Выбрать главу

Ridgeway spojrzał na nią, kiwając z niedowierzaniem głową.

– Tak, wiem o tym. Ale jak? To znaczy, cóż to był za obiekt, że mógł wywierać aż tak wielki wpływ?

Głos Rebeki był teraz wyraźnie podniesiony.

– Coś, panie Ridgeway, co podważyłoby fundamenty Kościoła. To właśnie pojechali zobaczyć Hitler i Stahl tamtego dnia. Gdzieś na tym obrazie – stukała palcem w fotografię – znajduje się klucz do odnalezienia tego przedmiotu. Jestem przekonana, że pańska żona wie, co jest tym kluczem…

– Ale kluczem do czego ma być ten obraz?

– Wiedza o tym może być bardzo niebezpieczna dla pana – odparła. – Są ludzie, którzy całe życie poświęcili, żeby świat nie dowiedział się o tym nigdy.

– Lecz jeśli moja żona jest w to wmieszana… jeśli wciąż istnieje szansa odnalezienia jej, muszę wiedzieć wszystko. – Spojrzał na nią podejrzliwym wzrokiem. – Jaka jest w tym pani rola? Dlaczego tak zależy pani na odnalezieniu malowidła?

Dobierała słowa z rozwagą:

– Tamci ludzie, o których napomknęłam… ci, których nic nie powstrzyma, dla których najważniejsze jest dochowanie tajemnicy… mój ojciec był jednym z nich. Upłynęło wiele lat, zanim zdał sobie sprawę, że nie chronili Kościoła, lecz jedynie samych siebie. Z tego właśnie powodu zrzucił sutannę, potem ożenił się. Ale nie był w stanie zapomnieć tego, co widział, dlatego nawiązał kontakt z niewielką, lecz coraz silniejszą grupą ludzi w Watykanie, którzy podjęli wysiłki, aby pozbyć się dogmatów wprowadzonych ze względów politycznych i sprawić, by Kościół powrócił do duchowych korzeni.

– Życzę powodzenia.

Jej wzrok zatrzymał się na nim dłuższą chwilę.

– Wierzę, że tak może się stać – rzekła w końcu. – Wierzę, że za sprawą dobrych ludzi Kościół katolicki znów przemówi do prawdziwego ducha wiernych, jeśli tylko pozbędzie się reguł narzuconych przez ludzi i powróci do Słowa Bożego.

Podziałało to na niego elektryzująco, wstrząsnęło nim do głębi.

– Co stało się z pani ojcem? – zapytał w końcu. – I co pani tu właściwie robi?

– Mój ojciec umarł – odpowiedziała bez cienia emocji w głosie. – Ja zaś odziedziczyłam po nim schedę.

Ridgeway spoglądał w jej oczy przez długi czas, potem wstał.

– Być może wiem, gdzie jest to malowidło. Równie dobrze mogę tego nie wiedzieć. Ale nigdy się pani tego nie dowie, jeśli ja nie dowiem się więcej… bez porównania więcej.

Obrócił się i spojrzał na nią, chcąc sprawdzić efekt, jaki wywarły na niej te słowa.

Kiedy tak mierzyli się nawzajem wzrokiem, na parking przy końcu nabrzeża wjechał powoli sedan. Zatrzymał się przodem do limuzyny jakieś dwadzieścia metrów dalej, zasłonięty przed Benjaminem przez budynek z pustaków; ochroniarz zresztą był całkowicie pochłonięty obserwowaniem Walkirii. Dwaj mężczyźni, ubrani w żółte, błyszczące płaszcze przeciwdeszczowe wysiedli, dwaj pozostali siedzieli w aucie, bez przeszkód obserwując jacht.

– To pańskie życie. – Rebeka ponownie odezwała się do Ridgewaya.

– To moje życie, zgadza się. I co z tego?

Kiwnęła głową, przytakując i w tym samym momencie rozpętało się prawdziwe piekło. Najpierw zadzwonił telefon, a jego brzęczenie przerwało pełną napięcia ciszę panującą w kabinie Walkirii. Ridgeway wziął słuchawkę.

– Tak?

– Seth? Mówi Tony Bradford.

Głos znów przeciągnął Ridgewaya na stronę szarej rzeczywistości. Spojrzał na mosiężny zegar zawieszony na ścianie kabiny. Wykład, który miał poprowadzić, rozpoczął się przed siedmioma minutami.

– Seth? Miałem nadzieję, że nie odbierzesz. Wtedy przy najmniej mógłbym założyć, że jesteś w drodze, a twoje spóźnienie byłoby usprawiedliwione.

