Rozdział 32
Morgen absolutnie nie przypominał księdza. W grubym wełnianym swetrze zrobionym na drutach ściegiem warkoczowym i w wełnianej kurtce bardziej przypominał profesora uczelni lub naukowca. Poza tym nie miał koloratki. Wymienił z nimi uściski dłoni, najpierw z Zoe, potem z Sethem.
– Jestem zmuszony przeprosić państwa za osobliwy sposób, w jaki was tu przywieziono – oświadczył – ale obecnie bardzo wielu ludzi chciałoby wiedzieć, gdzie przebywam. Po za tym musiałem mieć całkowitą pewność, że jesteście tymi, za których się podajecie.
Seth potarł obolały tył głowy.
– Naprawdę bardzo mi przykro, panie Ridgeway – jeszcze raz przeprosił Morgen – z powodu pańskiej głowy. Ale Richard…
Wskazał głową na mężczyznę stojącego przy drzwiach. Spojrzał. Potężny Richard Stehr miał łagodną, niemal niemowlęcą twarz o poczciwych niebieskich oczach.
– Na całe szczęście to fachowiec. Pański uraz nie będzie miał trwałych następstw.
– Łatwo panu powiedzieć – stęknął Seth, lecz jego gniew powoli ustępował.
– Oczywiście – powiedział Morgen ugodowym tonem. – Zechcecie państwo usiąść? Zaparzyłem świeżą kawę.
Wskazał na dwa krzesła z plecionymi na grubo ciosanym stole stały kubki, butelki, była też sucha kiełbasa oraz bochenek ciemnego chleba.
Usiedli i w milczeniu spoglądali, jak Morgen bierze przez grubą rękawicę poobijany dzbanek z odpryśniętą emalią, stojący na ruszcie w kominku. Wybrał dla Zoe i Setha wyszczerbione kubki i napełnił je parującym, czarnym płynem, dolał sobie kawy, wreszcie usiadł przy stole. Pozostali mężczyźni – dwaj, którzy przywieźli ich do chaty, oraz Gunther stali przy oknie i co jakiś czas odsuwali zasłonę, by wyjrzeć na zewnątrz. Tam najprawdopodobniej byli jacyś wartownicy, gdyż jeden z mężczyzn regularnie dawał znak.
– Rozumiem, że przeszliście sporo, podejmując trud odzyskania Pasji Zofii – oznajmił Morgen, a Zoe i Seth przytaknęli niemal jednocześnie. – Dlaczegóż więc nie mielibyście mi opowiedzieć o tym, co przeszliście?
– Nie chciałbym uchodzić za niewdzięcznego gościa – odparł Seth – ale ponieważ to pan przywiózł nas tutaj w tak… osobliwy sposób, czułbym się bardziej komfortowo, gdyby to pan opowiedział nam o sobie oraz – spojrzał na mężczyzn stojących przy oknie – o pańskiej grupie.
Spojrzenie Morgena złagodniało.
– Oczywiście – odparł. – Proszę mi wybaczyć zbytnią ostrożność oraz kiepskie pełnienie honorów gospodarza. Doskonale rozumiem pańską rezerwę.
Spojrzał na Gunthera i dał mu znać skinieniem, żeby dosiadł się do nich. Starzec podszedł, powłócząc nogami, i usiadł obok Setha.
– Gunther być może będzie w stanie podać barwne szczegóły, które ja pominę. Zakładam, że mój stary przyjaciel Jacob Yost opowiedział panu o wszystkim, co było na początku. Rozejrzał się dookoła, jak gdyby alpejska chata stanowiła symbol wszystkiego tego, co go spotkało w ciągu ostatnich czterdziestu lat.
Pozwólcie, że rozpocznę w miejscu, w którym Yost niewątpliwie zakończył swoją opowieść. Być może trudno będzie wam uwierzyć w to, co działo się w ostatnich dekadach, jeśli nie poznacie określonego kontekstu związanego z tymi wydarzeniami.
Pociągnął łyk kawy z cynowego kubka, skupił się i oparł na krześle.
George Stratton mrużył powieki, światła przednich reflektorów odbijały się w śniegu i aż kłuły w oczy. Prawie już przestało padać. Jechał powoli po nierównej, skalistej drodze, która wiodła stromo zboczem góry. Gałęzie obwieszone śniegiem ocierały się i uderzały o boki auta.
Stratton podążał śladami Sedia i Zoe do miejsca, w którym wyznaczono im spotkanie. Fachowym okiem rozpoznał ślady opon, miejsce wydeptane w śniegu oraz ślad samochodu, który odjechał spod sklepu. Ponieważ nie dostrzegł śladu stóp, prowadzących gdzieś dalej, doszedł do wniosku, że Ridgeway i jego żona pojechali autem razem z tymi ludźmi – z własnej woli lub też wbrew niej. Ruszył więc za śladami opon; na szczęście prawie już wtedy nie padało, a i ruch na ulicy był żaden.
Podwozie volvo zgrzytnęło o jakiś występ skalny. Stratton zatrzymał więc auto, wziął latarkę i dalej ruszył pod górę na piechotę.
– Wtedy, już po wojnie, zacząłem szukać sierżanta – kontynuował opowieść Morgen – lecz on, podobnie jak wielu jego towarzyszy broni, zniknął i to skutecznie.
Morgen wstał i podszedł do dzbanka, który odstawił na ruszt, by kawa nie wystygła.
