Zoe przytaknęła.
– Naciskają mnie, żebyśmy prędko zwijali manatki. Coś musiało ich nieźle przestraszyć i zamierzają zamknąć kram tak szybko, jak się da.
– Ale co?
– Któż to wie? Być może policja depcze im po piętach. Albo twój mąż, jeśli jest takim dobrym detektywem, jak mówiłaś.
Przez moment serce Zoe zabiło na myśl o poszukiwaniach prowadzonych przez Setha. Niejeden raz śniła o tym, że nagle staje w drzwiach jej celi.
– Ile czasu nam zostało? – zapytała.
– Najwyżej tydzień.
– Ale przecież mamy jeszcze do sprawdzenia tyle posążków Bogini!
Wśród łupów zabranych z Kreuzlingen, co było zaskoczeniem, znalazła się też ogromna skrzynia wyładowana po brzegi setkami figurek, posążków i innych wyobrażeń Wielkiej Bogini; niektórzy nazywali je figurkami bogini Wenus. Najstarsze z nich liczyły sobie dobrze ponad dziesięć tysięcy lat, sięgając tym samym epoki paleolitu i neolitu. Było to najbardziej niewiarygodne znalezisko należące do tej zdumiewającej kolekcji.
– Zrobienie tego zgodnie z zasadami, zajmie całe miesiące – zaprotestowała Zoe.
– Nie mamy miesięcy – odparła Thalia. – Co więcej, wszystkie falsyfikaty, które namierzyłaś w innych segmentach zbiorów, posiadają priorytet. Oni są porządnie rozdrażnieni tym, że według ciebie tak wiele eksponatów to falsyfikaty.
– Wielki pieprzony interes – odparła Zoe. – Będą musie li nauczyć się z tym żyć.
Upiła łyk zupy, która szybko stygła w zimnej celi.
– Czym tak naprawdę się przejmują? – zapytała, ocierając usta papierową serwetką. – Sprzedają skradzione dzieła sztuki ludziom, którzy wiedzą, że to rzeczy kradzione. Cóż mogą z tym zrobić? Poskarżą się policji, że kupili falsyfikat? Zoe pokręciła głową i dokończyła zupę.
– Owszem, to złodzieje – ciągnęła Thalia – ale zamierzają dalej sprzedawać dzieła sztuki tym samym kolekcjonerom i kustoszom. Jak się zorientowałam, mają dojście do potajemnych magazynów w Ermitażu, w których znajduje się wiele eksponatów zrabowanych przez Sowietów, do posiadania których nie chcą się oni jednak przyznać.
– Figurki – odparła przygnębiona Zoe, potem ugryzła kęs kanapki.
– Cóż, pocieszające w tym wszystkim jest to, że najprawdopodobniej wśród impresjonistów i innych dekadenckich dzieł nie ma falsyfikatów – odezwała się po chwili. – Ale trudno się spodziewać, że najlepsi fałszerze zajęli się dziełami, z których wiele naziści wyjęli spod prawa. Z drugiej natomiast strony oceniam, że co najmniej dwadzieścia pięć procent wszystkiego, co pochodzi z okresu od średniowiecza po początek dziewiętnastego stulecia, to dzieła sfałszowane albo do tego stopnia na siłę odrestaurowane, żeby ze względów praktycznych prezentowały się jak nowe.
– Wpadną w szał – przestraszyła się Thalia.
– Nie, jeśli im o tym nie powiemy.
Thalia spojrzała nie nią zdziwiona.
– Większość już przepuściłam – wyjaśniła Zoe. – Falsyfikaty zaznaczałam maleńką literką „f” w prawym dolnym rogu obrazów oraz w różnych miejscach na posążkach i relikwiach. Oznaczenie to znajduje się również w bazie danych. Po prostu samotna literka „f w jednym z pól edycji.
– Jesteś złośliwa – stwierdziła Thalia, a na jej twarzy pojawił się wyraz zrozumienia. – Jeśli przyklei się do nich etykietka handlarzy falsyfikatów, nikt nigdy więcej nic od nich nie kupi.
– Bingo! – pochwaliła Zoe. – Poza tym nie będą mogli obwiniać ciebie, ponieważ to ja jestem specem od falsyfikatów. Muszę tylko przeżyć, a ci faceci będą ugotowani.
Thalia posmutniała. Słowa Zoe wyrażały bowiem mroczną, pomijaną milczeniem pewność, że nie dożyje chwili, kiedy jej plan się wypełni. Na dłuższą chwilę ogarnęło przygnębienie.
