Seth wsłuchiwał się w stukanie kropel deszczu o daszek kokpitu i czuł narastające rozdrażnienie. Usiłował stłumić to odczucie. Dobrzeje znał, tak jak każdy policjant patrolujący ulice. Strach przed sytuacją zagrażającą życiu zamienia się w nieopanowany wybuch gniewu; próba pozbycia się nadmiaru adrenaliny. Ridgeway nauczył się rozpoznawać taki stan i radzić sobie z nim, zanim ucierpieli na tym inni.
Teraz też wziął głęboki oddech, wstrzymał powietrze i wypuścił je powoli. Powtórzył to jeszcze raz. Zamknął oczy i wyobraził sobie, że żegluje. Trwało to nie dłużej niż trzydzieści sekund, ale kiedy usłyszał jej głos, znów był spokojny i opanowany.
– Panie Ridgeway? – arystokratyczny głos Rebeki Weinstock brzmiał teraz jak delikatne zawodzenie. – Byłabym bardzo wdzięczna za ciepłe miejsce pod dachem na minutkę lub dwie.
– Oczywiście – odparł, chowając broń do kieszeni szlafroka.
Odłożył na dół ostatnią z desek włazu i podał kobiecie dłoń, pomagając jej zejść po kilku stromych schodkach prowadzących do kabiny głównej. Wskazał miejsce przy stole, potem odwrócił się w stronę kambuza. Słuchawka telefonu wciąż leżąca obok widełek przypomniała mu, że zostawił Tony’ego Bradforda na linii.
– Tony? Tony?
– Seth? – to znów był głos Karen Bradford. – Profesor musiał wyjść na umówione spotkanie. Przekazał mi… powiedział, żebym poinformowała ciebie, że… och, nie cierpię tego, jak każą mi robić za siebie brudną robotę. Powiedział, że jeśli dziś nie poprowadzisz wykładu, wyleje cię.
W kłopotliwej ciszy Ridgeway zamknął oczy, usiłując zebrać myśli. Uniósł powieki i spojrzał na zegarek. Powinien znaleźć się w sali wykładowej za niecałe dziesięć minut. Uwzględniając ulewę, zdąży, i to z najwyższym trudem, jeśli wyruszy natychmiast. Spojrzał na Rebekę.
– Przykro mi, Seth – głos Karen Bradford przerwał ciszę. – Naprawdę, bardzo mi przykro.
– Nie przepraszaj, Karen. – To ja winien jestem przeprosiny. Postaram się to jakoś wyprostować.
Odłożył słuchawkę.
– Obawiam się, że mam bardzo mało czasu – powiedział. – Muszę się ubrać i pędzić na wykład.
Spojrzał na notatki leżące na stole obok Rebeki. Wzrok kobiety zatrzymał się przez chwilę na segregatorze, potem powrócił ku Ridgewayowi.
– Ale…
– Proszę mówić, gdy będę się ubierał – zaproponował, idąc w kierunku kabiny. – Zostawię otwarte drzwi, żebym mógł panią słyszeć.
Zanim jednak zdążył otworzyć drzwi kabiny, silne dłonie chwyciły go od tyłu za ramiona.
– Panie Ridgeway, przebyłam długą drogę, żeby spotkać się z panem. Niech pan mnie nie zbywa.
Seth odwrócił się.
– Musi mi pan to oddać – wykrzyknęła, składając dłonie w błagalnym geście. – Proszę, niech mi pan to da. Jestem gotowa sowicie za to pana wynagrodzić.
Ridgway cofnął się, zaskoczony jej nagłym wybuchem.
– Proszę.
Sięgnęła do kieszeni płaszcza, wyjęła plik banknotów owiniętych banderolą i rzuciła je w Ridgwaya. Były do amerykańskie tysiącdolarówki. Nic dziwnego, że kobieta podróżowała z uzbrojonym szoferem. Raz jeden widział facetów z plikiem tysiącdolarówek, to byli dealerzy kolumbijskiej kokainy.
– Niech pan bierze. To uczciwe pieniądze od dobrych ludzi… jest ich jeszcze więcej.
Na potwierdzenie tych słów sięgnęła do drugiej kieszeni i wyciągnęła taki sam plik jak pierwszy. Podeszła i wsunęła pieniądze do kieszeni szlafroka Ridgewaya, tej, w której trzymał broń.
– Niech pan to weźmie. Wszystko, co musi pan zrobić, to dać mi to, a wszystkie będą należały do pana.
Ridgeway powoli wyciągnął plik banknotów z kieszeni i spojrzał na nie. Co najmniej pięćdziesiąt. Spojrzał na Rebekę. Lekko licząc, ta kobieta weszła na jego łódź z nie mniej niż stoma tysiącami dolarów w gotówce.
– Panno Weinstock – zaczął bez pośpiechu Ridgeway. – Niech mi tylko pani wyjaśni, czego pani ode mnie oczekuje.
