Odruchowo spojrzała w stronę otworu okiennego wychodzącego na daleką łąkę.
– Tak, to było tam – powiedział Mattias. – Wiedziałaś o tym?
Pokręciła głową.
– Czy twoi przyjaciele nic ci nie powiedzieli? Cztery martwe kobiety.
Powtórzyła niemal bezgłośnie:
– Przyjaciele?
Andreas i Mattias wymienili spojrzenia. Córka hycla nie miała żadnych przyjaciół.
– Cztery kobiety? – dorzuciła, nieco już ośmielona, ponieważ jak dotąd z niej nie drwili. Ale nadal zachowywała czujność, zdradzało ją uciekające spojrzenie. Była niby ślimak, gotów schować czułki na pierwszy sygnał ostrzegawczy.
Słyszała, że jej głos jest zachrypnięty; nie nawykła do mówienia. Chrząknęła nerwowo.
– Tak, cztery kobiety – rzekł Andreas. – Zostały zamordowane. Czy wiesz coś o tym? Może przypadkiem cokolwiek słyszałaś albo widziałaś wiosną lub jesienią?
Zastanawiała się, a oni, w oczekiwaniu na odpowiedź, mogli teraz otwarcie się jej przyjrzeć. Miała zamyślone oczy, trochę jakby smutno rozmarzone. Wydała im się zagubiona i zrezygnowana. Ale była piękna i pełna godności. I bardzo pociągająca.
– Nie… – odparła niepewnie.
– Jeśli coś przyjdzie ci na myśl, powiedz nam o tym – poprosił Mattias.
Skinęła głową; przypomniała sobie, kim jest naprawdę, i oblała się rumieńcem. Już chciała przepraszać za to, że ośmieliła się przemówić, ale opanowała się w porę.
Mattias opatrzył Joela Nattmanna tak starannie, jak tylko się dało.
– Najlepiej będzie, jeśli rozpowiemy, że twój ojciec jest umierający – stwierdził. – Ludzie są wzburzeni, znaleźli więc sobie kozła ofiarnego. Taka wiadomość ich powstrzyma. Ci, którzy się tego dopuścili, będą mieć wyrzuty sumienia. Ale na wszelki wypadek przez najbliższe dni zamykaj drzwi na skobel! I… – zawahał się – nie powinnaś wychodzić po ciemku.
Kiedy zrozumiała, że mają zamiar ją opuścić, w jej oczach zapłonęła prośba pomieszana z lękiem.
– Och, nie możecie mi odmówić skromnego poczęstunku: Mam ciastka i napój miodowy. Zaraz wszystko podam.
Zauważyli, że dziewczyna stara się wysławiać możliwie najstaranniej.
Już zerwała się na nogi i krążyła między kuchnią a spiżarką.
Mężczyźni popatrzyli na siebie. Obydwaj byli na tyle dobrze wychowani, by z podziękowaniem przyjąć gościnę, chociaż nie mieli czasu.
Hildę wypełniała radość. Oczy lśniły na przemian nadzieją i trwożną niepewnością. Wystawiła na stół dzban z napojem, a teraz szła z półmiskiem pełnym cudnie przybranych ciastek.
O mój Boże, pomyślał Mattias. Zostały upieczone na minione święta Bożego Narodzenia! Takie piękne! I nikt ich nie jadł, nikt ich nawet nie widział.
Gestem trzęsących się dłoni zaprosiła ich, by usiedli na pieńkach, zastępujących krzesła: Sama stanęła z boku, obserwując z uwagą, czy niczego im nie brakuje. Nie mogła jednak ustać spokojnie. Wciąż musiała podchodzić do stołu i coś poprawiać – a to przesunęła półmisek w ich stronę, to znów ułożyła kwiaty w inny sposób…
Ciastka okazały się twarde jak kamienie, ale dyskretnie maczali je w napoju miodowym i chwalili, że są takie piękne i smaczne. Hilda odwracała twarz, ale i tak widzieli jej błyszczące szczęściem oczy. Zanim podziękowali za gościnę, wmusili w siebie jeszcze parę kamiennych smakołyków.
– Wrócimy tu jutro – obiecał Mattias. – Zobaczymy, jak miewa się twój ojciec.
Skinęła głową. Wyjęła chudą sakiewkę, chcąc zapłacić doktorowi, ale ten z uśmiechem pokręcił głową.
– O tym porozmawiamy później. Być może jeszcze wiele razy będę tu przychodził, nim twój ojciec wyzdrowieje. Żegnaj, Hildo córko Joela, dziękujemy za poczęstunek!
Mężczyźni w milczeniu schodzili brzegiem pól, zatopieni we własnych myślach. Nie musieli wcale się odwracać; i tak wiedzieli, że Hilda stoi na podwórku i spogląda za nimi.
– Jak mało znamy swych najbliższych sąsiadów! – powiedział Andreas.
