Podobnie jak ci zapewniający bezpieczeństwo Pałacowi Arcybiskupiemu w Wiedniu, wszyscy oni byli ludźmi sprawdzonymi w walce, weteranami dobranymi z najlepszych jednostek wojskowych świata. Dwunastu mężczyzn podlegało bezpośrednio Rolfowi Engelsowi, który służył niegdyś w elitarnym Korpusie Górskim Adolfa Hitlera. Rolf przed laty został zarekomendowany przez jednego z członków Rady Ekumenicznej jak odpowiedni kandydat na ochroniarza dla dobrze już wtedy zapowiadającego się biskupa, jawnego przeciwnika komunizmu; te poglądy sprawiły, że duchowny stał się celem zamachów agentów nasyłanych przez komunistyczne reżimy.
Rolf Engels przebywał akurat w dolnej stacji kolejki linowej i pił gorącą herbatę z operatorem kolejki oraz jednym z podległych sobie ochroniarzy, kiedy dosłyszał odgłos zbliżającego się helikoptera. Spojrzał na zegarek i uniósł lekko brwi w zdziwieniu.
– Bernhard – zwrócił się do swego żołnierza. – Zobacz, co się tam dzieje.
Bernhard, barczysty, ubrany w biały maskujący kombinezon, po chwili był już z powrotem.
– Żółty helikopter. Z czarnymi literami. Jest zbyt daleko, żeby odczytać napis na burtach, ale wygląda tak samo jak maszyna, którą kardynał zwykle lata.
– Dziękuję, sierżancie.
Rolf pociągnął kolejny łyk herbaty i zajrzał do kubka, jakby chciał się przekonać, czy naprawdę nic już nie zostało.
– Lepiej będzie, jak uruchomisz kolejkę – powiedział do operatora.
– Mam jechać z tobą? – zapytał Bernhard. Rolf zaprzeczył ruchem głowy.
– To zwykła rutyna.
Wyrzucił kubek do śmieci, potem ruszył za operatorem.
Płozy helikoptera ledwie tylko zdążyły dotknąć śniegu na lądowisku na dachu rezydencji, a Seth już wyskoczył, a potem pomógł wysiąść Zoe oraz ojcowi Morgenowi.
– Zaczekam tutaj – pilot poinformował Morgena. – Nie ma potrzeby, żebym wracał na lotnisko i zaraz znów przylatywał po kardynała. Proszę powiedzieć, że nie musi się spieszyć. Zaczekam.
Morgen skinął głową, potem dołączył do Zoe i Setha. Zgodnie z przewidywaniami księdza, drzwi nie były zamknięte. Seth wyciągnął stary, ciężki pistolet i ostrożnie przekroczył próg.
– Chodźmy – powiedział szeptem i zaczął ostrożnie schodzić po metalowych schodach pokrytych gumową wykładziną antypoślizgową. Szli w milczeniu.
Na pierwszym podeście usłyszeli, jak otwierają się drzwi na klatkę schodową, potem dobiegły ich odgłosy sapania i stękania człowieka dźwigającego jakiś ciężki przedmiot. Sapanie przybliżało się.
Seth spróbował otworzyć drzwi, ale były zamknięte. Idący był coraz bliżej. Seth sięgnął do tylnej kieszeni spodni i wyciągnął kartę kredytową. Potem wetknął pistolet za pasek, przyklęknął przed klamką i wsunął kartę między drzwi a futrynę. Rozległo się szczęknięcie i drzwi się otworzyły.
Za nimi był obszerny strych, zarzucony tekturowymi pudłami i drewnianymi skrzynkami. Seth nakazał gestem Zoe i Morgenowi, by weszli do środka. Ledwie zamknął drzwi, a już usłyszeli wyraźnie ciężkie sapanie.
Seth przyłożył oko do wąskiej szczeliny między drzwiami a framugą. Zobaczył chudego mężczyznę, który chwiejnym krokiem wchodził na górę, dźwigając dwie potężne walizki. Mężczyzna zatrzymał się na podeście, otarł pot z twarzy i ruszył w górę. Po kilku sekundach klatkę schodową zalało jaskrawe światło słonecznego dnia. Kiedy ponownie zapanował półmrok – drzwi na lądowisko były już zamknięte – Seth otworzył drzwi i ruszyli dalej na dół.
Stratton wkładał właśnie do szkatuły cudowny Całun oraz dokumenty, kiedy do sali wkroczył Braun.
