– Och, rzeczywiście zaczęli wcześnie – zmarszczyła brwi Zoe. – Wyznawaj prawdziwego boga miłości i dobroci albo rozerwiemy twoje dzieci na strzępy.
Prychnęła z pogardą i usadowiła się w drugim końcu sofy, obracając twarz ku niemu. Seth wzruszył ramionami i uśmiechnął się nieśmiało.
– Mamy więc małą dziewczynkę, która dorasta wśród pasących się owiec, nie znając religii i jakiejkolwiek tradycji. A potem nagle, w kilka dni po pierwszej miesiączce, zaczyna doznawać wizji i słyszeć, jak przemawia do niej Bóg.
– Co w zupełności wystarczy, żeby zmarła śmiercią męczeńską – skomentowała Zoe.
Tym razem Seth zmarszczył brwi.
– Jeśli będziesz mi przerywać, nie powiem ani słowa więcej. – Chciał jeszcze coś dodać, ale rozmyślił się.
Zoe popatrzyła badawczo na męża, w jego przenikliwe oczy. Wyraz jej twarzy złagodniał, lecz słowa nadal były twarde jak stal.
– Seth, wiesz dobrze, że nie jestem taka jak ty, przynajmniej jeśli chodzi o charakter. I wiesz równie dobrze jak ja, że zorganizowane systemy religijne nie zawierają w sobie pierwiastka duchowego. Religia zabija i dzieli ludzi. Przemawia językiem kłamstwa i szalbierstwa, dopuszcza się kradzieży i poświęca wiele czasu na zakamuflowanie popełnionych przestępstw. Po prostu rozejrzyj się dookoła. Żydzi i Arabowie, ortodoksyjni rabini, którzy stawiają samych siebie w roli hebrajskich ajatollahów, obkładając ekskomuniką innych Żydów. Muzułmanie sunnici, mordujący szyitów, katolicy i protestanci zabijający się nawzajem. Wszyscy oni są rasistami i seksistami niczym ciężarówka pełna członków Ku-Klux-Klanu. Jeśli Bóg istnieje i jeśli wygląda jak bohater z komiksów stworzonych przez tych facetów, to znajdujemy się w gorszych opałach, niż ktokolwiek jest w stanie sobie wyobrazić.
– Tak, cóż… – mruczał pod nosem Seth. – To bardzo stare dzieje… historia.
Wstał, podszedł bo barku i wyciągnął korek z butelki Chateau La Gaffeliere.
Zoe postanowiła jednak nie porzucać tematu.
– Naprawdę bardzo kocham ten pieprzony psalm o sielance nad brzegami rzek Babilonu, który Jonie Mitchell przemieniła w słodką balladę. Wstała z sofy i zaczęła chodzić po pokoju. – Tylko nikt nie pamięta, że na samym końcu tego samego psalmu są słowa: „Szczęśliwy, kto schwyci i rozbije o skałę twoje dzieci”*.[Psalm 137, cyt. za Biblią Tysiąclecia, przyp. tł.]. To było bestialstwo. Wręcz ludobójstwo. Gdybym wierzyła w Boga, z pewnością nie oddawałabym czci takiemu, który każe mi mordować dzieci.
Seth spokojnie nalał wino do dwóch kieliszków, potem podszedł do Zoe i podał jej jeden. Gdy tylko spojrzała w jego szczere i głęboko zatroskane oczy, uspokoiła się.
– Tak mi przykro – wyznała, biorąc do ręki kieliszek. – Da łam się ponieść emocjom. Nagłówki gazet były ostatnio tak wstrząsające… wszyscy ci zadowoleni z siebie, przekonani o własnej nieomylności ludzie…
Pozwoliła, by ostatnia myśl zawisła w powietrzu. Oboje zrozumieli ją właściwie.
– Pokój – rzekł. – Przynajmniej między nami. Uśmiechnęła się i uniosła kieliszek do góry.
– Za ciebie.
– I za ciebie – odwzajemnił toast Seth i stuknął swoim kieliszkiem w jej.
Wypili po łyku wina i stali w milczeniu dłuższą chwilę.
– Chcesz wrócić do manuskryptu? – zapytał w końcu.
– Oczywiście – potwierdziła Zoe. – Naprawdę mi przykro.
Wszystkie te emocje sprawiają, że łatwo tracę nad sobą panowanie.
Usiedli na sofie i Seth zaczął przerzucać wzrokiem stronice rękopisu.
