś nie uciekła?
– To brzmi zupełnie nieprawdopodobnie, ale jak inaczej można to wyjaśnić?
– Że chciał, abyś tak właśnie myślała – orzekł Mattias.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytała, odwracając głowę tak, że ich twarze znalazły się tuż przy sobie. Mattias objął jej szyję i leciutko przyciągnął ją do siebie, tak że jej skroń oparła się o jego policzek.
– Bezwstydnie wykorzystuję twój strach, by móc być jak najbliżej ciebie – szepnął.
– Nietrudno mnie do tego namówić – odparła.
W domu na Grastensholm przyjęto ich burzą pytań. Słyszano z oddali krzyki, cóż się stało?
Mattias umieścił ciągle dygocącą Hildę przed kominkiem, w którym napalono, bo wieczór był dość chłodny. Podczas gdy zmieniał jej buty na ciepłe wełniane skarpety, relacjonował wydarzenia, a Hilda, popłakując, dopowiadała. Wszyscy byli wstrząśnięci.
– Dzięki ci, dobry Boże, że Tarald był tutaj – westchnęła Irja. – Nie będzie narażony na dalsze podejrzenia.
– Tak, siedziałyśmy przy nim – powiedziała Liv. – Zaprosiłyśmy nawet kilku sąsiadów jako świadków. Wyszli tuż przed waszym przyjazdem.
Tarald zajmował swe ulubione krzesło. Najwyraźniej zdążył już wychylić tradycyjny wieczorny kieliszek.