Выбрать главу

– Niezwykłe – skomentowała Thalia. – Czy Erik wciąż zajmuje się podrabianiem mistrzów? Nawet teraz, kiedy jego własne prace sprzedają się tak dobrze?

Znajomy odgłos trząśnięcia metalowych drzwi gdzieś w drugim końcu magazynu wypełnił krótką chwilę ciszy.

– Uwaga, nadchodzi – ostrzegła Thalia, pospiesznie sprzątając dowody ich wypadu do kolekcji wybornych trunków Williego Maxa. Zoe zabrała kieliszki i ukryła je na półce w ich części pomieszczenia.

– Nie maluje już falsyfikatów – odpowiedziała. – Ale fałszerstwa przyczyniły się w równym stopniu do jego sukcesu, co talent.

– Jak to?

– Cóż. Po pierwsze, zaczął je malować dla pieniędzy, a później z zemsty.

– Zemsty?

– Wziął na celownik krytyków, którzy go odrzucili, a było ich bardzo wielu. Jak wiesz, są to ludzie hołdujący fanaberiom i chwilowym modom, rzadko kiedy kierujący się własnym uznaniem i obiektywną oceną. Początkowo zamierzał ich zniszczyć… i rzeczywiście kilku zrujnował.

– Jak?

– A choćby von Gleick z Hamburga, który należał do najsurowszych krytyków Erika.

– Von Gleick. Jego reputację zrujnowała sprawa pewnego ujawnionego potem fałszerstwa.

– I nie był to przypadek – ciągnęła Zoe. – Tak się złożyło, że przez długie lata von Gleick przedstawiał się światu jako niedościgły znawca Jacksona Pollocka.

– Kichanie z ustami wypełnionymi farbą.

Bez żartów – zgodziła się Zoe. – Zatem Eryk przystąpił do malowania „nieodkrytych” Pollocków… co zabierało mu mniej więcej pół godziny na płótno. Dzięki silnej pozycji konserwatora zdołał „wyprać” falsyfikaty, przepuszczając je przez ręce pozbawionych skrupułów kolekcjonerów o niesplamionej reputacji, co pozwoliło mu zatrzeć ślady prowadzące do źródła pochodzenia płócien. Tak jak to zaplanował, von Gleick dostał bzika na punkcie nieodkrytych dotąd Pollocków, wychwalał je, wystawiał im świadectwa autentyczności, rozpływał się nad nimi z zachwytu. Później, uciekając się do anonimowych informacji, Eryk powiadamiał galerie i kolekcjonerów, kto zakupił te obrazy oraz podpowiadał, gdzie kryły się drobne, ukryte błędy, które celowo popełnił, malując fałszywe obrazy.

– Zastawił pułapkę na von Gleicka, a potem zepchnął go w przepaść – wtrąciła Thalia łagodnym tonem. – W tej sytuacji późniejsze samobójstwo von Gleicka należałoby uznać za morderstwo.

– Erik nie przejmował się tym – podjęła opowieść Zoe, gdy kroki na korytarzu magazynu stawały się coraz głośniejsze. – Harper-Bowles w Londynie oraz LePen w Paryżu wykazali się większą odpornością, ale ich kariery również legły w gruzach.

– Niewielka strata dla świata sztuki – wymamrotała Thalia.

– I owszem – skomentowała Zoe.

Kroki dotarły już pod drzwi i do ich uszu dobiegło pobrzękiwanie kluczy.

– Ale Eryk zrozumiał chyba w końcu, że niszczenie krytyków nie jest na dłuższą metę korzystne, tak jak próba prowadzenia ich za nos. Zaczęły krążyć plotki – a jestem pewna, że rozpuścił je Eryk – że namalował falsyfikaty, w których „legalizację” zamieszanych było wielu spośród krytyków, a z całą pewnością wszyscy ci, którzy wcześniej negatywnie oceniali jego własne dzieła.

– Szantażował ich w ten sposób.

– Tylko początkowo, jak mi się wydaje. Sądzę, że wystarczyło mu powstrzymanie niepochlebnych recenzji, dzięki czemu świat mógł wreszcie docenić rzeczywistą wartość jego obrazów.

Klucz zachrobotał w zamku, drzwi otworzyły się i do środka wszedł Zwalisty zjedna obrączką kajdanek Zoe przykutą do własnego przegubu.

