– Kto? – Niemal jednocześnie zapytali Zoe i Stratton. Seth wzruszył ramionami.
– Oświadczył, że zostaniemy rozpoznani.
W drodze do miasteczka minął ich tylko traktor ciągnący przyczepę wyładowaną sianem; opatulony grubo farmer machnął do nich ręką. Poza tym nie spotkali nikogo. Dotarli do centrum Alt Aussee, minęli kilka małych sklepików: z artykułami żelaznymi, odzieżowy oraz z tysiącem i jeden drobiazgów. Wszystkie mieściły się w pojedynczych parterowych drewnianych lub kamiennych domach ciągnących się wzdłuż drogi i oddzielonych jeden od drugiego wąskimi alejkami i podjazdami. Wszystkie sklepiki były zamknięte – dla mieszkańców Alt Aussee Boże Narodzenie już się zaczęło.
Mniej więcej pięćdziesiąt metrów za sklepem z książkami i zabawkami zobaczyli posterunek policji i pocztę. Mieściły się w jednopiętrowym budynku z nieobrobionego szarego kamienia. Seth zastukał do drzwi, okazało się, że również były zamknięte.
– Dokąd teraz?
Stali chwilę, rozglądając się dokoła. Po obu stronach ulicy dostrzegli kolejne sklepy, ale wszystkie były zamknięte. Obok nich przejechała stara, pordzewiała ciężarówka, odciskając w śniegu świeże ślady opon. Kierowca pomachał do nich ręką. Odwzajemnili ten gest i patrzyli, jak wóz zaczyna znikać w śnieżnej zawierusze. Nagle usłyszeli pisk hamulców i zobaczyli, że auto zjechało na pobocze. Przez zmrużone oczy patrzyli na migocące światła. I wtedy zauważyli rozświetlone okna jednego z domostw. Kierowca ciężarówki wszedł do środka.
– Idziemy za nim? – zapytała Zoe, robiąc nieśmiało krok w kierunku ciężarówki.
– Możemy spróbować – zgodził się Seth, ruszając za nią. – Wygląda na to, że to jedyne zamieszkane miejsce w tym miasteczku.
Podeszli bliżej; okazało się, że to niewielka restauracyjka i piwiarnia. Dopiero teraz zauważyli, że ciężarówka stała obok poobijanego mercedesa i nowiutkiego fiata.
Przez okno widzieli kierowcę witającego się z jakimiś ludźmi, dwóch umundurowanych policjantów siedziało przy stoliku, popijając kawę, obok stały też kieliszki, prawdopodobnie z wódką. Nic dziwnego, że drzwi posterunku były zamknięte. Przy stole siedziało też troje ludzi, takich nieokrzesanych typów o czerwonych twarzach, popijających piwo z wielkich kufli.
Za barem stali właściciel gospody i pulchna kobieta, zapewne jego żona; nowych gości przywitali szerokim uśmiechem i kiwnięciem dłoni.
Seth i Zoe weszli do ciepłego, pachnącego drożdżami, piwem, przyprawami, ale także kapustą i kiełbasą pomieszczenia. Głowy wszystkich gości obróciły się w ich kierunku, a w spojrzeniach tych nie było żadnej wrogości. Jedynie ciekawość. W Alt Aussee kończyły się wszystkie drogi, dalej prowadziły jedynie ścieżki biegnące w kierunku wysokich gór i skalnych grani. Obcy rzadko kiedy przyjeżdżali tutaj w Wigilię Bożego Narodzenia.
– Gruss Gott – powiedział Seth.
– Gruss Gott – usłyszeli w odpowiedzi chóralne głosy. Podeszli do baru, za którym stali właściciel i jego połowica.
Seth zdążył jednak dostrzec jeszcze starego człowieka z twarzą pooraną zmarszczkami, który siedział w rogu, popijając piwo z półlitrowego kufla.
– Czym mogę służyć? – zapytał właściciel z miękkim, austriackim akcentem, dzięki któremu język niemiecki brzmiał prawie lirycznie.
– Och, mam nadzieję, że może pan pomóc – powiedział Seth. – Szukamy pewnego człowieka. Ojca Morgena.
Twarz mężczyzny jakby stężała.
– Czy zna go pan?
– Tak – odpowiedział gospodarz z namysłem. – Znam go… Tak, znam go.
I nic więcej.
Seth czuł, że oczy pozostałych gości wwiercają się w jego plecy. Kiedy w końcu odezwał się, jego głos drżał.
– Czy… widział go pan?
Właściciel spoglądał na niego poważnie przez kilka chwil, potem roześmiał się rubasznie.