– Tak – odrzekł Mattias. – Słyszałem, że ostrzegłeś ją przed wilkołakiem. Dyskretnie. To dobrze…
Kiedy nie było już ich widać, Hilda weszła do domu. Rozejrzała się dokoła ze zdziwieniem. Teraz wszystko było dla niej zupełnie nowe.
Tu właśnie siedzieli. Wiedziała, że te miejsca nigdy nie będą już takie same jak przedtem. Leciutko musnęła ręką belkę w ścianie, o którą opierali się ramionami. Dotykali jej półmiska, ciepło ich dłoni nadal żyło w drewnie. A tutaj on pochylał się nad ojcem. Powiedział, że derka się podwinęła, i wspólnie ją wygładzili.
Oglądał jej kwiaty na stole. Szkoda, że nie nazbierała więcej.
Na jutro musi…
Jutro mają tu wrócić. A może tylko doktor? Ten o dobrych oczach?
Może on jutro nie przyjdzie? Gospodarz nie ma chyba tyle czasu, by włóczyć się po obcych domach?
Hilda zajrzała do ojca, który nadal nie dawał znaku życia, po czym znów wyszła przed dom i patrzyła na Lipową Aleję.
Andreas i Mattias mieli zamiar się pożegnać i powrócić każdy do swego domu, gdy spotkali Branda.
– Ojciec zebrał całą rodzinę – powiedział. – Chce z nami porozmawiać. Chodź więc z nami do Lipowej Alei, Mattiasie.
Cała norweska gałąź rodu zgromadziła się w paradnej izbie Branda i Matyldy. Pani domu upiekła jęczmienne ciastka, które podała ze śmietaną. Młodzi mężczyźni popatrzyli na siebie i cicho jęknęli. W żołądkach ciągle jeszcze czuli ciężar świątecznych wypieków Hildy.
Are, majestatyczny patriarcha z siwą brodą, odetchnął głęboko i rozpoczął przemowę:
– Odkrycie zwłok postawiło nas w bardzo trudnej sytuacji. Chciałem z wami o tym pomówić, zanim wójt zwróci uwagę na naszą rodzinę. Wiecie, jak delikatnym tematem są dla nas czary. Dlatego sami powinniśmy wiedzieć, na czym stoimy i kogo możemy wyłączyć z podejrzeń.
– Ależ, ojcze – oburzył się Brand. – Nie posądzasz chyba nikogo z nas? I chyba nie wierzysz w wilkołaki?
– Oczywiście, że nie. Ale nas nietrudno jest zaatakować i dlatego powinniśmy umieć się bronić. Ci, którzy będą najbardziej narażeni na podejrzenia, muszą znaleźć wsparcie u pozostałych. Teraz i później. Niepokoi mnie sznur czarownicy.
Zebrani pokiwali głowami. Eli, szesnastolatka, delikatna i szczuplutka, rzuciła swej przybranej matce Gabrielli pytające spojrzenie. Chciała wziąć jeszcze jedno ciastko. Gabriella, jakby nieobecna duchem, skinęła głową. Dziewczyna ciągle jeszcze powinna nabierać ciała. Kaleb popatrzył na Eli nieco surowiej, ale nie protestował. On i Eli stali poza kręgiem podejrzanych, podobnie jak Irja i Matylda, ale wszyscy czworo, głęboko związani ze swymi bliskimi, poczuwali się wobec nich do lojalności.
Are zdecydował:
– Musimy bliżej przyjrzeć się potomkom Ludzi Lodu, każdemu po kolei. Przede wszystkim możemy wykluczyć Cecylię i Tancreda oraz jego małą córeczkę Lenę, to chyba jasne?
– Tak – potwierdziła Gabriella. – I Mikaela, syna Tarjeia.
– Oczywiście – zgodził się Are. W jego oczach pojawił się smutek, jak zawsze gdy była mowa o Mikaelu. – Z mojej strony chodzi więc zatem o mnie samego, Branda i Andreasa. Czy możemy powiedzieć, że wykluczamy Andreasa, który przecież odkrył zwłoki i był tym bardzo wstrząśnięty? Prawdą jest, że nigdy nie widziałem go tak wzburzonego.
– Tak – zgodziła się cała rodzina. – Wyłącz go!
– Dobrze! Ze strony Liv mamy samą Liv, Taralda, Mattiasa i Gabriellę. Czy o kimś zapomniałem?
Nie, zostali wymienieni wszyscy bez wyjątku potomkowie Tengela i Silje.
– Ale cóż to za czary? – dopytywał się Kaleb. – Dziewięć różnych sznurków związanych razem? Co to ma znaczyć?
Are uśmiechnął się.
– Teraz przydałoby się poradzić jednego z dotkniętych w rodzie. Ale wśród nas nie ma nikogo takiego. Jedynie Cecylia posiada odrobinę nadnaturalnych zdolności, potrafi przekazywać myśli. Jednak ona jest w Danii i z pewnością nie zna się na węzłach czarownic. A Mattias, który ma w swych rękach wszystkie czarodziejskie środki Ludzi Lodu, nigdy się nimi szczególnie nie interesował, prawda?