– Pewnego dnia w tej osadzie pozbawionej jakiejkolwiek świątyni – podjął wątek – Zofia wstąpiła na wóz zaprzężony w woły, ustawiony w centrum wioski i zaczęła prawić kazanie.
Później nastąpiły cuda, cudowne uzdrowienia…
Czekał na jej reakcję. Spojrzała pobłażliwie, lecz nie odezwała się nawet słowem.
– Zofia zabrała się za wypędzanie demonów, a pewnego razu, kiedy mieszkańcom osady skończyły się zapasy oliwy do kaganków…
Odstawił kieliszek z winem na stolik, podniósł palec wskazujący, pochylił się nad manuskryptem i zaczął go skrupulatnie wertować strona po stronie.
Zoe położyła dłoń na jego udzie, wyczuwając pod palcami twarde mięśnie pozbawione grama tłuszczu. Przyglądała się bacznie mimice jego twarzy, gdy on tymczasem nie odrywał wzroku od rękopisu.
– O tu – powiedział, wyciągając kartkę i tłumacząc grecki tekst. – „Po czym zebrany tłum wpadł w trwogę, Zofia nakazała tedy tym, którzy lamp strzegli, by zaczerpnęli wody i przynieśli jej. Uczyniono tak bezzwłocznie, ona zaś wzniosła modły nad wodą i pełna głębokiej wiary w Pana, nakazała im nalać wodę do lamp. Kiedy zaś to uczynili, wbrew oczekiwaniom wszystkich, w sposób cudowny i z boskiej mocy, natura wody przemieniła się w naturę oliwy”.
– Z tekstu wynika, że ludzie nazywali ją „Zaddikiem”, czyli „Sprawiedliwym” albo „Nauczycielem Sprawiedliwości”.
Seth wskazał na stronicę.
– O, widzisz? Obok jej imienia jest kółko… i tutaj. – Wskazał inne miejsce. – Słowo to oznacza zaimek osobowy „ona”.
Zoe przytaknęła.
– I?
– I pamiętasz, jak ci powiedziałem, że ten manuskrypt jest jedynie wstępnym konspektem, nie końcowym traktatem? Jest to ta sama historia, jaką czytałem wcześniej w dziełach Euzebiusza z Cezarei. Jednak w wersji finalnej jest to relacja o dziejach męczennika Narcyza – zaimek osobowy przyjmuje w niej postać „on”. Ten rękopis prezentuje chyba faktyczny stan rzeczy, został jednak przeredagowany w celu zmiany płci opisywanej postaci.
– I tu mamy wielką niespodziankę – skomentowała Zoe. Patrzyli na siebie przez chwilę w milczeniu, wreszcie Seth wrócił do przerwanej opowieści.
– Tak. Cóż, nie upłynęło dużo czasu od chwili, gdy zaczęła czynić cuda, by wieści o niej rozeszły się szeroko. Euzebiusz, który stał się biskupem krystalizującego się wówczas i uznanego ostatecznie przez cesarza Konstantyna Kościoła chrześcijańskiego, złożył wizytę w osadzie cudotwórczym. Droga z Konstantynopola czy też z pałacu w mieście Nicomedia nie była zbyt odległa. Zakładam, że stało się to na owe czasy ważkim wydarzeniem, któremu z uwagą przyglądał się sam cesarz.
– Dlaczego?
Wypiła łyk wina. W wyobraźni przywołała obraz bizantyńskiej sztuki i architektury, którą Seth zapełniał postaciami z tamtej epoki.
– Konstantyn miał bzika na punkcie jedności. Przyszedł na świat, kiedy cesarstwem rzymskim władało czterech zwalczających się nawzajem cezarów. Większość panowania spędził, tocząc wojny i zbrojne kampanie, których celem było ponownie zjednoczenie imperium – uznał, że tylko w ten sposób zdołają przetrwać napór barbarzyńców, którzy stukali do wszystkich drzwi, oraz pokonać wewnętrznych przeciwników. Kiedy w końcu został jedynym i niekwestionowanym cesarzem, był zdeterminowany rządzić zjednoczonym państwem bez względu na to, kogo musiałby po drodze usunąć.
– Ale Konstantyn uchodzi przecież za pierwszego chrześcijańskiego cesarza – zdziwiła się Zoe.
– Stał się nim dopiero na łożu śmierci – sprostował Seth. – Sol Invictus, Bóg Słońca, to jemu oddawał boski hołd aż do ostatnich godzin życia. Wcześniej wykorzystywał chrześcijaństwo do taktycznych rozgrywek, było ono dla niego sposobem na sprawowanie rządów, a nie religią.