Pocałowała go w usta, stanęła z tyłu i spojrzała na niego pożądliwie. Czuł, jak jej dłonie przesuwają się po jego ramionach, potem na podbrzusze, pocierają o przód spodenek, lekko muskają palcami. Bieg zdarzeń we śnie przyspieszał. Seth Ridgeway widział się powoli obracającego w kierunku prysznica. Nie! Chciał krzyknąć. Nie pozwól jej wyjść. Nie pozwól, by zniknęła z pola widzenia. Ale sen zsuwał się po równi pochyłej, już poza kontrolą.
– Najpierw prysznic – usłyszał jej głos pędzący razem ze snem. – Lepiej żeby wtedy był pan przygotowany, proszę pana. Lepiej żeby wtedy był pan przygotowany, proszę pana. Lepiej żeby wtedy był pan przygotowany.
Lecz kiedy kończył brać natrysk, jej już nie było.
Seth Ridgeway zbudził się i zdał sobie sprawę z faktu, że płacze.
Zaklął, uderzając pięścią w poduszkę. Czuł się jak frajer, gdyż nie zbudził się na czas. Ale gdzieś w głębi duszy tliła się nadzieja, że pewnego dnia sen zakończy się inaczej – przebudzi się u jej boku i znowu będą się kochać, jak tamtego ranka w Zurychu przed pięcioma miesiącami.
Leżał zupełnie rozbity emocjonalnie, oddychając ciężko, poznając słony smak własnego bólu i cierpienia.
– Niech cię szlag, Boże! – szeptał, uderzając pięścią w materac. – Niech cię szlag! Niech cię szlag!
Natychmiast jednak pożałował wypowiedzianych słów i poczucie winy osiadło mu ciężko na piersi.
– Proszę, wybacz mi Boże te słowa. Nie miałem tego na myśli. Pomóż mi ją odnaleźć; pomóż mi, proszę. Ach, proszę.
Usiłował powstrzymać napływające łzy, które pojawiały się każdego ranka od niemal pół roku. Moja wiara została już dostatecznie wystawiona na próbę, Boże. Czyż nie przeszedłem jej pozytywnie? Czy nie możesz sprawić, żebyśmy znowu byli razem? I znów zaczął wyrażać skruchę. Przepraszam, Boże. Wiem, że kierujesz się własnymi planami; proszę, zwróć mi Zoe. Jeśli nie taka jest twoja wola, daj mi siłę, bym poradził sobie z cierpieniem.
Powoli obrócił się, ściągając prześcieradło, które owinęło się wokół nóg. W końcu zrzucił je z przepoconego ciała i leżał na plecach, wsłuchując się w stukanie deszczu o pokład jachtu. Był to smutny, choć kojący dźwięk; pozwolił, by szum deszczu omywał go, gdy on tymczasem był myślami przy Zoe i po raz setny usiłował przypomnieć sobie tamte chwile w Szwajcarii w poszukiwaniu czegoś, co mógł przeoczyć.
Czekając na przyjazd policji, zbiegł po schodach do frontowego lobby. Sprawdził w hotelowych restauracjach oraz sklepach i na koniec zajrzał do wynajętego auta. Stało w tym samym miejscu, w którym zaparkował je pracownik hotelu, kiedy Zoe przekazała mu kluczyki. Silnik wciąż był ciepły po jej podróży powrotnej z Kreuzlingen.
Dawne nawyki odżyły, znów był detektywem wydziału zabójstw. Przeszukał samochód, potem pokój. Przystąpił do sporządzania notatek. Wypytywał recepcjonistów, chłopców hotelowych oraz chudego, łysego faceta, który zaparkował wypożyczony samochód.
Na zuryskich policjantach żadnego wrażenia nie wywarł fakt, że Ridgeway był kiedyś ich kolegą po fachu. Byli też dość rozdrażnieni tym, że zdołał już osobiście porozmawiać z ważnymi dla sprawy osobami. Później zasiedli w wygodnych fotelach w pokoju z widokiem na jezioro i zaczęli omawiać sprawę.
– Nie widać tu żadnych znamion przestępstwa, Herr Ridgeway – zwrócił się do niego starszy rangą policjant. – Być może doszło między wami do nieporozumienia?
Upłynęła chwila nim Ridgeway pojął znaczenie tych słów. Czy przypadkiem kłótnia nie była powodem zniknięcia Zoe? Zdołał jednak zapanować nad ogarniającą go wściekłością. Kiedy sam był jeszcze gliną, niejeden raz dochodził do podobnych wniosków i wypowiadał podobne słowa pod adresem kobiet i mężczyzn, których współmałżonkowie nagle zapadali się pod ziemię. Jakby słyszał własny głos:
– Być może było coś, co ją wytrąciło z równowagi, o czym pan nie wiedział? Takie rzeczy się zdarzają. – Szwajcar wyraził swoją opinię, potem wzruszył ramionami. – W każdym razie jeśli nie stwierdzimy znamion przestępstwa, nie możemy nic zrobić. Prawo nie zabrania samowolnego oddalenia się.
