Выбрать главу

– Teraz szybko – ponaglił, gdy Rebeka poderwała się na nogi.

Podążyła za nim niepewnie przez kambuz do kabiny głównej.

– Lepiej niech pani wpełznie pod stół – doradził, wskazując na masywną płytę z drewna Łękowego, jedyną w całej kabinie solidną ochronę przed kulami.

Gdy tylko skryła się bezpiecznie pod blatem, Ridgeway obrócił się i ruszył w stronę tylnej kabiny. Odsunięty właz umożliwiał mu czysty strzał, jeśli tylko ktoś jeszcze znajdował się na pokładzie. W tej samej chwili sufit znów implodował do środka. Ridgeway rzucił się na podłogę i przeczołgał do zaciemnionego korytarza.

Kule wciąż przecinały sufit. Przez jeden z otworów Seth dostrzegł coś, jakby zarys sylwetki mężczyzny. Wymierzył w tym kierunku i nacisnął spust, gdy nagle dosłyszał zduszony okrzyk bólu. Spojrzał pod stół. No tak, Rebeka nie wciągnęła prawej nogi i teraz przez nogawkę spodni przesączała się krew.

Wystrzelił do góry, potem przepełznął na jej stronę kabiny. Z tyłu za nim seria pocisków pocięła gęsto ściankę poniżej gaśnicy. Ridgeway uniósł blat stołu i delikatnie wsunął nogę Rebeki, aż była całkowicie przesłonięta.

– Niech się pani nie martwi – pocieszył ją. – Wyciągnę pa nią z tej kabały i zawiozę do szpitala.

Zaczął wyczołgiwać się spod stołu, kiedy kolejna wściekła salwa rozdarła podłogę mniej niż dwa centymetry od jego twarzy.

– Psiakrew! – wykrzyknął rozsierdzony na całego – Dosyć już tego, kurwa!

Przeturlał się spod stołu i trzy razy szybko wystrzelił. Jedna z kul wyraźnie dosięgnęła celu, bo przez ryk sztormu dobiegł ich okrzyk bólu.

Rebeka podniosła się ociężale na łokciu. Obróciła głowę i spojrzała na Ridgewaya. Nogawka jej spodni dosłownie ociekała krwią.

– Panie Ridgeway…

– Cicho! – syknął Seth.

Zerwał się na równe nogi i ostrożnie wszedł na schody. Z jednym tylko nabojem w magazynku ostrożnie wyskoczył na pokład. Tuż przed sobą dojrzał ciało mężczyzny. Na dziobie, w odległości jakichś dziewięciu metrów leżało drugie. Ridgeway dosłyszał trzaśniecie zamykanych drzwi samochodu, szybko odwrócił głowę i zobaczył kolejnych dwóch facetów wyskakujących z ciemnego sedana zaparkowanego obok toalet.

Czując, jak żołądek podchodzi mu do gardła, popędził w dół do głównej kabiny i pochylił się nad Rebeką.

– Musimy się stąd wynosić… idą następni.

Chwyciła Ridgewaya za ręką i z grymasem bólu zaczęła wyczołgiwać się spod blatu stołu.

– Ale… jak? – wyjąkała. – Nie umiem pływać… jest tylko jedna droga zejścia z pokładu.

– Łódź towarzysząca – wyjaśnił Ridgeway. – Skiff z doczepianym silnikiem.

Szli przez pokład, Ridgeway podpierał Rebekę, pomagając jej dojść do występu pomostu biegnącego wzdłuż kadłuba Walkirii. Tu właśnie, między występem a Walkirią, znajdowała się mała, biała łódka z włókna szklanego. Ignorując krzyki dobiegające z tyłu, Seth ukląkł i przyciągnął ją bliżej pomostu. Do tego stopnia był zaabsorbowany, że nie usłyszał serii wystrzelonej z automatycznej broni z tłumikiem. Kiedy obrócił się do Rebeki, zamarł w bezruchu, widząc szyję kobiety, a raczej to, co z niej zostało. Pociski z automatu rozszarpały ją, zamiast skóry widoczne były czerwone ochłapy mięsa. Na twarzy kobiety wciąż jeszcze malował się wyraz zdziwienia. Jej usta poruszały się, ale nie wydobyło się z nich żadne słowo, jedynie dziwny chrypliwy dźwięk. Zamknęła oczy i osunęła się na pomost twarzą do dołu.

– Tam! Obok kobiety – dosłyszał krzyki.

