Ciszę wypełniły krzyki pozostałych napastników. Nie miał już wątpliwości, że mówili po rosyjsku. W jaki sposób udało im się go odnaleźć? Jakim cudem wytropili go mimo wszystkich środków bezpieczeństwa zastosowanych przez Yosta?
Nie pora była jednak teraz na rozmyślania. Wystrzelił po raz drugi, zmuszając ich do odstąpienia od drzwi gabinetu. Gadali coś gorączkowo w korytarzu, widać usiłowali się przegrupować.
Seth przeczołgał się do telefonu, aparat był głuchy. Tak więc został osaczony. Sam jeden. Obaj Yostowie już nie żyli. Usiłował opanować się.
Niech Cię szlag, Boże! Dlaczego ja? Daj mi choć raz odsapnąć i z kieszeni płaszcza wyciągnął garść amunicji. Tuzin dodatkowych naboi. I cztery, które zostały jeszcze w magazynku. W sumie szesnaście. Przeciwko ilu napastnikom?
Chwilę później gabinet pustoszył zmasowany ogień; pociski ryły posadzkę, ściany i sufit. Seth skulił się, a kule przecinały przestrzeń dokoła niego. Przewrócił fotel na bok, ale była to nader licha ochrona. I znów przypomniały o sobie lata treningu w akademii policyjnej oraz ostrej zaprawy na ulicach. Pozwól działać odruchom, ruszaj się szybko, nie daj się zabić, przeżyj.
Wystrzelił dwa razy w kierunku drzwi, po jednym strzale w każdą stronę, potem rzucił się do okna. Przewrócił na ziemię ciężki stół z marmurowym blatem i skrył się za nim, nim kolejna seria przecięła pomieszczenie.
Z korytarza dobiegały nerwowe krzyki, chwilę później jeden z napastników przebiegł na drugą stronę drzwi. Seth strzelił, potem jednak zaklął w duchu. Chcą go podejść i zmusić do marnowania naboi. Nawet jeśli mówią po rosyjsku, z pewnością potrafią liczyć wystrzelone kule.
Po sekundzie usłyszał głośne stuknięcie, a potem odgłos jakiegoś przedmiotu turlającego się po podłodze. Rozejrzał się i dostrzegł mały ręczny granat, który leżał teraz zaledwie kilkanaście centymetrów od blatu stołu. Zdesperowany puścił broń i odrzucił przez otwarte drzwi. W ułamku sekundy znalazł się w schowaniu za blatem stołu.
Impet uniósł stolik i przycisnął Ridgewaya do ściany. Przez moment słyszał wyłącznie dzwonienie w uszach, potem ogłuszający ryk, jaki zapamiętał z pierwszych dni szkolenia w akademii, kiedy to zapomniał założyć ochronne nauszniki. A gdzieś z oddali dochodziły jakieś głosy. Seth zdążył odepchnąć blat stołu, gdy do gabinetu wpadło dwóch mężczyzn z bronią gotową do strzału. Jeden z nich wystrzelił krótką serię w stronę Ridgewaya. Seth dał jednak nurka za blat; marmurowe odłamy sypały się na podłogę jak grad, gdy szukał po omacku pistoletu. Gdzie go zostawił?
W panice przeszukiwał podłogę dookoła siebie; słyszał zbliżające się kroki mężczyzn. Kolejna seria spowodowała kolejny grad marmurowych odłamków, które pofrunęły w głąb gabinetu.
Jest! Dostrzegł magnum obok ściany. Rzucił się desperacko w tę stronę i chwycił pistolet. Obracając się, ponad dziobatym od kul blatem stołu, dostrzegł głowę najbliższego z mężczyzn. Napastnik podniósł broń.
Seth dokończył obrót i wystrzelił. Lewa połowa twarzy mężczyzny dosłownie oderwała się, a napastnik wydał charczący odgłos, zanim runął na podłogę.
Usłyszał pospieszne kroki drugiego, który wybiegł z pokoju. Szybko, pomyślał Seth. Musi działać szybko. Drugi raz nie popełnią tego samego błędu z granatem.
Rozglądał się rozpaczliwie po gabinecie, szukając wyjścia. Były w nim tylko jedne drzwi i jedno okno, teraz całkowicie pozbawione szyb. Miał najwyżej kilka sekund do chwili, gdy znów wrzucą granat do środka.
Wsunął magnum za pasek spodni i wstał. Machnięciem ręki odsunął zasłonę i wyjrzał; dojrzał czarną czeluść – siedem pięter. Bezpośrednio przed sobą, w odległości dwudziestu pięciu do trzydziestu metrów dostrzegł oświetloną kabinę operatora dźwigu. Ramię żurawia pozostawało w bezruchu. Wzrok Setha pobiegł wzdłuż ramienia, potem w dół do metalowego pojemnika, do którego wlewano właśnie beton z betoniarki. Ogłuszający huk na placu budowy sprawił, że nikt nie słyszał odgłosów strzelaniny na siódmym piętrze.