– Tak, widziałem go. Byłem małym dzieckiem, kiedy widziałem go po raz ostatni. Nie sądzę, abym widział go od tam tej pory.
Ponownie przerwał na chwilę.
– Było to w ostatnich tygodniach wojny.
Seth przytaknął i powoli obrócił się.
Dwaj policjanci siedzieli w milczeniu i spoglądali podejrzliwie, jak to strażnicy prawa na całym świecie.
– A panowie? – Seth zaczął mówić jeszcze bardziej drżącym głosem. – Czy orientujecie się, gdzie można znaleźć ojca Morgena?
Pokręcili przecząco głowami.
– A gdzie mógłby się zatrzymać, gdyby przyjechał tu z wizy tą? – Zoe zwróciła się do właściciela i jego żony.
Pokręcili jednocześnie z powątpiewaniem głowami:
– Prawdopodobnie w Kohlbacherhof. Albo w innym starym zajeździe.
Mężczyzna spojrzał na północną ścianę swojej gospody. To kilka kilometrów stąd. Trzeba iść w górę drogi. Zoe odczekała chwilę, ale to był już koniec wyjaśnień.
– Dobrze – odparła z wahaniem. – Dziękuję panu za… informację.
Wyszli z restauracji i ruszyli w drogę powrotną do zajazdu Kohlbacherhof.
Śnieg zamienił się w drobną, zmarzniętą kaszkę, ale stał się bardziej intensywny.
– Nie mogę uwierzyć, że tak trudno odnaleźć starego człowieka w tak małej miejscowości – odezwała się Zoe.
– Tamci dobrze wiedzą, gdzie on jest – powiedział cicho Seth.
– Dlaczego tak sądzisz?
– Nie widziałaś ich spojrzeń? Byli przyjaźnie nastawieni, dopóki nie zapytałem o ojca Morgena. Wtedy powstał mur. Ich twarze zamieniły się w kamienie.
– Ale dlaczego?
– Oni go chronią.
– Przepraszam – z tyłu za nimi odezwał się jakiś głos. Seth i Zoe ujrzeli starego człowieka, który wcześniej pil piwo w rogu knajpki.
– Znam ojca Morgena – rzekł. – Być może będę w stanie wam pomóc.
Starzec był pochylony i mocno zgarbiony, ale nawet teraz jego głowa sięgała głowy Setha. Najwyraźniej w kwiecie wieku był postawnym mężczyzną. Niesforna czupryna siwych włosów przypominała Einsteina z okresu, kiedy wykładał w Princeton.
– Nazywam się Gunther – przedstawił się.
Wyciągnął dłoń bez rękawiczki.
– Ja jestem Seth Ridgeway, a to moja żona Zoe. – Seth podał mu rękę.
Mężczyzna pochylił się i wziął dłoń Zoe. Przez chwilę sądziła, że zamierzają pocałować, ale on tylko uścisnął ją i puścił.
– Mogę was zaprowadzić do ojca Morgena. Zadzwonię, za czekajcie w zajeździe Kohlbacherhof… sami… przy barze. Odwrócił się i z zaskakującą jak na tak starego człowieka szyb kością poszedł w stronę restauracji.
Mijały godziny, a Zoe i Seth siedzieli na parterze zajazdu Kohlbacherhof i popijali Gliihwein – grzane czerwone wino doprawiane korzeniami. W pokoju na górze Stratton wściekał się na lakoniczne instrukcje, jakie Seth otrzymał od Yosta seniora. Czekając na spotkanie ze starym człowiekiem, Zoe opowiadała swoje przeżycia w magazynie, w którym ją więziono, mówiła, jak udało się jej uciec. Seth siedział w milczeniu, nie mogąc nadziwić się jej psychicznej sile i pomysłowości.
– Muszę przyznać, że jedyne, co mnie zaskakuje to fakt, że taki plan ucieczki nie przyszedł ci do głowy wcześniej.
Zoe pociągnęła łyk wina i skinęła głową.
– Być może miało to podłoże psychiczne. Niewykluczone, że nie chciałam stamtąd uciec, dopóki nie zobaczyłam wszystkich skradzionych dzieł sztuki. Albo być może… – przerwała i przez dłuższą chwilę spoglądała gdzieś w dal.
– Albo być może? – naciskał Seth.
– Pewnie trudno ci w to będzie uwierzyć – odpowiedziała z wahaniem – ale sądzę, że taka była najprawdopodobniej wola Boga. Jestem zdania, że miałam tam zostać do czasu, kiedy otrzymam wiadomość od Niej. Potem Ona zesłała mi plan, który pozwolił mi uciec.