– Do 1084 roku, kiedy to cesarz Henryk IV oblegał Rzym, całun Zofii, opis jej męki oraz inne źródła o niebudzącej cienia wątpliwości wiarygodności także spoczywały w L’Archivo. Sądzimy, że biograf cesarza Konstantyna, Euzebiusz, potajemnie gromadził wszystkie te przedmioty i zamknął je w złotej szkatule inkrustowanej klejnotami.
– Dlaczego on? Był przecież najważniejszym z biskupów Konstantyna?
– Z zemsty, co do tego mamy niemal pewność.
– Słucham?
– Wiemy obecnie, a potwierdzają to liczne źródła pisane, że Euzebiusz w skrytości ducha był poplecznikiem Ariusza, biskupa, który stał po stronie przegranych w trakcie Soboru Nicejskiego I. Euzebiusz był duchowym buntownikiem na dworze Konstantyna. Szkatuła, której zawartość skompletował – nazywamy ją dzisiaj Męczeństwem Zofii – zawiera bardzo wiarygodne dowody na potwierdzenie faktu, że Sobór Nicejski miał przede wszystkim zatuszować boskie pochodzenie Zofii, a nie wytyczać jednolity szlak, którym mieli odtąd podążać wyznawcy chrześcijaństwa.
Przez dłuższą chwilę spoglądał w milczeniu na swą dłoń, jak gdyby widział tam rozgrywającą się bitwę, która ujawniła światu prawdę.
– Kiedy informacje o cudach i naukach Zofii dotarły do Rzymu – ciągnął dalej Braun – zarówno papież Sylwester I, jak i cesarz Konstantyn uznali je za ekstremalne zagrożenie. W podręcznikach historii to okres reformacji przedstawiany jest jako czas największego zagrożenia dla Kościoła. W rzeczywistości to w tamtych latach instytucja kościelna była bardziej zagrożona. Wyobraź sobie, co musieli pomyśleć Konstantyn i Sylwester I, kiedy dowiedzieli się o istnieniu Zofii. Oto mieliśmy Konstantyna, pierwszego cesarza, którzy przyznał religii chrześcijańskiej oficjalne wsparcie i Sylwestra I, pierwszego papieża, który rządził oficjalnie po blisko trzystu latach prześladowań.
Wedle wszelkich reguł powinien to być okres rozkwitu Kościoła – kontynuował kardynał – w rzeczywistości wcale tak nie było. Członkowie Kościoła, który stał się teraz oficjalną, wspieraną przez państwo religią, utracili wzajemne zaufanie, konieczne do przetrwania. Wcześniej, kiedy wyznawcy musieli ufać członkom innych gmin, bo pozwalało to im uniknąć włóczących się band rzymskich legionistów, których celem było wytępienie chrześcijan, łatwo było zdusić herezję i utrzymać religijną jedność. Jedność oznaczała przetrwanie. Jednak z chwilą oficjalnego uznania przez cesarza Konstantyna Kościół szybko utracił tę wewnętrzną spójność. Dostojnicy, zachęceni oficjalnymi stosunkami z Rzymem, szybko przystąpili do tworzenia rozbudowanej biurokracji, z której słynie obecnie Watykan. Biurokracja zaczęła żyć własnym życiem, a to przyczyniło się do narastania rozlicznych konfliktów.
By zapewnić przetrwanie, Kościół dokonał szybkiej transformacji, przechodząc od ruchu religijnego, zrodzonego dzięki charyzmie przywódcy, do zbiurokratyzowanej instytucji. Należy zacząć od tego, że Kościół musiał stawić czoło członkom duchowych grup rozłamowych, a najgroźniejszą był ruch gnostyczny, które bezustannie przeciwstawiały się podstawowym zasadom ortodoksyjnej teologii. Chodziło między innymi o to, że Jezus przyjmował na uczniów i duchowych przywódców zarówno mężczyzn, jak i kobiety. Nauczał również, że Bóg zawiera w sobie w takim samym stopniu pierwiastek męski i żeński.
– Czy to są fakty autentyczne? Braun potwierdził skinieniem głowy.
– Dobry Boże – westchnął cicho Amerykanin.
– Tak – potwierdził kardynał ciepłym głosem. – Teraz zyskałeś już szersze spojrzenie na to, z czym się zmagamy, chroniąc ten sekret.
Zrobił pauzę.
– Dokąd zatem doszliśmy? – podjął po chwili. – Konstantyn. No tak, Konstantyn dostrzegł korzyści płynące z błogosławieństwa ze strony duchowego przywódcy, natomiast Sylwester wiedział z pewnością, jak trudno jest kierować Kościołem, gdy jest się wyjętym spod prawa przez władze cywilne. Kiedy więc usłyszeli o tej młodej dziewczynie żyjącej w odległej osadzie, wiedzieli, że muszą działać szybko, jeśli chcą wy eliminować jeszcze jedno zagrożenie dla ich władzy.