Rozglądał się nerwowo za jakimś gzymsem, czy czymś, co mogłoby być podporą dla palców stóp, gdy zobaczył, że pojemnik z betonem unosi się do góry. Po chwili ramię żurawia zaczęło obracać się w jego kierunku, stopniowo przyspieszając.
Co takiego powiedział Yost tuż po eksplozji? Żuraw. Zaklął, sadząc, że dźwig znów zahaczył o budynek. Nagle za plecami Seth usłyszał znajome szczęknięcie w korytarzu. Chyba się nie mylił?
Ramię żurawia zbliżało się. Nie pozwól, Boże, by się zatrzymało. Nie pozwól, by się zatrzymało.
Przykucnął obok okna, czekając na szansę.
Nie miał wątpliwości, czym był odgłos dochodzący z korytarza. Odgłos wyrywanej zawleczki.
Ramię dźwigu było coraz bliżej; sześć metrów, cztery, trzy, wskoczył na parapet… Półtora metra…
Usłyszał, jak granat uderza o podłogę. Spojrzał w dół, w czarną czeluść, potem skoczył na przesuwające się belkowane ramię żurawia.
Fala uderzeniowa uniosła go i pchnęła do przodu, uderzając nim o metalową kratownicę. Za sobą usłyszał przytłumiony huk eksplozji, której impet tłumiły potężne silniki dźwigu oraz silniki ciężarówek jeżdżących na dole, a także warkot młotów pneumatycznych.
Maksymalnie napiął mięśnie, szukając podpory dla rąk i jednocześnie usiłując ochronić głowę. A jednak udało się!
Wymachując rozpaczliwie nogami, zaczepił kolanem o narożnik złożonej z trójkątów kratownicy. Przez chwilę, która zdawała się trwać wieki, wisiał głową do dołu, niesiony w mroku przez ramię żurawia na wysokości siódmego piętra. Wyczuł, jak magnum wysuwa się zza paska spodni. Spojrzał w dół i zakręciło mu się w głowie. Nagle poczuł, że oczy zalewa mu gęsta, ciepła ciecz. Upłynęło kilka chwil, zanim pojął, że to krew cieknąca mu z nosa. Otarł twarz.
Dopiero teraz dosłyszał krzyki dobiegające z dołu. Ludzie na placu budowy dostrzegli go wiszącego na dźwigu, ramię żurawia zaczęło spowalniać.
Nie. Boże, błagam. Nie pozwól, żeby zatrzymali dźwig.
Niemal nadludzkim wysiłkiem podciągnął się do góry i usiadł okrakiem na dolnej belce ramienia. W tym momencie w oknie gabinetu Yosta, w odległości mniejszej niż piętnaście metrów, pojawiły się dwie głowy. Mężczyźni spojrzeli na dół, usiłując dostrzec miejsce, gdzie powinien teraz leżeć.
Ramię dźwigu przesunęło się o następne dziesięć metrów, ciągnięte bezwładem pojemnika wypełnionego po brzegi betonem, potem zatrzymało się. Seth raz jeszcze otarł krew płynącą z nosa i usiłował zebrać myśli. Uderzenie w głowę zaburzyło jego zmysł równowagi. Przez moment miał wrażenie, że dźwig znowu ruszył. Potem otoczenie znieruchomiało.
Nagle ponad sobą dosłyszał czyjś krzyk. Spojrzał w okno gabinetu Yosta i zobaczył, że jeden z mężczyzn zauważył go. Napastnicy unieśli broń. Seth ruszył między szczeblami kratownicy ramienia żurawia w stronę kabiny.
Operator najwyraźniej dostrzegł, co się dzieje, bo potężny silnik żurawia ryknął i ramię znów zaczęło się przesuwać, zamieniając Setha w ruchomy cel i przesuwając go w ciemność, a tym samym oddalając od zabójców.
Z okna dobiegły kolejne krzyki, a chwilę później szklane ściany kabiny operatora eksplodowały pod gradem kul. Seth patrzył, jak mężczyzna szarpnął się i osunął na pulpit sterowniczy. Ułamek sekundy później silnik dźwigu znów zaryczał, a ramię zaczęło obracać się coraz szybciej.
Z sercem walącym jak młot i mięśniami naprężonymi do bólu Seth przesuwał się między szczeblami kratownicy, zmagając się z coraz większą siłą odśrodkową. Dobrze wiedział, że w każdej chwili może znów stać się łatwym celem dla napastników. Wreszcie dotarł do pionowej części konstrukcji żurawia; kule odbijały się z brzdękiem od stalowych belek. Na ziemię dotarł w połowie schodząc, w połowie spadając.