– Robi się gorąco – powiedział zmienionym głosem. – Powinniśmy wrócić do domu.
Szła niechętnie, lecz posłusznie przez zielony trawnik. Weszli do domu przez otwarte drzwi na taras. Lord Selwyn był zdumiony, że tak długo zabawili w ogrodzie, bo zrobiło się już wpół do pierwszej.
– Powiem Higginsowi – rzekł – że jesteśmy już głodni. Myślę, że ma już wszystko przygotowane.
Posiłek zabrano ze sobą i lord Selwyn był przekonany, że będą tam same smakołyki.
Pewnego razu, kiedy wychwalał potrawy w obecności Lin Kuan Tenga, gospodarz odezwał się:
– Gdyby chciał pan zamieszkać w swoim domu, powiem mojemu kucharzowi, żeby znalazł dla pana kogoś równie biegłego w tym fachu.
– Nie sądzę, żeby to było możliwe – odrzekł lord Selwyn.
– Doceniam pański komplement – rzekł Lin Kuan Teng uśmiechając się – jednak mój kucharz, który pracuje u mnie już od wielu lat, może nauczyć wszystkiego, co potrafi.
– Jest pan dla mnie niezwykle uprzejmy – oświadczył lord Selwyn. – Już i tak tyle panu zawdzięczam.
Nie zadeklarował się wyraźnie, czy zamierza pozostać w Pinangu czy też nie, gdyż nie podjął jeszcze ostatecznej decyzji.
– Jeśli mamy iść na obiad – powiedziała Anona – to chciałabym najpierw umyć ręce i zdjąć kapelusz.
– Oczywiście – rzekł lord Selwyn. – Myślę, że pani wie, gdzie na górze znajdują się sypialnie.
– Sypialnie są z pewnością równie piękne jak pokoje na dole – rzekła, uśmiechając się do niego.
Patrzył w ślad za nią, jak mija hol i zaczyna wspinać się po rzeźbionych schodach. Z trudem powstrzymał się, żeby nie pójść za nią i nie lubił, kiedy znikała mu z oczu.
– Cóż za niedorzeczność? – zapytał sam siebie, odwracając twarz do słońca.
Przypomniał sobie, w jakim podłym nastroju opuszczał Anglię, a teraz wydało mu się, że wieki minęły od owego wieczoru, kiedy z furią wracał do swego londyńskiego domu przy Park Lane. Obecnie wszystkie jego dawne myśli i cierpienia rozwiały się niczym mgła. Liczyło się tylko słońce, orchidee, rajskie ptaki i Anona.
– Obiad gotowy! – usłyszał głos Higginsa i odwrócił się.
– To dobrze – rzekł. – Powiedz mi, co sądzisz o moim domu?
– Dom jest w porządku – odrzekł Higgins.
– Moglibyśmy się tu urządzić całkiem wygodnie, gdyby pan sobie tego życzył.
Lorda Selwyna zdumiała ta wypowiedź. Sądził, że Higginsa przerażała perspektywa pozostania dłużej w obcym kraju. Podczas ich dotychczasowych wspólnych podróży, a było ich wiele, gdy tylko pytał Higginsa, co sądzi o odwiedzanym kraju, słyszał tę samą odpowiedź:
– Dobrze tu jest, milordzie, lecz nie ma to jak w domu. Zbyt dużo tu brudasów.
Mówił tak niezależnie od tego czy przebywali w Indiach, Turcji, Afryce, czy też w Europie.
Tym razem lord Selwyn był zaskoczony, chciał kontynuować tę rozmowę, lecz właśnie wróciła Anona. Wraz z jej pojawieniem się wszystkie inne sprawy zeszły na dalszy plan.
– Obiad już na nas czeka – powiedział do Anony.
– Jestem bardzo głodna, a pan z pewnością także – odrzekła. – Mam nadzieję, że Higgins zabrał ten wyśmienity sok owocowy, bo ogromnie chce mi się pić.
Na stole stał sok dla Anony, a lekkie białe wino dla lorda Selwyna. Było tam również wiele smacznych dań, lecz ani lord Selwyn, ani Anona nie byli w stanie ich docenić, tak bardzo byli sobą zajęci. Gdy ich oczy spotykały się, rozmowa rwała się i nie pamiętali, o czym wcześniej mówili.
Skończywszy posiłek, przeszli do bawialni, w której znajdowała się starożytna kolekcja sprzętów chińskich pokrytych laką. Anona przypuszczała, że mają chyba z tysiąc lat.
Wisiał tam również wielki obraz, który chciała dokładniej obejrzeć, lecz wkrótce o tym zapomniała i przeszła do sąsiedniego pokoju, a lord Selwyn podążył za nią. Właśnie zamierzali usiąść na kanapie, kiedy do pokoju przez otwarte drzwi wbiegł Malaj.
