Braun zaskoczony był silną i wyprostowaną sylwetką księdza, zwłaszcza że miał już swe lata i liczne odłamki kości wbite w czaszkę, pamiątki przeszłości, które w ułamku sekundy najlepsze nawet zdrowie mogły obrócić w niwecz. Ale uświadomił sobie, że obaj byli Austriakami o solidnych genach. Z obszernego dossier zgromadzonego w archiwach Kongregacji Doktryny Wiary na temat Morgena wiedział nie tylko o latach spędzonych w seminarium, ale i o tym, że od dzieciństwa Morgen jeździł na nartach i wspinał się po górach wznoszących się wokół małej osady Alt Aussee. Latem pływał łodzią po jeziorze, a zimą jeździł na łyżwach. No i według danych zgromadzonych w teczce, wiedział więcej na temat tego, co się działo w tym regionie przed pięćdziesięciu laty, niż ktokolwiek inny, kto jeszcze tam żył.
– Dzień dobry, Wasza Eminencjo.
Morgen rozejrzał się po pomieszczeniu, jego wzrok dostrzegł spadzisty sufit, kamienny kominek, ręcznie wykonany stół i krzesła oraz rzucający się w oczy brak innych mebli. W końcu ruszył w stronę Brauna. Buty na twardej skórzanej podeszwie stukały głośno na lakierowanej drewnianej podłodze.
Braun wyszedł mu naprzeciw.
– Dobrze, że ojciec przyjechał – powiedział, wyciągając dłoń.
Morgen zawahał się przez chwilę i spojrzał na twarz hierarchy z pełnym rezerwy zainteresowaniem, które na moment wytrąciło Brauna z równowagi. W końcu uścisnęli sobie ręce.
– Nie wiedziałem, że mam jakiś wybór poza zastosowaniem się do wezwania Waszej Eminencji – odparł Morgen beznamiętnym głosem.
Kardynał zignorował afront; normalnie słowa takie stanowiłyby podstawę do wymierzenia kary dyscyplinarnej duchownemu niższej rangi.
– Pozwoliłem sobie przygotować herbatę – powiedział Braun, podchodząc do drzwi.
Morgen obrócił się i zobaczył, że arcybiskup Wiednia bierze srebrną tacę od kogoś stojącego w cieniu. Podziękował tej osobie i powrócił z paterą, którą postawił na środku stołu.
– Proszę się obsłużyć.
Na tacy stały termos oraz dzbanki z gorącą wodą i mlekiem, a także dwie porcelanowe filiżanki, spodeczki, dwa małe talerzyki, lniane serwetki oraz herbatniki, ciastka tortowe i biszkopty.
– Podwieczorki są zwyczajem, który przyswoiłem sobie, studiując na Oksfordzie – wyjaśnił Braun i włożył na talerzyk kilka ciasteczek. – Wydaje mi się, że jest to cywilizowany sposób na odpoczynek i kontemplację po długim dniu pracy.
Morgen wymruczał coś wymijającego, ale wstał i podszedł do tacy. Stanął po prawej stronie Brauna i w milczeniu wziął herbatę z cytryną.
– Może usiądziemy? – zaproponował Braun.
Wskazał gestem w stronę jednego z końców długiego stołu. Morgen skinął głową i zajął wskazane krzesło. Braun usiadł w przeciwnym końcu stołu. Siedzieli w milczeniu, mierząc się wzrokiem.
– Prawdopodobnie zastanawia się ksiądz, dlaczego go tu zaprosiłem?
Morgen dobrze to wiedział, ale milczał. Upił łyk herbaty i czekał. Popatrzył na dyktafon położony na stole i ustawiony obok mikrofon.
Kardynał pociągnął łyk z filiżanki i odstawił ją.
– Chciałbym, żeby ojciec opowiedział mi o dawnych wydarzeniach w Alt Aussee – zaczął Braun. – O dniu, kiedy…
– O dniu, kiedy o mały włos nie zginąłem.
Braun skinął głową, potakując.
– Ależ opowiadałem już tę historię – odparł Morgen bez śladu rozdrażnienia. – Ludziom z Kongregacji Doktryny Wiary oraz trybunałowi i asesorowi sprzed dwóch kadencji.
– Wiem – rzekł Braun. – Ale mam nadzieję, że być może pojawiły się jakieś fakty, które ojciec przypomniał sobie od tamtego czasu. Nawet jakieś szczegóły.
Morgen uśmiechnął się.
