Выбрать главу

– Najpierw potknęłam się o jednego z mężczyzn, który leżał uśpiony w lesie. Śmierdział piwem. A gdy później wójt pochylił się nade mną, bardzo nisko, wcale nie czuć było od niego piwa.

– Brawo! – powiedział Andreas. – A ty, Kalebie? Jak wpadłeś na jego trop?

– Ta czarownica, którą schwytano w sąsiedniej wiosce na dzień przed odkryciem zwłok na polanie, cały czas chodziła mi po głowie, chociaż nie mogłem pojąć, dlaczego. Widzieliśmy dziewięć związanych razem sznurków, które wójt znalazł w ziemi przy ręce jednej z kobiet. Ale nie widzieliśmy zawiniątka, które podobno miała przy sobie druga zamordowana, białej chustki z ziemią. A później, jak pamiętacie, babcia Liv wspomniała, że jeśli owe cztery kobiety były rzeczywiście czarownicami, to powinny mieć we włosach sznurek z trzema supłami. I co powiedział na to wójt? Że tak właśnie było! Żadna sztuka tak twierdzić, zwłaszcza że pospieszył się ze spaleniem zwłok!

– Żebym nie mógł zbadać, w jaki sposób poniosły śmierć – wtrącił Mattias. – Twierdził, że zostały rozszarpane. Dlaczego tak powiedział? Dlaczego wmieszał w to wilkołaka?

– Improwizował – odparł Kaleb. – Wyobraźcie sobie: stoi nad zwłokami, które sam zakopał, a wokół niego mrowie ludzi. Co ma powiedzieć? Co zrobić? Najpierw orientuje się, że ktoś wspomniał o wilkołaku. Tego może się chwycić i podtrzymywać. Takie historie przerażają ludzi i sprawiają, że zapominają o rzeczach istotnych. Później odnajduje w kieszeni sznur czarownicy, który miał tam od poprzedniego dnia, gdy schwytano wiedźmę. Przypomina sobie, że Ludzie Lodu mają w swej tradycji związki z czarami. O, to będą doskonałe kozły ofiarne, myśli sobie. I umieszcza sznur tuż obok dłoni kobiety, przysypuje go ziemią, by się pobrudził, a następnie „znajduje”.

– O wiele lepiej posłużyć się nami – powiedział Mattias, obejmując Hildę, jakby chciał pokazać, że należy do niego. Taka pozycja bardzo przypadła jej do gustu. – Zwłaszcza że już wykorzystał nasze nazwisko u madame Svane w Christianii.

– Tak. Baron Meiden to brzmi imponująco – potwierdził Andreas. – Zwiódł te kobiety ze względu na pieniądze, prawda?

– To jasne! Bogate wdowy i panny, które wniosą posag. A nasz pan wójt, jak wiadomo, bardzo lubi pieniądze. Czy uśmiercał je w powozie, czy też zwabiał na polanę w lesie i tam dokonywał zbrodni, tego nie wiemy. Nie zawoził ich do swej własnej parafii, to byłoby niebezpieczne. I Meidenowie mieszkają przecież w Grastensholm, naturalne więc było zabrać je tutaj.

– Tak, i w dodatku słyszał, kiedy Joel Nattmann mówił o tym, że widział powóz – powiedział Andreas. – A jeszcze wcześniej na podwórzu zostawił przewrócony dzban, który miał sprowadzić rychłą śmierć na Joela. W ten sposób dawał do zrozumienia, że ktoś uprawia czary i że wieśniacy nadal czyhają na Nattmanna. Następnego ranka, kiedy Hilda poszła doić do obory, zakradł się i zamordował jej ojca, pozorując samobójstwo. Nie udało się zatrzeć śladów, ponieważ był z nami Mattias i dokonał wnikliwych oględzin.

Kaleb dodał:

– W tym samym czasie zaczął tresować psa. Musiał urealniać wizję wilkołaka, otaczać morderstwa mistyką. Przyszedł do zagrody i przestraszył Hildę, kiedy była w stodole przy zwłokach ojca, ale wiedział, że zaraz przybędzie jeszcze jeden świadek: grabarz.

– A więc celowo zostawił kłak sierści? – zdziwiła się Hilda.

– Na pewno! – odparł Kaleb. – Ponieważ uparcie dążyliśmy do rozwikłania tej zagadki na własną rękę, wójt musiał podejmować dalsze kroki. By podtrzymać atmosferę mistyki, ćwiczył psa niedaleko Elistrand podczas pełni księżyca. To było tej samej nocy, kiedy akuszerka wracała do domu.

– A potem na jakiś czas cała sprawa ucichła – powiedział Mattias. – Jakby umarła śmiercią naturalną. Ale wtedy pojawił się krewny jednej z kobiet.