Ridgeway miał zamiar opowiedzieć policjantowi o ich miłości i o tym, że Zoe nigdy nie zrobiłaby niczego takiego, ale echo słów wypowiadanych kiedyś przez innych ludzi, kiedy sam jeszcze był gliną, sprawiło, że ugryzł się w język.
Policjanci opuścili hotel równie dyskretnie, jak się w nim zjawili, mimo to personel spoglądał niego surowym wzrokiem, ilekroć przechodził obok. Była to niewątpliwie kara za niewłaściwe zachowanie, czyli wezwanie policji kryminalnej do tak dystyngowanego hotelu.
Tamtej nocy Ridgeway w ogóle nie spał. Chodził po pokoju w tę i z powrotem, co chwila zatrzymując się przy oknie i wpatrując w taflę jeziora, jakby miało mu coś do powiedzenia na temat Zoe. Z każdą jednak chwilą narastała w nim pulsująca pustka. Nigdy wcześniej nie czuł się do tego stopnia samotny. Okropne sceny z czasów, gdy był gliną, odtwarzały się bez końca w jego umyśle.
Następnego ranka, kiedy zamówione śniadanie dotarło wraz z zuryską gazetą, był zupełnie wyczerpany. Zamierzał coś zjeść i zdrzemnąć się parę godzin, zanim znów podejmie prywatne dochodzenie. Rzucił jednak spojrzenie na gazetę i jego wzrok przyciągnął nagłówek:
POŻAR POSIADŁOŚCI W KREUZLINGEN WŁAŚCICIEL W STANIE CIĘŻKIM Jednym tchem przeczytał relację. Zaledwie kilka godzin po tym, jak Zoe zakończyła negocjacje z właścicielem rezydencji, posiadłość doszczętnie spłonęła. Zgodnie z dziennikarską relacją wszystko, co znajdowało się w rezydencji – wliczając w to bezcenną kolekcję obrazów – strawiły płomienie. Właściciel, jak informował dalej artykuł, doznał rozległego zawału mięśnia sercowego oraz ciężkich poparzeń.
Ridgeway natychmiast popędził wynajętym samochodem do Kreuzlingen. Niczego tam jednak nie znalazł.
Miejscowa policja oraz funkcjonariusze straży pożarnej twierdzili uparcie, że nie dopatrzono się śladów podpalenia czy innych znamion przestępstwa. Ich zdaniem przyczyną była wadliwa instalacja elektryczna założona w tych wielowiekowych murach. Poza tym Amerykanin powinien uprzytomnić sobie fakt, że właściciel był już w bardzo zaawansowanym wieku.
Nie lepiej powiodło mu się w szpitalu. Willi Max nie odzyskał przytomności, a nawet gdyby jego stan się poprawił, lekarze nie dopuściliby do niego nikogo, kto chciał zadawać pytania. Po trzech dniach starzec odszedł z ziemskiego padołu, zabierając ze sobą liczne sekrety oraz – o czym Ridgeway był głęboko przekonany – nierozwiązaną zagadkę losów Zoe.
Seth potrząsnął głową, jakby chcąc odświeżyć pamięć. Wsłuchiwał się w monotonny stukot kropel deszczu bijącego o pokład Walkirii. Wstał, potknął się i walnął w głowę. Stojąc w łazience przy sedesie, popatrzył na własne odbicie w lustrze. To, co zobaczył, nie bardzo mu się spodobało. W ciągu blisko sześciu miesięcy od zniknięcia Zoe pod oczami zrobiły mu się głębokie wory koloru śliwkowego, a wokół pasa odłożyła się wyraźna warstwa sadła. Chociaż nadal miał muskularną sylwetkę, wiedział, że jeśli nie rozpocznie regularnych ćwiczeń, za następne sześć miesięcy będzie wyglądał jak flak. Co gorsza, dawne rany znów mogą zacząć dawać o sobie znać. Lekarze twierdzili, że czasami tak właśnie się dzieje. Lecz przestało to być teraz dla niego ważne. I co z tego?
Splunął, potem pochylił się i z bliska badawczo przyglądał się swemu odbiciu w lustrze. Przez całe życie wyglądał wyjątkowo młodo. Policjanci z wydziału nazywali go nawet Dzieciakiem. Kiedy miał dwadzieścia dziewięć lat, barman poprosił go o okazanie dokumentu tożsamości; zaledwie miesiąc wcześniej opuścił szpital i dochodził właśnie do siebie po kulach, a wciąż wyglądał jak dzieciak. Wkrótce komisja orzekła, że jest trwale niezdolny do służby. Lekarze oznajmili mu również, że przypuszczalnie przez resztę życia nie będzie chodził normalnie. Rok później osiągnął wyższą sprawność fizyczną niż najlepszy rekrut po akademii policyjnej, a mimo to nie przywrócono go do pracy.