– Helikopter przyleciał wcześniej – oznajmił kardynał. – Chciałbym, żebyś…
Nagle drzwi otworzyły się z impetem, uderzając z hukiem o ścianę. Braun zatrzymał się raptownie, a Stratton, który obrócił się, by zobaczyć, co jest przyczyną hałasu, upuścił złote wieko szkatuły. Rozległ się głuchy odgłos.
– Ridgeway – powiedział z niedowierzaniem, wyglądał jak by nagle ujrzał ducha.
Chcąc wykorzystać przewagę, jaką dawało mu zaskoczenie, Seth ruszył szybko do przodu i dał znak Zoe, żeby weszła za nim.
– Pilnuj go – polecił, wskazując żonie Brauna.
Zoe podeszła kilka kroków i wymierzyła stary poniemiecki pistolet prosto w kardynała. Odwiodła kurek.
Przez chwilę w oczach Eminencji widać było strach, ale zdołał się opanować i znów na jego twarzy zagościły tupet i zuchwałość.
– Cóż to ma znaczyć – wrzasnął gniewnie. – Jak pan śmie naruszać w ten sposób moją prywatność.
– Zamknij się! – warknęła Zoe rozkazującym tonem. Braun usiłował się cofnąć.
– Nie ruszaj się.
Braun przyjął dystyngowaną pozę, lecz jego umysł pracował na najwyższych obrotach. Usiłował sam siebie przekonać, że wychodził już z większych opresji w życiu. Spojrzał na kobietę, która zmierzała w jego stronę. Bez wątpienia była atrakcyjna, i nie zmieniała tego jej wściekłość.
Stratton cofnął się, chciał znaleźć się za stołem; wiedział, że stary pistolet może go rozerwać na kawałki.
– Niech Wasza Eminencja nie da się zastraszyć – powiedział nerwowo. – Ta broń to zabytek z czasów wojny. Amunicja ma czterdzieści lat z górą.
– Milcz, Stratton! – nakazał Seth. – I stój tam, gdzie stoisz.
Seth uśmiechnął się do kardynała.
– Niech wasza haniebność spojrzy na niego – odezwał się ironicznie. – Twój sługus jednak próbuje się kryć, bo zdaje sobie sprawę, że ten pistolet może równie dobrze odstrzelić mu łeb.
Seth uśmiechnął się szyderczo do Strattona, a potem znów zwrócił się do kardynała.
– Chcesz się przekonać, jaka jest szansa, że pistolet wypali?
– Nie. – Braun przełknął ślinę, usiłując zapanować nad ogarniającym go gniewem. – Oczywiście, że nie. Masz prze wagę, bo udało ci się nas zaskoczyć.
Kardynał spoglądał na pistolet Zoe, gorączkowo zastanawiając się, gdzie w tej chwili może znajdować się Rolf. Stary żołnierz był rutyniarzem i dokonywał obchodu terenu z dokładnością większą niż niejeden zegarek. Nagle poczuł pod stopami lekkie drgania. Silnik kolejki linowej został uruchomiony. Uśmiechnął się w duchu. Gondola potrzebowała około trzech minut, by dotrzeć na szczyt spadzistego stoku. Trzy minuty. Tylko tyle czasu musiał podtrzymać negocjacje z nimi, żeby Rolf zdołał tu dotrzeć.
Seth cofnął się do miejsca, z którego miał w polu widzenia jednocześnie i Strattona, i Brauna.
– Połóż pistolet na stół – zwrócił się do Strattona. Agent przez chwilę wahał się, jakby rachował prawdopodobieństwo tego, że pistolet Setha nie wypali.
– Na stół, przyjacielu.
Stratton sięgnął pod połę płaszcza.
– Jeśli zobaczę, że twój palec zbliża się do cyngla, jesteś trupem.
Stratton skinął głową, wyciągnął pistolet z kabury pod ramieniem i położył go na stole.
– Okazałeś się całkiem sprytny, Stratton – przyznał Seth. – I przekonujący. Z pewnością udało ci się wystrychnąć mnie na dudka.
– Niech pan pohamuje gniew, panie Ridgeway – odezwał się Braun, czuł się coraz bardziej pewny siebie, wiedząc, że lada chwila zjawi się Rolf. – Jesteśmy rozsądnymi ludźmi. Dlaczego nie mamy ze sobą porozmawiać.
– Rozsądnymi? – wrzasnął Sedi. – Zabijanie ludzi nazywasz rozsądną rzeczą? Ty zadufany w sobie, przesiąknięty hipokryzją sukinsynu. Powinniśmy rozprawić się z tobą tu, na miejscu. Masz jeszcze tupet nazywać siebie rozsądnym człowiekiem? Zdradziłeś wszystkich i wszystko, z kimkolwiek i z czymkolwiek się zetknąłeś.