Thalia mieszkała z pobliskim hotelu, który opuszczać mogła wyłącznie pod opieką porywaczy. Była więźniem. Dali jej jasno do zrozumienia, że, jeśli zdarzy się coś nieprzewidzianego – ucieczka Zoe, nalot policji, przeszmuglowana wiadomość – ona i ojciec przejdą długie i okropne męki, zanim wreszcie umrą. Nawet jeśli Thalia w niczym nie zawini.
– Dobrze! Bardzo chciałabym poznać sposób, w jaki rozpoznajesz falsyfikaty. – Thalia posprzątała biurko i nalała parującą herbatę do dwóch filiżanek. – Musimy wziąć się za to od jutra, żeby mieć później te rzeczy z głowy.
– To będzie niezła wymiana – stwierdziła Zoe. Wlała do herbaty mleczko i upiła łyk. – Naprawdę nie wiem zbyt wiele o epoce paleolitu i neolitu, ty zaś wiesz bardzo dużo.
Thalia wzruszyła skromnie ramionami.
Piły herbatę w milczeniu, każda pogrążona w myślach na temat niepewnej przyszłości, do czego żadna z nich nie chciała się przyznać.
– Mimo wszystko byłabym bardziej zadowolona, gdybyśmy wzięły się wcześniej za figurki Bogini.
– Ja również – zgodziła się Thalia. – Niestety, geniusze, którzy tu rządzą, nie troszczą się specjalnie o… jak oni to nazwali? Stertę tłustych, grubych baboli z ceramiki.
Zoe dopiła resztę herbaty.
– Figurki – burknęła Thalia.
– Możemy wziąć się za to dziś wieczorem.
– Za falsyfikaty?
– Miałam na myśli figurki Bogini. Thalia zaprzeczyła ruchem głowy.
– Oni są niewzruszeni. Najpierw dzieła z nowszych epok. Dopiero potem Boginie.
– Czy możemy więc dzisiaj zająć się falsyfikatami? Czy pozwolą nam popracować trochę dłużej?
– Nie widzę powodu, dla którego mieliby nie pozwolić – odparła Thalia. – Chcą jak najszybciej zwijać kram. Na dobrą sprawę zamierzali w ogóle zrezygnować z figurek Bogini. Wytargowałam z nimi dodatkowy tydzień dla nas, przekonując ich, że „tłuste, grube babole z ceramiki” mogą im przynieść miliony. Stwierdzili wtedy, że być może będą musieli wynosić się stąd z dnia na dzień oraz że będą zmuszeni w ciągu kilku godzin pozacierać wszystkie ślady.
Zoe poczuła, jak trwoga ściska jej gardło. Ona była takim właśnie śladem. Thalia także posmutniała. Zoe spróbowała dodać im obu otuchy.
– Posłuchaj, gdybyśmy, dajmy na to, pracowały w tej wielkiej galerii przy Bahnhofstrasse, mógłby nas potrącić na przejściu jakiś mercedes lub inne auto. Nikt tak naprawdę nie wie, ile czasu mu pozostało, zatem wykorzystajmy w pełni ten, którym dysponujemy… Lepsze to niż bezczynne siedzenie i zamartwianie się.
Rozdział 6
Blady zimowy dzień już dawno ustąpił miejsca rzymskiemu zmierzchowi, kiedy Amerykanin skończył zdawać relację asesorowi. Kardynał Neils Braun siedział odwrócony plecami do gościa, spoglądał w okno i obserwował odbicia ich twarzy w szybie.
Amerykanin zeszczuplał, pomyślał Braun. Twarz młodego mężczyzny przecinały teraz głębokie bruzdy, które nieoczekiwanie pojawiły się w ciągu minionych sześciu miesięcy.
– Wciąż nie rozumiem, w jaki sposób zdołali nas wywieść w pole – powiedział Amerykanin znużonym głosem.
On nie skarży się ani nie szuka wymówek, pomyślał kardynał. To dobrze. W końcu worki pod jego oczami mówiły o wiele bardziej dobitnie o nieustających wysiłkach, niż mogły to uczynić najstaranniej nawet dobrane słowa.
– Jesteś pewien, że dysponujesz wszystkimi niezbędnymi środkami? – zapytał Braun, odwracając się od okna i patrząc w twarz Amerykaninowi.
Przytaknął.
– Okazałeś się niezwykle hojny. Wykorzystałem też w dużym stopniu środki udostępnione przez mojego pracodawcę.
Kardynał skinął głową, potem nieoczekiwanie uśmiechnął się.
– W odpowiednim czasie Bóg wynagrodzi nas obu.
Amerykanin próbował, choć bez powodzenia, ukryć westchnienie ulgi.
– Postąpiłeś słusznie, nie zadając zbyt wielu pytań i nie starając się zgłębiać rzeczy zbyt wnikliwie – powiedział kardynał po chwili milczenia.