– Urazy mózgu rzadko się cofają – powiedział. – Niektórzy twierdzą nawet, że wcale się nie cofają. Nauczyłem się żyć z ograniczeniami będącymi następstwem tamtego dnia. Z pewnością moja pamięć się nie poprawiła.
– Cóż, w takim razie pozostaje nadzieja na cud – zasugerował Braun. – Ojciec wciąż wierzy w cuda, czyż nie tak?
– Oczywiście, że wierzę – odrzekł Morgen. – Każdy mój oddech jest takim cudem.
– W takim razie przekonajmy się, co ojciec pamięta dzisiaj – zasugerował Braun, pochylając się, by włączyć dyktafon.
– Jak Wasza Eminencja sobie życzy – odpowiedział Morgen; z trudem stłumił ciężkie westchnienie.
– Kiedy byłem już na środku zamarzniętego jeziora, nad szedł cholerny, czerwonawy brzask – rozpoczął Morgen. – Miałem nadzieję, że zdążę przejść zanim słońce wzejdzie, ale śnieg był bardzo głęboki. Uciekałem przed esesmanami już ponad trzy godziny i wiedziałem, że są coraz bliżej; to było jak w koszmarze, kiedy stopy zapadają się, wskazując drogę uciekiniera, a z drugiej strony nadjeżdża lokomotywa z prze ciągłym rykiem i sapaniem.
Na twarzy Brauna pojawił się wyraz współczucia.
– Rozumiem, że ten sen już dłużej ojca nie dręczy?
Morgen przez moment spoglądał badawczo na twarz hierarchy, usiłując oszacować, do jakiego stopnia kardynał jest szczery w swoich reakcjach.
– Nie budzę się już z krzykiem z tego koszmaru. Kardynał przytaknął.
– Co ojciec zrobił tamtego ranka?
– Uciekałem. Modliłem się. Recytowałem wielokrotnie psalm dwudziesty trzeci – opowiadał Morgen, wypatrując reakcji, lecz gdy nie dostrzegł żadnej, kontynuował: – Uciekałem przez całą drogę z Salzbergwerku, kopalni soli wydrążonej w masywie góry Habersam. W tej porzuconej kopalni widziałem relikwię. Zakradłem się tam. Esesmani stojący na warcie sądzili, że jestem duchownym pracującym dla Trzeciej Rzeszy, dlatego pozwolili mi obejrzeć Całun.
Jego spojrzenie stało się rozanielone.
– Trzymałem to w dłoniach. – Spojrzał triumfująco na kardynała. – Naprawdę trzymałem to, złotą szkatułę inkrustowaną mieniącymi się klejnotami. Na własne oczy widziałem rzeczy znajdujące się w środku i czytałem dokumenty, złożone tam niemal dwa tysiące lat temu. Wciąż nie mogę uwierzyć, że rzeczy, które trzymałem wtedy w dłoniach, usuwały z tronów papieży, obalały rządy i sprawiały, że przez niemal dwadzieścia wieków upadały imperia. Każdego dnia, kiedy o tym myślę, a zapewniam Waszą Eminencję, że myślę o tym codziennie, nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego taka świętość stała się przyczyną tak wielkiego zła. Ludzie przekupywali innych, okłamywali, kradli i zabijali, czyniąc to w imię Boga. I myślę też o tym, że Pius XII milczał, widząc okrucieństwa i bestialstwo hitlerowskiej III Rzeszy.
– Nie rozmawiamy o tym – warknął Braun.
W głębi duszy Morgen aż wrzał z wściekłości. Czuł szlachetny gniew, który pokonał w nim strach i pozwolił opanować nerwy. Kto mógł uczynić to jego Kościołowi w imię jego Boga! Morgen spojrzał bacznie na hierarchę, widząc coraz wyraźniej szczegóły.
– Przyszli po mnie z gór, z bazy nad wioską Fischerndorf – podjął relację. – Wciąż widzę dalekie światełka ich pochodni. Nabrałem otuchy, ponieważ odniosłem wrażenie, że licz ba światełek zmalała. Wtedy usłyszałem z daleka głosy i wie działem, że się zbliżają.
Braun podniósł rękę, przerywając relację.
– Niech ojciec opowie mi jak najwięcej z tego, co pamięta o Niemcach w wiosce – kiedy przybyli, nazwiska, które ojciec być może zapisał w pamięci. Wiem, że ojciec przypomina sobie tamten dzień na jeziorze z dużą klarownością, ale szczegóły prowadzące do tego dnia mogą być dla nas bardzo pomocne.
Morgen skinął przytakująco. Pociągnął łyk herbaty i przez chwilę patrzył w zamyśleniu na żyrandol.