Były tam suknie z maleńką turniurą do noszenia w ciągu dnia, a także suknie wieczorowe, bardziej wyszukane. Wszystkie były uszyte z doskonałych chińskich jedwabi.
– Jakże ja mogę przyjmować od pani takie prezenty – mówiła do pani Teng.
– Mój mąż zawsze twierdzi, że piękny obraz wymaga odpowiedniej oprawy – uspokajała ją pani Teng.
– Jesteście państwo dla mnie tacy dobrzy.
Czuję się zażenowana, przyjmując od was tak cenne podarki. – Przerwała na chwilę, a potem dodała: – Proszę powiedzieć panu Teng, żeby sprzedał jedną z moich bransolet i zapłacił za te wszystkie kreacje.
– Mój mąż poczułby się wysoce obrażony! – powiedziała pani Teng z przerażeniem.
– Uznałby to za naruszenie zasad gościnności, gdyby przyjął od pani zapłatę.
Anona wiedziała, że takie rozumowanie jest typowe dla Chińczyków.
– Dziękuję pani! Dziękuję! – powiedziała zdając sobie sprawę, że nic innego jej nie pozostaje.
W cichości ducha cieszyła się, że będzie wyglądać atrakcyjnie w oczach lorda Selwyna.
Nie chciała, żeby uznał, iż jest nieodpowiednio ubrana.
Jechali w jednym z wygodnych otwartych powozów Lin Kuan Tenga, wyposażonych w osłonę chroniącą przed promieniami słońca.
Higgins siedział na koźle obok stangreta, więc nie zabrali już ze sobą dodatkowego lokaja.
Mijali właśnie główną ulicę miasta zatłoczoną sprzedawcami żywności, owoców, domokrążcami i handlarzami książek. Pod rozłożystymi drzewami widziało się ludzi popijających mocną czarną kawę. We wszystkich domach były drewniane okiennice.
– Bardzo jestem rada, że mogę odbyć z panem przejażdżkę do pańskiego domu – odezwała się Anona, potem uśmiechnęła się i dodała: – Chciałam zadać panu wiele pytań dotyczących pańskiej nowej posiadłości, lecz młode Chinki zawsze ciągnęły mnie do ogrodu.
– Ja także chciałbym pospacerować po ogrodzie – powiedział lord Selwyn – cieszę się, że nie będzie tam nikogo poza nami i nikt nie będzie nam przeszkadzał.
– Mówi pan jak Lin Kuan Teng – rzekła – który twierdzi, że nie może myśleć, kiedy ludzie trajkoczą niczym papugi.
– Mnie także to samo powiedział, kiedy jechaliśmy po raz pierwszy do mego nowego domu – odparł lord Selwyn. – Przez całą drogę milczał.
– On chyba ma rację – zauważyła Anona – ale porównanie z papugami wcale mnie nie razi. One są takie ładne!
Opuścili miasto i wyjechali na otwartą przestrzeń. Anona wskazała ręką na drzewo i lord Selwyn ujrzał siedzące na gałęziach papugi.
– Proszę spojrzeć! – zawołała Anona. – Jaka wspaniała papuga o czerwonym łebku i niebiesko-zielonym ogonie! Muszę panu koniecznie pokazać jeszcze wiszące papugi. Są nieduże i przeważnie zielonkawe, a śpią jak nietoperze, zwisając głową na dół pośród liści.
Słuchając jej lord Selwyn odnosił wrażenie, że mimo iż była Angielką, znała Półwysep Malajski doskonale.
– Jak ma pani na imię? – zapytał niespodzianie.
Wpatrywała się w mijane drzewa w poszukiwaniu ptaków. Nie zastanawiając się, powiedziała automatycznie:
– An… – i przerwała.
– A jak dalej – powiedział delikatnie.
– Anona! – rzekła cichym głosem i szybko dodała: – Nareszcie przypomniałam sobie!
Przypomniałam sobie… moje imię… w momencie, gdy pan o nie zapytał.
– Piękne imię – powiedział lord Selwyn.
– Czy coś jeszcze pani sobie przypomina?
– Nie… nic więcej… nie pamiętam! – rzekła.
Lord Selwyn czuł, że nie mówi prawdy, lecz był zbyt taktowny, żeby się dopytywać.
– Teraz, kiedy znam już pani imię, łatwiej nam będzie rozmawiać. Będę już wiedział, jak mam się zwracać do pani.