– Tony, ja…

– Zapomnij o tym, człowieku. Robię to z wielką niechęcią, ale od tej chwili zostajesz zawieszony. Chcę, żebyś do końca dnia opróżnił swój gabinet oraz zabrał z magazynku ten ogromny karton z twoją prywatną korespondencją. Do diabła, nie jesteśmy twoją pieprzoną skrzynką pocztową. Jeśli nie uprzątniesz tego do dzisiejszego popołudnia, osobiście wywalę twoje rzeczy na dwór. I rozłączył się, zanim Seth zdołał cokolwiek powiedzieć.

Ridgeway wciąż wpatrywał się w trzymaną w dłoni słuchawkę, kiedy rozległy się trzaski krótkofalówki, którą Rebeka wsadziła do kieszeni.

– Halo, Benjamin? Benjamin, jesteś tam? – Była wyraźnie przerażona.

Cisza.

Seth odwrócił się i kątem oka dostrzegł jakiś ruch w oddali. Wyjrzał przez bulaj i w strugach rzęsistej ulewy zobaczył mężczyznę ubranego w żółty płaszcz przeciwdeszczowy, zamykającego przednie drzwi limuzyny. Człowiek ten obrócił się i powiedział coś do drugiego faceta w takim samym płaszczu. Rozmawiali ze sobą przez moment, potem ruszyli w kierunku pomostu, przy którym zacumowana była łódź.

– Spodziewa się pani jakiejś wizyty? – zapytał Ridgeway, wskazując na limuzynę.

Dwaj faceci szli, nie rozglądając się ani na lewo, ani na prawo, tylko patrząc wprost na Walkirię.

– Benjamin? – wołała do walkie-talkie.

W odpowiedzi rozległy się jedynie trzaski. Rebeka wpatrywała się w instrument trzymany w dłoniach z taką miną, jak gdyby krótkofalówka właśnie ją zdradziła.

Ridgeway wyciągnął z kieszeni szlafroka magnum; poczuł, jak dłoń przesuwa się po grubym pliku tysiącdolarowych banknotów. Przez chwilę pomyślał o zwróceniu pieniędzy, ale odgłos kroków na pomoście wydał mu się sprawą bardziej palącą.

– Sądzę, że lepiej będzie, jak zostanie tu pani przez chwilę – rzekł. – Proszę przejść do przedniej kabiny i nie odzywać się.

Miał wrażenie, że kobieta drży; zaprowadził ją do kabiny na przodzie łodzi i kazał jej położyć się na koi.

Kiedy zobaczył spodnie zawieszone na haczyku za drzwiami kabiny, uświadomił sobie, że ciągle jest nagi pod szlafrokiem, co wcale nie dodało mu pewności siebie. Szybkim ruchem odłożył broń na łóżko i sięgnął po slipy. Nad głową rozległy się kroki mężczyzn wchodzących na pokład. Zdążył jeszcze chwycić spodnie i rozsunąć suwak, kiedy deski grubości dwóch i pół centymetra, tworzące sufit zejściówki, eksplodowały nagle do środka, rozrywane pociskami z pistoletu maszynowego z tłumikiem.

– Niech się pani skryje w rogu! – krzyknął, chwytając pistolet i zasłaniając Rebekę własnym ciałem.

Jęknęła z bólu, kiedy przeturlali się do narożnika kabiny, omal nie uderzając głowami o ścianę. Sekundę później Ridgeway patrzył ze zgrozą, jak drzwi i ściana przegrody po drugiej stronie kabiny wybuchają małymi brązowymi gejzerami, a potem jak kule rysują na ścianach śmiertelny wzór. Czuł, że Rebeka drży. Gdy tak leżał z policzkiem wciśniętym w przednią ścianę toalety, jego uwagę przyciągnął głuchy odgłos drgań wywołanych przez kule, które weszły w drewno niecałe trzy centymetry od jego głowy. Tym razem szczęcie graniczyło z cudem; gdyby nie tłumik, kule mknęłyby z tak dużą prędkością, że bez trudu przeszłyby przez obie ściany toalety, zabijając ich oboje na miejscu.

Ogień ustał równie raptownie, jak raptownie się rozpoczął. Rebeka poruszyła się.

– Niech się pani nie rusza – szepnął Ridgeway.

Leżeli tak przez chwilę, nasłuchując dźwięków, które z pewnością nie były odgłosami sztormu. W końcu usłyszeli skrzypienie i chrzęst ziaren piasku między twardą podeszwą buta a pokładem. Odgłos nasilał się, wreszcie ktoś znalazł się bezpośrednio nad nimi. Ridgeway wypalił dwa razy w sufit, w niewielkiej przestrzeni strzały z pistoletu brzmiały jak armatnie salwy. Chociaż w uszach mu huczało, usłyszał zdumione stęknięcie, a chwilę później ciężkie, głuche łupnięcie, po którym natychmiast rozległ się metaliczny stukot pistoletu odbijającego się po drewnianym pokładzie.