– Nie, Seth! – wykrzyknęła Zoe. – Przeszliśmy już dostatecznie dużo. Niech sami się tym zajmą.
Morgen spojrzał na nią zatroskanymi oczami.
– Pragniemy… możemy… pomóc oczyścić pańskie nazwisko, sprawić, że wycofane zostaną kryminalne zarzuty, jakie ciążą na panu. I to bez względu na zakończenie jutrzejszej misji.
Przełknął ślinę, spojrzał na Setha, potem ponownie na Zoe.
– Nie ma wątpliwości, że nie będzie pan w stanie odrzucić oskarżeń, jeśli nie zdołamy przedstawić dowodów, które w tej chwili znajdują się w kopalni.
Przerwał, niczym obrońca, pozwalający sędziom zrozumieć sens przekazanej informacji.
– Jednakże bez Całunu oraz Pasji Zofii pańskie zeznania w tej kwestii zostaną odrzucone jako kłamstwa i fantazje. Będą zbyt niewiarygodne… jeśli nie zostaną poparte jakimiś dowodami. I resztę życia spędzi pan w więzieniu albo ukrywając się.
Wstał, obszedł stół dookoła i stanął obok Setha i Zoe.
– Pańska pomoc znacznie zwiększy nasze szanse na sukces i jednocześnie poprawi pańskie widoki na oczyszczenie z wszystkich zarzutów. Z drugiej natomiast strony, jeśli po niesiemy fiasko… – Wzruszył ramionami.
Seth poczuł nagle ogromny ciężar, jaki spadł na jego barki.
– Czy mogę przemyśleć sprawę do jutra rana?
– Oczywiście – zgodził się Morgen. – Ale musi tu pan zostać z nami, bo będziemy analizować plan. Dobre przygotowanie pozwoli nam ocalić jutro życie. Przygotowanie, lut szczęścia oraz modlitwa.
Rozdział 34
Przy wejściu do opuszczonej kopalni zjawili się koło południa w pierwszy dzień Bożego Narodzenia. Pogoda zmieniła się, lecz na gorsze. Wściekły wiatr hulał w kotlinie, pędząc przed sobą twarde drobiny śniegu, które kłuły niczym igły, jeśli natrafiły na nieosłoniętą skórę. Widoczność spadła niemal do zera, a wszędzie tworzyła się biała szadź. Słońce wyglądało jak bladoszary dysk na jednolicie szarym, zasnutym chmurami niebie. Seth i Zoe byli bardzo wdzięczni za gogle, które otrzymali od Gunthera.
Skutery śnieżne z mozołem przebijały się przez jaskrawą i kłującą nieprzeniknioność, a Gunther prowadził ich konwój od jednego charakterystycznego elementu rzeźby terenu do drugiego. Bez reszty mu zaufali, nie wątpili, że dzięki niemu nie zgubią się w drodze.
Morgen siedział za Guntherem na pierwszym skuterze, który ciągnął za sobą nieduże, przykryte brezentem sanie, załadowane narzędziami, materiałami wybuchowymi oraz innym sprzętem, który ich zdaniem mógł się przydać. Drugi pojazd kierowany był przez Strattona, a pilotowany przez jednego z trzech mężczyzn, którzy schwytali go poprzedniego wieczora po zaciętej walce. Kawalkadę zamykał trzeci skuter, prowadzony przez Setha Ridgewaya. Z tyłu siedziała Zoe, obejmując go ramionami w pasie. Usiłował wcześniej namówić ją do pozostania w chacie razem z ludźmi Morgena, lecz stanowczo odmówiła.
– Powiedziałam ci w Zurychu. Odnalazłam cię i bez względu na to, co się będzie działo, nigdy więcej już się nie rozdzielimy.
I nie dała sobie tego wyperswadować.
Seth pilnował, by nie stracić z oczu tylnego światła skutera jadącego przed nim, zwłaszcza że pierwszy pojazd w ogóle zniknął w bieli.
Gdy słońce dotarło do zenitu, Seth usłyszał, że silnik skutera, na którym jechał Gunther, nagle zaczął ciszej pracować. Zaraz potem dostrzegł światła stopu drugiego pojazdu. Chwycił więc za hamulec i zatrzymał swój. Potem pomogli dociągnąć sanie do samego wejścia do kopalni. Po paru minutach ustawili je pod skalnym okapem dającym niezłe schronienie. Przed nimi były stalowe wrota zamykające wejście do kopalni. Gunther ściągnął brezent z sań i zaczął przenosić sprzęt. Seth, Zoe oraz Stratton otrzymali plecaki, a każdy z nich ważył około piętnastu kilogramów, potem Gunther wręczył im latarki oraz gwizdki.