– Nigdy pan nie wspominał, że sprawia to panu trudności – odezwała się ze śmiechem.
– Ale o tym myślałem – powiedział. – Będę mówił do pani: Anona.
Sprawiło jej wyraźną przyjemność, gdy usłyszała, jak wypowiedział jej imię. Jego głos był głęboki i niski, i zrobił na niej duże wrażenie.
Durham House wydał się Anonie budowlą bardzo imponującą. W promieniach porannego słońca jego ściany wydawały się złote.
Lord Selwyn był przekonany, że również Higgins był oczarowany. Gdy pomógł Anonie wysiąść z powozu, służący odprowadził konie do stajni.
– Teraz będziemy mogli zwiedzać do woli i nikt nam nie będzie przeszkadzał – rzekła Anona, wchodząc do holu.
Kiedy znaleźli się w wielkiej bawialni, Anona przechodziła od jednej gabloty do drugiej, żeby podziwiać zgromadzone tam skarby, natomiast lord Selwyn zatrzymał się przy oknie. Kwiaty w ogrodzie kwitły wszystkimi barwami, a nad nimi unosiły się chmary motyli.
– Myślę – odezwał się lord Selwyn, nie odwracając głowy – że najpierw powinniśmy się udać do wodospadu, a potem chciałbym pokazać pani orchidee, bo po południu zrobi się zbyt gorąco.
– Ma pan rację – zgodziła się Anona.
Wyszli przez drzwi balkonowe na trawnik i skierowali się w stronę grządek, na których rosły orchidee. Niektóre miały formę krzewów, inne drzew. Największa z nich, raflezja o bardzo żywych barwach, pasożytowała na innych drzewach.
– Trudno wyobrazić sobie coś piękniejszego! – powiedziała Anona, idąc obok lorda Selwyna.
Zanim zdążył odpowiedzieć, zatrzymała się.
– Proszę spojrzeć – wyszeptała, wskazując oczami kierunek.
Podążył za jej spojrzeniem i ujrzał wśród zieleni ponad skałami tworzącymi mały wodospad niewielkiego ptaszka, którego rozpoznał od razu. Był to rajski ptaszek. Obydwoje stali w milczeniu i przyglądali mu się uważnie.
Po chwili ptak odleciał i schował się w gęstwinie.
– Rajski ptak! – wyszeptała Anona. – Przyleciał do pana, przynosząc panu błogosławieństwo!
– Jakiemu bóstwu mam podziękować za nie? – zapytał.
Pomyślał jednocześnie, że Anona jest równie urocza jak ten rajski ptaszek. Chciał uklęknąć przed nią jak przed boginią.
– Zapytamy o to pana Tenga – odrzekła Anona. – Malajowie wierzą, że rajski ptak przynosi szczęście. – Uśmiechnęła się i dodała:
– Mają zwyczaj pozostawiać przed domami dla rajskich ptaków jedzenie, które zwykle zjadają wróble.
– Kryje się w tym życiowa prawda – rzekł lord Selwyn ze śmiechem. – Hałaśliwi i chciwi odpychają wybrednych i grymaśnych.
– Czy pan właśnie jest taki? – zapytała.
– Oczywiście – odrzekł. – Czy mógłbym być inny?
Spojrzał na nią, a gdy ich oczy spotkały się, nie mogli już oderwać od siebie wzroku. Wreszcie Anona oblała się rumieńcem.
– Chodźmy zobaczyć ten wodospad – rzekła szybko. – Może kryje się tam jeszcze jakaś niespodzianka.
– A czego się pani spodziewa? – zapytał.
– Jakiejś niezwykłej ryby?
– Z pewnością nad tymi strumieniami mieszkają zimorodki – rzekła. – A może nawet cukrzyki, które podobają mi się najbardziej.
– Więc spróbujemy je odszukać – powiedział lord Selwyn.
Sporo czasu spędzili przy wodospadzie, potem wracali ku domowi, mijając szpalery orchidei.
Lord Selwyn chciał urwać dla niej kwiat, lecz go powstrzymała.
– Niech pozostanie tu, gdzie jest – rzekła.
– Wydaje mi się, że one nie chcą opuszczać raju.
Zawahała się, wypowiadając ostatnie słowo, potem uśmiechnęła się do niego, a jemu się zdawało, że ona sama jest częścią raju. Patrząc na nią, bardzo pragnął ją pocałować, wiedział jednak, że to by ją spłoszyło. Taki postępek wydał mu się niegodny dżentelmena.