Rozdział 10

Nim Seth Ridgeway zatrzymał volvo na podjeździe swego domu w Playa del Rey, burzowe chmury rozstąpiły się na tyle, że zdołały przebić się przez nie ostatnie promienie zachodzącego słońca. Ridgeway patrzył, jak słabnące światło zmagało się z rozdzieleniem od siebie szarości nieba i oceanu. Ściskając kurczowo kierownicę, przywołał w myślach wszystkie te dni, kiedy on i Zoe stali obok siebie, obejmując się ramionami i radując oczy widokiem zachodzącego słońca.

Biały bungalow był niewielki, mieścił tylko dwie sypialnie. Wzniesiono go w latach trzydziestych dwudziestego stulecia w stylu, który stanowił kalifornijską interpretację art deco. Pierwszy właściciel zbudował go jako domek letniskowy na samym skraju wysokiego urwiska, ponad dwadzieścia metrów nad plażą. W pogodny dzień miało się wrażenie, że wyspa Santa Catalina leży tuż za pojazdem.

Seth zgasił silnik i kilka minut siedział nieruchomo, wsłuchując się w narzekania porywistego wiatru, gdy ten pędził znad oceanu, wciąż jeszcze dysząc gniewem sztormu. W końcu ociągając się, odwrócił wzrok od Pacyfiku i spojrzał na dom. Ich dom… a teraz tylko jego. Zachód słońca przebarwił białe ściany na żółty nikotynowy kolor. Długie cienie rzucane przez uginające się pod wiatrem cedry, które posadzili od frontu, pełzały po trawniku oraz domu. Szyba w jednym z okien pokoju gościnnego odbiła na moment refleks światła i przyciągnęła jego wzrok.

Ostatnie dwa dni były czystym szaleństwem; nie wiedział nawet, czy powinien odczuwać wściekłość czy strach. Noc przespał w motelu Agencji Bezpieczeństwa Narodowego, zmagając się z koszmarami oraz dziwacznymi sennymi majakami kryjącymi się pod cienką powłoką wyczerpującego snu.

Czuł się szczególnie poirytowany tym, na co pozwalali sobie Stratton i jego banda. Ekipa porządkowa Strattona przyjechała na nabrzeże kilka chwil po tym, jak wyciągnięto go z limuzyny. Zabrali z łodzi, co się dało, potem wyprowadzili jacht na otwarte morze i zatopili. Stratton powiadomił go tylko, że rzeczy zabrane z jachtu zostały złożone w garażu domu.

Seth wiedział, że podjęte przez nich kroki zaoszczędzą mu konieczności udzielania odpowiedzi na trudne pytania, mimo to wciąż czuł urazę, że tamci w bezceremonialny sposób dokonali rewizji jego osobistych rzeczy na łodzi w poszukiwaniu obrazu. Zastanawiał się, czy ludzie z NSA byli również wmieszani we wcześniejsze włamania do domu, do których doszło, kiedy mieszkał na jachcie. Teraz było oczywiste, że włamywacze także szukali obrazu.

Uśmiechnął się ironicznie, wysiadł z samochodu, podszedł do drzwi garażu i otworzył je. Obraz nie znajdował się w domu, zresztą nigdy go tu nie było. Do poprzedniego poranka nie zdawał sobie nawet sprawy z jego istnienia, a tym bardziej z tego, gdzie malowidło może być ukryte. Teraz jednak wiedział i wiedział, że jest w bezpiecznym miejscu. Nie zamierzał też pozwolić, by obraz dostał się w brudne łapska Strattona czy kogokolwiek innego.

Przejrzał sprzęt żeglarski i takielunek oraz rzeczy osobiste, które podwładni agenta NSA zabrali z jachtu. Wnętrze garażu wyglądało jak żeglarski pchli targ. Obejrzał olinowanie i sprzęt, potem jego spojrzenie zatrzymało się na niewielkim woluminie oprawionym w skórę, rozmiarów niezbyt grubej encyklopedii. Był to dziennik pokładowy, który Zoe podarowała mu trzy lata temu na Boże Narodzenie. Pochylił się i wziął księgę do ręki. Krople deszczu utworzyły na oprawie ciemne plamki. Otworzył książkę, a wtedy spomiędzy kartek wypadło zdjęcie. Chwycił je w locie, gdy opadało na podłogę jak liść.

W półmroku wpatrywał się w fotografię – on i Zoe tuż przed wyjazdem do Zurychu. Doug Denoff, który był drużbą na ich ślubie, zrobił im tę fotkę, kiedy razem z Zoe szorowali pokład Walkirii po długim weekendzie spędzonym pod żaglami; popłynęli wtedy na Catalinę.