– Przez cały czas noście je zawieszone na szyi – poinstruował ich. – Jeśli oddzielicie się, stańcie w miejscu i za gwiżdżcie.
Przerzucił sobie przez ramię duży zwój liny, potem dopiął do pasa mnóstwo karabińczyków i haków do wspinaczki, a także młotek do wbijania haków.
– Wejście wykute w skale nie jest zbyt solidne – uprzedził. – Kiedy jednak dotrzemy do pokładów soli, będziemy bezpieczni. Ale pamiętajcie, że skały i stemple, które ciągną się przez pierwsze sto kilkadziesiąt metrów, grożą zawaleniem.
Jak gdyby na potwierdzenie tego usłyszeli dochodzący gdzieś z ciemności rumor spadających odłamów skalnych.
– W górnych pokładach soli wydrążony jest kanał wentylacyjny biegnący pionowo. Jeśli wejście do niego jest zablokowane, będziemy musieli przejść, posługując się sprzętem taterniczym.
Podszedł do stalowej bramy i przekręcił klucz w starej kłódce. Ruszyli za nim.
Skąpe światło dnia rozjaśniało mrok zaledwie na odległość piętnastu metrów od wejścia. Zapalili latarki. Marsz okazał się trudny, ze względu na warstwę lodu pod nogami oraz wielkie, przypominające lodowe sztylety stalaktyty zwisające spod sufitu.
Seth i Zoe szli ostrożnie, małymi krokami, gdyż korytarz nieubłaganie opadał w dół. Nie dochodziło tu już światło dzienne, ustępując miejsca nieprzeniknionej czerni tunelu. Mimo to Gunther zalecił, by wyłączyli latarki, żeby oszczędzać baterie. Wystarczyć musiał snop światła jakie rzucała jego latarka; oświetlał zbutwiałe drewniane stemple oraz przerdzewiałe resztki filarów. Wydawało się, że skały ponad nimi wiszą wbrew prawu grawitacji, całkowicie pozbawione już podparcia.
Nagle odgłos spadających skał wypełnił tunel. Gdzieś w ciemności, ale niezbyt daleko usłyszeli głuchy, pusty stukot uderzających o siebie kamieni.
– Zaczekajcie – zalecił Gunther ściszonym głosem.
Już wcześniej ostrzegł ich, by nie rozmawiali głośno, bo każdy hałas mógł spowodować katastrofę. Potraktowali to poważnie i szli w milczeniu. W końcu Gunther spędził w kopalniach niemal całe życie. Odgłosy walących się skał dochodziły przez kilka sekund. Ziemia drżała pod ich stopami, wkrótce niewielkie odłamki zaczęły odpadać także nad ich głowami.
Zoe odmówiła w duchu modlitwę.
Po minucie wszystko ucichło i znów w tunelu słychać było jedynie ich oddechy. Gunther odczekał jeszcze kilkanaście sekund, potem w milczeniu ruszył.
Seth powtórzył w myślach wszystko, czego mogli się spodziewać w korytarzach kopalni Habersam. Poprzedniego wieczora chyba ze sto razy powtarzali plan operacji oraz instrukcje znalezione w skrytce depozytowej. Na nazistowskich planach kopalni zaznaczone były miejsca, w których założono miny i zgromadzono materiały wybuchowe. Mapy te porównano z planami, które Gunther zdobył od miejscowych władz kopalnianych. Mapy się nie pokrywały. No cóż, te dostarczone przez urząd górniczy pokazywały też tunele, których nie było na planie z czasów wojny, kiedy nie dysponowano zdjęciami lotniczymi czy satelitarnymi. Teraz jednak nawet drobne różnice mogły okazać się groźne, ponieważ musieli dokładnie wiedzieć, gdzie zastawiono pułapki. Krok w złym kierunku mógł spowodować katastrofę.
– I oczywiście nie mamy żadnej pewności, że wszystko zostało prawidłowo naniesione na mapę – uprzedził ich po przedniego wieczora Gunther. – W ostatnich dniach wojny dowódca oddziału SS mógł zlecić wprowadzenie dodatkowych środków ochronnych, ale nie kłopotał się ze zaktualizowaniem map.
Lód pod ich nogami roztapiał się w miarę, jak schodzili w głąb kopalni, a po jakimś czasie w podziemnym korytarzu słuchać było głośny szum płynącej wody.
– Te góry są podziurawione podziemnymi strumieniami i rzekami – oznajmił Gunther. – Największym niebezpieczeństwem, jakie grozi górnikowi, oprócz zawalenia oczywiście, są podziemne strumienie, na które natrafia się, wysadzając skały.