W słabo oświetlonym korytarzu rozległo się ciche, mrukliwe „Amen”, wypowiedziane przez wszystkich poza Sethem, który zachował milczenie.
Potem Morgen wziął do rąk przaśny, ciemny, góralski chleb oraz manierkę z wodą, połamał chleb, wypowiadając słowa Eucharystii i podawał go wszystkim. Seth trzymał się z dala. W milczeniu zjedli chleb i wypili wodę. Następnie, jak spadochroniarze zbliżający się do strefy zrzutu, pogrążyli się we własnych myślach na temat kruchej ludzkiej egzystencji, która zawsze ma gdzieś swój kres.
Seth i Zoe stali objęci. Czuł jej ciepło oraz jej miłość i bardzo pragnął odzyskać duchową pewność, która go opuściła.
W końcu Richard Stehr ruszył pierwszy w głąb chodnika, a w ślad za nim podążyli Gunther, Seth, Zoe, ojciec Morgen i na końcu George Stratton.
– Kocham cię – wyznała Zoe Sethowi, kiedy wchodzili do chodnika.
– Ja również cię kocham, maleńka – odparł i pocałował ją.
Następnie bez entuzjazmu ruszył w ślad za Guntherem w głąb wąskiego korytarza.
Szli niecałe dziesięć minut, kiedy tunel wypełnił się odgłosem wartko płynącej wody.
– Co to?- zapytał Seth.
– Podziemny strumień – odparł Gunther, nie zatrzymując się. – Słyszałem ten potok przez wiele lat. Zwykle mnie przerażał.
Przerwał na moment, jak gdyby szukając słów, które najtrafniej opisałyby jego odczucia.
– Teraz ten strumień jest dla mnie jak stary przyjaciel.
Seth nie podchodził z podobnym optymizmem do groźnych odgłosów, które, w miarę jak posuwali się naprzód, stawały się coraz głośniejsze. W tunelu dosłownie dało się wyczuć lęk, który sprawiał, że podążali przed siebie coraz szybciej.
Po następnych dziesięciu minutach snop światła z latarki Richarda natrafił na białą ścianę przegradzającą korytarz. Pośrodku ściany widać było otwór wielkości pięści.
– Dotarliśmy do samego końca! – wykrzyknął Gunther. Ryk wody był teraz na tyle głośny, że musiał krzyczeć, że by pozostali, oddaleni o kilka kroków, mogli go usłyszeć.
– Ściana ma grubość około piętnastu centymetrów. Kiedy podeszli bliżej Gunthera, ten poprosił Setha o szpadel, który miał przypięty do plecaka. Seth pochylił się, by odpiąć pasek, kiedy usłyszeli przerażony krzyk Richarda. Seth spojrzał – Richard skurczył się w sobie. Patrzył na nich, ręce wyciągnął szukając ratunku.
– Pomocy! – krzyczał z rozpaczą.
Gunther zrzucił natychmiast plecak, padł na brzuch i zaczął czołgać się w stronę Richarda.
Dopiero po kilku sekundach Seth zdał sobie sprawę, że Richard po prostu zapadał się. Wymachiwał rozpaczliwie ramionami i krzyczał, zanurzając się coraz głębiej i głębiej. Wokół niego solna posadzka ciemniała od napływającej wody, a para skroplona w chłodnym powietrzu nad ciepłym potokiem spowodowała, że korytarz wypełniła delikatna mgła. Gunther zbliżył się ostrożnie, rozstawiając szeroko ramiona i nogi, by równomiernie rozłożyć ciężar ciała. Nie wiadomo było, jak daleko woda podmyła chodnik. Seth szybko zrzucił plecak i czołgając się na brzuchu, ruszył w stronę Gunthera. Chwycił go za nogi w kostkach. Z wody wystawała już tylko głowa Richarda. Mężczyzna chwycił wyciągniętą dłoń Gunthera, a kolejne kawałki solnej posadzki skruszyły się i zniknęły w rwącym nurcie. Seth czuł, jak Gunther wyciąga się i chwyta tonącego, a w następnym momencie krzyknął do Setha:
– Ciągnij! Ciągnij nas obu. Teraz!
Ciągnąc z całych sił, Seth posuwał się do tyłu, walcząc z siłą podziemnego prądu. Centymetr po centymetrze.
– Pomogę.
Seth poczuł, że silne ramiona ciągną go do tyłu za pasek; to Stratton przecisnął się obok Morgena i Zoe, włączając się do akcji ratunkowej.
Przesunęli się jakieś trzydzieści, pięćdziesiąt centymetrów, kiedy znów rozległ się przeraźliwy krzyk. Seth i Straton nie czując oporu, polecieli do tylu. Richard krzyknął po raz ostatni, potem zniknął w mokrej, ssącej dziurze.