– Chodź! Chodź! – zawołał do lorda Selwyna.
– Co się stało? – zapytał lord Selwyn.
– Chodź! – powtórzył mężczyzna.
Teraz Anona w jego własnym języku zagadnęła go, o co właściwie chodzi. Mężczyzna zdziwił się bardzo, słysząc malajski. Opowiedział długo i nieskładnie o jakimś wypadku.
– Co on mówi? – zapytał lord Selwyn.
– Wydarzył się jakiś wypadek – wyjaśniła.
– Nie zrozumiałam, czy ofiarą padł człowiek, czy zwierzę.
– Proszę mu powiedzieć, żeby mnie zaprowadził.
Anona przetłumaczyła Malajowi słowa lorda Selwyna. Mężczyzna wydał okrzyk radości i pobiegł w stronę holu.
– Czy mogę pójść z panem? – zapytała Anona.
– Nie, proszę tu zostać – odrzekł. – Robi się bardzo gorąco.
– Chodź! Chodź! – rozległ się głos Malaja.
Lord Selwyn pospieszył do holu. Wychodząc zabrał ze sobą kapelusz, który zostawił na krześle. Anona poszła za nimi do drzwi frontowych i ujrzała, jak pospiesznie minęli trawnik, kierując się w stronę plantacji. Wpatrzona w szerokie plecy lorda Selwyna kroczącego obok Malaja, nagle doznała uczucia obezwładniającego strachu. Uczucie to było tak realne, że niemal bolesne. Intuicja podpowiadała jej, że powinna pójść za nimi.
– Powinnam była to zrobić od razu – powiedziała do siebie.
Nie była pewna ani dokąd prowadzono lorda Selwyna, ani po co, lecz instynkt ostrzegał ją, że kryje się za tym jakieś niebezpieczeństwo. Rozejrzała się dokoła w poszukiwaniu kapelusza, lecz przypomniała sobie, że zostawiła go na górze.
„Musi tu gdzieś być jakaś parasolka” – pomyślała.
Lecz nigdzie w holu jej nie było. Otworzyła jedne drzwi myśląc, że są do garderoby. Za drzwiami panowały ciemności, domyśliła się więc, że prowadzą do piwnic. Właśnie chciała je zamknąć, kiedy z dołu dobiegły ją głosy.
Jacyś ludzie mówili po chińsku.
– Czy już poszedł? – zapytał męski głos.
– Ling prowadzi go we właściwym kierunku – padła odpowiedź. – Wkrótce miną most i dotrą do lasu.
– Czy już ruszamy? – zapytał pierwszy.
– Nie, poczekajmy, aż znikną z oczu – odrzekł drugi mężczyzna. – Gdy dojdą do lasu, przejdziesz przez strumień, dopadniesz go i zabijesz. Nie zajmie ci to wiele czasu.
– Wang Yen znaczy Ukryte Ciało.
– Tak jest – rzekł mężczyzna. – Właśnie to zrobisz. Przygotuj się. Zaraz dojdą do mostu.
Anona uświadomiła sobie grozę sytuacji i pojęła znaczenie podsłuchanej rozmowy.
Przez chwilę stała porażona strachem. Przecież ci mężczyźni chcą zabić lorda Selwyna!
Potem, jakby czując obecność ojca, zaczęła rozumować chłodno i spokojnie. Zamknęła drzwi od piwnicy i pobiegła do kuchni.
Zastała tam, jak się tego spodziewała, Higginsa oraz małżeństwo dozorców, a także Chińczyka woźnicę. Siedzieli właśnie przy stole i bardzo ich zdumiało nagłe wtargnięcie Anony.
– Pan znalazł się w niebezpieczeństwie! – krzyknęła do Higginsa. – Pospiesz się! Biegnijmy mu na ratunek!
Higgins skoczył na równe nogi, złapał okrycie powieszone na poręczy krzesła i włożył je na siebie. Tymczasem Anona zwróciła się po chińsku do stangreta:
– Zaprzęgnij konie i przygotuj wszystko do natychmiastowego odjazdu.
Odwróciła się i skierowała się wraz z Higginsem w stronę drzwi frontowych, następnie zbiegła schodami do ogrodu. Z daleka dostrzegła, że lord Selwyn zbliża się właśnie do drewnianego mostku nad strumieniem. Na drugim brzegu aż do samej granicy majątku rozciągał się gęsty las. Dystans dzielący ją od lorda Selwyna był zbyt duży, żeby mógł usłyszeć jej wołanie. Biegła, jak mogła najszybciej, przeskakując bruzdy ziemi obsadzone roślinami.