Zaraz potem rozległa się przytłumiona seria z automatu. Podniósł wzrok i zobaczył smugę pocisków sunących wzdłuż nabrzeża w jego kierunku. Odruchowo zanurkował w zimne wody przystani.

Rozdział 5

Zoe siedziała na krawędzi zapadającego się metalowego łóżka i wciskała do uszu zatyczki zrobione z papieru toaletowego. Zardzewiałe sprężyny niemiłosiernie skrzypiały, podobnie metalowa siatka, na której leżał cienki, gruzłowaty materac. Odgłosy skrzypienia zagłuszał jednak szum wentylatora przyspawanego do stalowych drzwi. Po drugiej stronie pomieszczenia na odrapanym, także metalowym biurku stał przestarzały komputer, a jego wentylatorek pracował nie mniej głośno niż stara suszarka do włosów. Monitor wydawał z siebie nieregularne odgłosy podobne do wyładowań łuku elektrycznego. Powietrze w pomieszczeniu było przesycone wilgocią, która cuchnęła pleśnią oraz jakimiś chemikaliami. W rogu burczał i bzyczał piecyk elektryczny, kiepsko radzący sobie z mokrym chłodem zimy. Zoe miała na sobie gruby narciarski sweter ze wzorem w płatki śniegu, wełniane spodnie, pod nimi rajstopy oraz dwie pary grubych, wełnianych skarpet.

Gdy zatyczki z papieru toaletowego, nawilżonego tonikiem do rąk, zaczęły pęcznieć, dźwięki odbijające się od nagich betonowych ścian przycichły. Hałas osłabł. Zoe zdobyła się na nieśmiały uśmiech satysfakcji. Jeszcze jedna drobna improwizacja pozwalająca zyskać przewagę w sytuacji, która początkowo wydawała się nie do przeżycia. Pomyślała o ojcu, spawaczu, mechaniku i jednocześnie utalentowanym, choć niespełnionym rzeźbiarzu, który nauczył ją posługiwania się narzędziami, i to mimo oporu ze strony matki, stojącej twardo na stanowisku, że narzędzia nie są dla dziewczyn. Zoe potrząsnęła powoli głową i spojrzała na dłonie, lekko marszcząc brwi.

Potem, jak każdego wieczora, zanim przyniesiono jej kolację, Zoe zamknęła oczy i sięgnęła do zasobów pamięci. Dni zamieniały się w tygodnie, a tygodnie w miesiące. Przypominała sobie pierwsze dni, kiedy to przyjechali Rosjanie z Moskwy z torbami pełnymi narkotyków. Spenetrowali doszczętnie jej umysł, szukając informacji o obrazie, wykorzystując narkotyki, które rozerwały jej pamięć na odrębne skrawki, jak bezładnie rozrzucone kartki z segregatora. Każdego wieczora koncentrowała się na odzyskaniu kolejnej kartki i włożeniu jej z powrotem we właściwym porządku.

Pierwszy zastrzyk podskórny wprowadził ją w niechciany sen jeszcze w hotelu Eden au Lac. W półmroku, jaki wtedy ją otoczył, wyczuła czyjeś podpierające ją dłonie i usłyszała głosy, niektóre mówiące po rosyjsku, większość jednak po niemiecku.

– Zabierzmy też profesora, skoro już tu jesteśmy – ode zwał się ktoś po niemiecku.

Zoe usiłowała krzyczeć, ale koszmar odebrał jej głos.

– Nie – sprzeciwił się inny porywacz, władczym głosem. – Teraz będzie dla nas tylko zbędnym balastem; dwa ciała oznaczają dwa razy więcej kłopotów. Jeśli ona powie, że profesor coś wie, zawsze możemy go jeszcze zabrać.

A potem głosy rozpłynęły się w całkowitej czerni.

Ocknęła się w starym przemysłowym magazynie, który odtąd stał się jej celą. Początkowo odczuwała jedynie głód i przenikliwe zimno. Później dostała dużo ciepłej strawy i koce. Dni niedoli przeplatały się z dniami komfortu, po rozpaczy przychodziła nadzieja. Jej stan psychiczny i sposób traktowania zmieniały się w zależności od tego, kto ją przesłuchiwał. Powiedziała im wszystko, co wiedziała, ale nadal uważali, że wie coś na temat obrazu. Wtedy właśnie wzięli się za rozbieranie jej umysłu na elementy pierwsze. Narkotyki zamieniły upływający czas w szalony, ciągnący się bez końca sen, który przenosił ją w nierzeczywisty świat pogrążony w półmroku, w połowie tylko odczuwany i w połowie zapamiętany.