Siedzieli przez dłuższą chwilę, zbyt oszołomieni, by się ruszyć. Zoe podbiegła do Setha i objęła go. Po chwili usłyszeli szloch Gunthera.
– To nie twoja wina, Gunther – powiedział Morgen, obejmując ramieniem starego przyjaciela.
– Ale to ja go wysłałem pierwszego – protestował Gunther. – Trzymałem go za rękę i puściłem.
Znów zaczął cicho łkać.
– Zrobiłeś wszystko, co w ludzkiej mocy – uspokajał go Morgen.
Seth, Zoe i Stratton siedzieli w milczeniu, wreszcie Stratton dał im znak, żeby ruszyli za nim z powrotem do komnaty, przez którą przechodzili wcześniej. Powrócili, ciągnąc za sobą dwie długie, grube deski. Sporo czasu im zajęło umieszczenie ich w wąskim przejściu, Zoe tymczasem zaprowadziła Morgena i Gunthera do sterty belek, którą mijali po drodze. Po godzinie nad otworem w podłodze przerzucona została kładka.
– Musimy się spieszyć – ponaglał Gunther. – Teraz, kiedy woda przebiła się na powierzchnię, nie wiemy, ile czasu mi nie, zanim podmyje brzegi. Być może podziemny potok po rwie również nasz mały mostek.
Pierwszy przez kładkę przeszedł Gunther, później przekopywał się przez cienką solną ścianę, a pracował z taką zapalczywością, jak gdyby chciał ukarać sam siebie. Kiedy otwór był już dostatecznie duży, Gunther przecisnął się, jak marynarz przez bulaj i poświecił latarką w głąb tunelu za otworem. Następnie wyciągnął plan z czarnej metalowej kasetki, spojrzał na mapę, raz jeszcze wsadził głowę w otwór, porównując to, co ma przed oczami, z tym, co widział na mapie. W końcu odwrócił się do pozostałych i rozłożył mapę na podłodze korytarza. Seth, Zoe, Morgen i Stratton stłoczyli się, chcąc lepiej widzieć.
– Jesteśmy tutaj. – Gunther wskazał miejsce na planie w pobliżu połączenia dwóch tuneli. – Sądziłem, że przebiliśmy się w tym miejscu…
Przesunął brudny od kopania palec w punkt odległy o jakieś dwa centymetry.
– Sądziłem, że przebiliśmy się dokładnie w tym miejscu. – W jego głosie dało się wyczuć dumę, która nieco osłabiła żal i smutek. – Odbiliśmy o niecałe piętnaście metrów. Ale nie znaczy to nic, jeśli nie wiemy dokładnie, w którym miejscu się znaleźliśmy.
Złożył mapę i dokończył poszerzanie otworu, żeby bez trudu dało się wejść do korytarza.
Gdy znaleźli się po drugiej stronie, uparł się, żeby szli gęsiego, w odległości co najmniej sześciu metrów jedno od drugiego. Jedynie Seth i Zoe złamali ten nakaz.
Wykrywacz metalu utracili wraz z Richardem, którego porwał podziemny potok, dlatego Gunther studiował strona po stronie szczegóły planu kopalni. Pokonywany dystans mierzył taśmą mierniczą, którą rozciągał za sobą, drugi jej koniec trzymał ojciec Morgen. Zoe miała za zadanie posypywać podłogę korytarza sproszkowaną sadzą, aby w ten sposób znaczyć drogę; miało to im ułatwić późniejsze wyjście.
Wszyscy mieli teraz zapalone latarki. Oświetlali korytarz, szukając śladów min pułapek, które być może nie zostały odnotowane na planie.
O czternastej trzydzieści natrafili na pierwszą pułapkę z karabinem maszynowym i nisko zawieszonym drutem.
– Zaczekajcie! – wykrzyknął Gunther.
Zbliżali się właśnie do skrzyżowania z innym tunelem, Gunther skierował światło latarki w dół.
– Spójrzcie tu.
Pośrodku krzyżujących się chodników przeciągnięty był cienki naprężony mocno drut. Gunther dał im znak że mogą powoli za nim ruszyć. Szli prawą stroną, aż do drutu, potem zatrzymali się. Gunther zaświecił latarką w głąb tunelu po prawej stronie. Był tam tylko słupek, do którego przywiązany był jeden koniec drutu.
Po przeciwnej stronie stał na trójnogu karabin maszynowy z długą lufą zakończoną czymś w rodzaju racy. Lufę okrywał perforowany metalowy płaszcz, służący za chłodnicę. Przez moment patrzyli, jakby spodziewali się, że zaraz wypali.