– Proszę, niech się pan nie bawi ze mną w te męczące gierki – poprosiła płaczliwym głosem Rebeka. – Wiem, że musiała to dostać od niego.
– Ona?
– Pańska żona.
– Moja żona? Co z nią? O czym pani mówi? – Głos Ridgewaya podnosił się niepokojąco. – Co, do diabła, dzieje się z moją żoną?
Chwycił ją za ramię i szarpnął.
– Gdzie ona jest? Niech mi to pani powie albo rozszarpię panią na pieprzone kawałki…
– Niech pan przestanie, proszę – zawołała, bo Ridgeway potrząsał nią gwałtownie. – Niech pan przestanie. Ja… my… usiłowaliśmy ich powstrzymać. Proszę, panie Ridgeway, niech pan przestanie…
Seth popchnął ją na sofę. Boże, co się z nim działo. Ból rozsadzał mu głowę. Ukrył twarz w dłoniach i rozcierał pulsujące skronie. Szaleństwo całej tej sytuacji sprawiło, że niemal postradał zmysły. Spojrzał na kobietę, wobec której przed chwilą dopuścił się fizycznej przemocy. Musiał znów wziąć w karby własne życie.
Rebeka spoglądała na Ridgewaya nieufnie.
– Wiem, co pani myśli – odezwał się wreszcie Ridgeway. – Bardzo mi przykro, ale pomyślałem…
– Nie ma powodu do przeprosin. Ta rzecz od setek lat przyprawia ludzi o szaleństwo – słowa te Rebeka wypowiedziała zadziwiająco spokojnym głosem. – Najważniejsze żeby zapamiętał pan, iż jesteśmy w stanie zapłacić za ten obraz dużo.
– Nie wiem nic o żadnym obrazie – powiedział zdziwiony Ridgeway.
– I wcale tak bardzo nie zależy mi na pieniądzach. Wolałbym odzyskać Zoe.
– Oczywiście, że wolałby pan, i jeśli będzie pan z nami współpracował, jestem przekonana, że zdołamy ją zlokalizować.
– A więc ona żyje?
– Tego nie powiedziałam. Powiedziałam, że pomożemy ją panu odnaleźć. Nie wiemy, co ci szaleńcy mogli jej zrobić, ale przypuszczam, że wciąż żyje, ponieważ wie, co znajduje się na odwrocie obrazu, a oni nie…
– Obrazu? – przerwał Ridgeway. Wziął kubek z kawą i usiadł przy stole naprzeciw Rebeki. – Nie rozumiem. Co ma z tym wspólnego jakiś obraz? I kim, do diabła, pani jest?
– Powiedziałam panu. Jestem Rebeka Weinstock. Ja…
– Nie, chodziło mi o to, kto panią wysłał? – Ręka mu zadrżała i kawa rozlała się na stół. Pociągnął łyk i postawił kubek na mokrej plamie. – Dlaczego…
– Zawsze najtrudniej jest zrozumieć, dlaczego – przerwała mu. – Zwykle jesteśmy w stanie zrozumieć, jak i gdzie, a także kto, ale odpowiedź na pytanie dlaczego bywa z reguły zadaniem dla filozofów oraz duchownych.
Ridgeway spoglądał na nią i czekał.
Kobieta przez chwilę coś rozważała, potem wsunęła rękę do kieszeni płaszcza i wyciągnęła niedużą czarno-białą fotografię. Przesunęła ją na drugą stronę stołu, uważając, żeby nie zmoczyła się w rozlanej kawie. Ridgeway bez entuzjazmu wziął zdjęcie i spojrzał na nie. Na fotografii był obraz przedstawiający alpejską łąkę otoczoną górami, widocznymi ponad świerkami. Rebeka Weinstock szukała na twarzy Ridgewaya znaków, że rozpoznaje obraz, ale nadaremnie.
– Więc? – zapytał Ridgeway, zwracając fotografię.
– To olejny obraz na drewnie, ma około piętnastu centymetrów wysokości i dwunastu szerokości – kontynuowała Weinstock. – Powstał między 1936 a 1938 rokiem, a namalował go niemiecki malarz Friedrich Stahl. Używał ciepłych barw, na podobieństwo mistrzów włoskiego renesansu, których styl usiłował naśladować.
Rebeka przerwała, spoglądając z oczekiwaniem na Ridgewaya.
– I co z tego? – Znów odpowiedział pytaniem Ridgeway. – Po co mówi mi pani o tym wszystkim? Jaki to ma związek z Zoe?
– Ważne jest to, czy rozpoznaje pan ten obraz? Pokręcił przecząco głową.
– A powinienem?
Nie przestawała go obserwować. W końcu westchnęła i skinęła głową, jakby podjęła właśnie decyzję wielkiej wagi.