– Właśnie. Oskarżono Taralda i Mattiasa z powodu nazwiska Meiden – podjął Kaleb. – Żeby ich ocalić, Hilda wpadła na ten zwariowany pomysł, by odegrać rolę przynęty dla wilkołaka. Twierdziła, że wie, kim jest zbrodniarz. A my przystaliśmy na jej propozycję. To się naprawdę mogło źle skończyć.

– Chwileczkę – włączył się zamyślony Mattias. – To znaczy, że on uśpił własnych ludzi i Andreasa, a wcześniej ukrył w lesie psa i własnoręcznie wykonane przebranie wilkołaka…

– Tak – odparła Hilda. – Kiedy jeszcze byłam w Elistrand, słyszałam, że gdzieś w lesie wyje pies. To wtedy wójt musiał włamać się do domu, żeby znaleźć dowód…

– A kiedy wszyscy już posnęli, przebrał się w swój strój i wypuścił psa za Hildą. Nieźle się musiał namęczyć, żeby ich dogonić, bo Hilda przecież pobiegła głęboko w las!

– Na pewno tak właśnie było – potwierdził Kaleb. – A potem szybko wrócił na swoje miejsce. Psa, naturalnie, odesłał do domu, a strój wilkołaka musiał ukryć gdzieś w lesie, po czym położył się wśród innych i udawał, że śpi.

– Pies! – wykrzyknęła Hilda.

– Co z psem? – zdziwił się Kaleb.

– Na pewno wkrótce go uśmierci. Zwierzę jest przecież dowodem.

– Zdaję sobie z tego sprawę. Dlatego Andreas i ja jeszcze dzisiaj wyruszymy do wojewody. To dobry pies i zasługuje na lepszy los, a poza tym rzeczywiście stanowi jeden z istotnych dowodów.

– Stójcie! – zawołał nagle Andreas. – Ktoś nadjeżdża!

Wstrzymali konie. Znaleźli się już niedaleko szczytu wzgórza i nad sobą między drzewami mogli dostrzec kawałek drogi.

Nadjeżdżało trzech konnych.

Wkrótce staną oko w oko z wójtem i dwójką jego ludzi.

Mattias zsadził Hildę z konia.

– Biegnij przez las do ojca i do Lipowej Alei, niech przyślą ludzi. To może być ciężkie starcie.

– Och, nie, nie wolno wam!

– Nie możemy uniknąć spotkania z wójtem, nie da się ukryć koni. A on nie powinien dotrzeć do domu i zabrać psa. Z gospodynią też może być źle, jeśli wójt dowie się, co nam powiedziała. Pospiesz się!

– Niech Bóg ma was w swej opiece – szepnęła i pobiegła w las.

Nie bała się teraz wilkołaków, wcale nie bała się lasu. Myślała tylko o jednym: jak najszybciej dostać się do domu i sprowadzić pomoc.

Wkrótce usłyszała w pobliżu odgłos uderzających o ziemię podków i niewyraźne głosy. To musiał być wójt i jego ludzie. Przycupnęła pod drzewem. Dopiero kiedy upewniła się, że ją minęli, pobiegła dalej. Teraz już mogła poruszać się drogą, było jej łatwiej.

Hilda pokonywała przestrzeń tak szybko, jak nigdy dotąd, no, może tak szybko jak wtedy, kiedy gonił ją wilkołak. Chwilami zatrzymywała się, by zaczerpnąć tchu, i znów przyspieszała tempo.

Na samym szczycie wzgórza, skąd mogła widzieć drogę za sobą, przystanęła i obejrzała się. Dostrzegła mężczyzn między drzewami. O Boże, jak groźnie wyglądają.

Szybko ruszyła naprzód.

Wkrótce już miała widok na parafię Grastensholm. Kościół, dwory, wszystko wydawało się tak daleko. Ujęło jej to jakby odwagi, poczuła obezwładniające zmęczenie, musiała położyć się na trawie, by choć chwilę odpocząć.

Nagle usłyszała za sobą tętent kopyt. Poderwała się. Czy już wracają? A może to ludzie wójta?

Na wszelki wypadek ukryła się za grubym pniem drzewa.

Zadudniła ziemia, zaraz wyłonią się zza zakrętu. Już są!

Ale…?

Hilda wyskoczyła na drogę. To nabiegały dwa spłoszone wierzchowce z pustymi siodłami. Koń Andreasa i… Mattiasa!

– Och, nie!

Nie zdawała sobie sprawy, że głośno jęknęła.

Instynktownie złapała wodze jednego konia, drugi sam się zatrzymał. Hilda zaszlochała.

Co mam zrobić? myślała gorączkowo. Czy wracać do nich wierzchem?