– Na dodatek dokładałem wszelkich starań, chcąc zweryfikować twierdzenie sierżanta, że Hitler szantażował papieża. Zabiegi te przyniosły dwojakie rezultaty.
Pochylił się, sięgnął po dzbanek dłonią w grubej rękawicy.
– Po pierwsze – oznajmił, gdy szedł z powrotem do stołu – spotkałem w Kurii niewielką grupę ludzi, którzy podjęli zdecydowane działania, by nigdy więcej żaden papież nie stał się przedmiotem moralnego lub też teologicznego szantażu.
– Ksiądz w parku – wtrącił Seth. – W parku w Amsterdamie. Spojrzał pytająco na Morgena, a ten skinął głową ze smutkiem.
– Ojciec Smith. Wysłałem go, żeby deptał panu po piętach. Żeby pana chronił.
– Tuż przed śmiercią powiedział jeszcze słowo, które brzmiało jak „brown”. Co to może znaczyć?
Morgen wyglądał tak, jakby ktoś wymierzył mu policzek.
– Użył tego nazwiska?
– A więc to jest nazwisko?
Morgen przerwał na moment, jakby chciał nieco ochłonąć.
– Tak przypuszczam – odparł. – Ale prawdę mówiąc, nie wiem, nie jestem do końca pewien.
Na jego twarzy pojawił się wyraz przygnębienia, a usta zaczęły mu odrobinę drżeć.
Seth i Zoe spoglądali, czekając na wyjaśnienie tajemniczych uwag. Przez moment oczy Morgena przesłoniła mglista zasłona, potem zniknęła, a w jej miejsce pojawiły się błyski gniewu.
– Opowiem wam o tym za chwilę – obiecał, zasiadając ponownie na krześle.
– Drugą konsekwencją moich poczynań było to, że stałem się obiektem inwigilacji ze strony innych członków Kurii, ludzi, którzy wydawali się zadowoleni z prowadzonych przeze mnie poszukiwań sierżanta oraz obrazu, chociaż jednocześnie z pełną determinacją pilnowali, bym nie zrobił użytku z informacji, gdybym tylko zdołał je posiąść.
To grupa, która kryje się w cieniu – ciągnął dalej Morgen. – Udało mi się ustalić, kim są ci ludzie na niższych poziomach… to moi koledzy księża, a także niektórzy biskupi.
Przerwał na chwilę.
– Jednym z nich jest również mój opat w Monachium. Dałbym bardzo dużo za wiedzę o tym, z kim rozmawia, kiedy przekazuje do Rzymu informacje na mój temat.
Morgen znów przerwał na chwilę, spoglądając gdzieś daleko nieobecnym wzrokiem, jak gdyby dokładnie widział oczyma wyobraźni, co by zrobił, gdyby odnalazł w Rzymie tych ludzi. Potem potrząsnął lekko głową i wrócił do relacji.
– Zostawili mnie właściwie samemu sobie, pominąwszy ścisłą obserwację. Jak przypuszczam, wystarcza im, że pozwolili mi poruszać się swobodnie, jeśli tylko mogą czerpać jakieś korzyści z moich informacji i moich wysiłków. Stano wiłem dla nich swego rodzaju przynętę, a sami czaili się, czekając na tego właściwego drapieżcę. Przez wszystkie te lata byłem ostrożny, nadzwyczaj ostrożny, nie dałem im nigdy żadnej poszlaki czy wskazówki, iż jestem świadom ich wysiłków. Dzięki temu łatwiej popełniali błędy. Nawet najlepszych profesjonalistów i fanatyków można uśpić i zwieść ich czujność.
Seth pomyślał o tym, jak udało mu się wyprowadzić w pole człowieka Strattona i wyjść z biblioteki UCLA tego wieczora, kiedy Tony Bradford został zamordowany.
– Zatem przez wszystkie te lata od końca wojny – kontynuował Morgen – wysyłałem najważniejsze listy do Jacoba Yosta i rozmawiałem z nim sekretnie przez telefon. Oczywiście Watykan wiedział, że pracuję razem z nim, usiłując zlokalizować miejsca ukrycia dzieł sztuki zrabowanych przez Niemców. Wszystkie nasze listy i rozmowy dotyczące dzieł sztuki biegły oficjalną drogą i jestem pewien, że były przejmowane i podsłuchiwane przez ludzi w Kurii. Jednak sytuacja uległa zmianie mniej więcej przed rokiem. W styczniu… – Oczy Morgena zamknęły się na chwilę. – Tak, w styczniu zeszłego roku Yost i ja zdołaliśmy odkryć pewien obraz. Było to jedno z wczesnych dzieł Pissarra, które zostało wystawione sekretnie na sprzedaż przez byłego pułkownika SS, żyjącego w Portugalii pod przybranym nazwiskiem. Doprowadziliśmy policję do jego willi niedaleko Lizbony, gdzie zarekwirowano obraz, a pułkownika aresztowano. Wydarzenie odbiło się echem w miejscowej prasie. W rezultacie zadzwonił do mnie z Kreuzlingen człowiek, którego od ponad czterdziestu lat znałem jako Franza Bohlesa von Halbacha. Okazało się, że był to tamten sierżant SS, który przyszedł do mnie pamiętnej nocy przed czterdziestu laty i poprosił o rozgrzeszenie za zastrzelenie chłopca z górskiej osady. Ten sam człowiek, który pokazał mi Całun oraz Pasję Zofii w podziemnym, silnie chronionym skarbcu w kopalni soli.