Emisariusze reprezentujący Konstantyna i Sylwestra wyruszyli więc w drogę, by złożyć wizytę niezwykłej pannie – kontynuował Braun. – Kiedy dotarli na miejsce, okazało się, iż sytuacja jest jeszcze poważniejsza, niż początkowo im się wydawało. Zofia, choć miała wtedy zaledwie piętnaście lat, stała się zaczynem nowej religii, której wyznawcami byli już mieszkańcy osady, a z okolicznych terenów dochodzili coraz to nowi zwolennicy.
Braun wstał, odsunął krzesło i powrócił do opowieści.
– Kościół znów był rozdzierany przez małe grupki, których wiara opierała się na różnicach w interpretacji świętych tekstów. Trwogę budziła w nich myśl o potędze i pokusie, jaką mogła tworzyć grupa zorganizowana wokół osoby o takiej sile ducha i charyzmie, jakimi cechowała się Zofia. Nie uszły ich uwadze nasuwające się porównania z samym Jezusem Chrystusem.
Braun ponownie usiadł na krześle.
– Poza tym – podjął, opierając łokcie na stole – ona była niewiastą. Żaden z apostołów uznanych przez ortodoksyjną teologię nie był kobietą. Kobiety…
– Przepraszam, Wasza Eminencjo…
– Neils.
Amerykanin zawahał się przez chwilę.
– Neils.
– Tak?
– Mówiłeś niczym prawnik, stwierdzając, że żaden z apostołów uznanych przez ortodoksyjną teologię nie był kobietą. Czy oznacza to, że wśród apostołów były także niewiasty, tyle że nieuznane później przez Ewangelię?
– Z całą pewnością – potwierdził Braun. – Najważniejszą wśród nich była Maria Magdalena. Ona i Piotr toczyli zresztą zagorzały spór.
– Wiesz o tym z tekstu Ewangelii gnostyków? Kardynał przytaknął.
– Z tego oraz innych świętych tekstów.
– I teksty te są równie wiążące, co księgi włączone do Biblii?
– Są równie ważne, ale były nad wyraz niewygodne dla Konstantyna oraz dla człowieka, który zbudował instytucję, jaka dotrwała do dziś dnia. Wiedz, że ostatecznie Piotr wy grał walkę o władzę z Marią Magdaleną i z tego właśnie powodu kobiety zostały zepchnięte do roli pomocników, drugorzędnych wyznawców w każdej wyznaniowej gminie. Chrześcijaństwo zapożyczyło od judaizmu i zinstytucjonalizowało doktrynę o dominacji mężczyzn w nowej religii, uzasadniając to przyczynami natury teologicznej „Ojcze nasz, któryś jest w niebie”. Dla nich Bóg jednoznacznie jest mężczyzną, podobnie jak jego syn. Przyznanie teraz, że Kościół mylił się pod tym względem, sprawiłoby, że papież stanąłby w ogniu krytyki także i w innych kwestiach.
Amerykanin siedział jak ogłuszony.
– Zrozumiałe jest więc – ciągnął dalej kardynał – że mężczyźni kierujący ówczesnym Kościołem byli ludźmi bardzo doświadczonymi i pragmatycznymi. Wiedzieli, że przetrwa nie Kościoła zależy od przyciągnięcia do zjednoczonej ortodoksyjnej religii jak największej liczby wyznawców, bo to ograniczyłoby rozłamy i zaburzenia, tym samym pomagając Konstantynowi w skutecznym rządzeniu. Z tych powodów odarli chrześcijaństwo z wielu jego elementów i uprościli wymogi, jak zostać chrześcijaninem: wystarczyło recytować „Wyznanie wiary”, być ochrzczonym i stosować się do dekretów wydawanych przez władzę. Poznawanie zakamarków duszy i weryfikowanie dogmatów nie było mile widziane, a nawet zakazane, gdyż jedno i drugie mogło pobudzać do stawiania pytań. Z kolei droga wyznaczona przez gnostyków była trudna, wymagała wielkiego duchowego wysiłku ze strony wyznawców.
Zwycięstwo Kościoła wymagało również pójścia na ustępstwa wobec pogańskich Rzymian. Z tego właśnie powodu dzień poświęcony Solowi, bogowi słońca, stał się naszą niedzielą. Z tego samego powodu święto rzymskiego boga Mitry, wypadające 25 grudnia, zamieniło się w nasze Boże Narodzenie. Takich inkorporacji pogańskich obyczajów jest bez liku.