Выбрать главу

Spojrzał na szkatułę.

– Albo ukrywałeś wszystko w tajemnicy, żeby nikt nie wie dział, jaka jest prawda. Zamierzasz ukryć prawdę o szantażowaniu przez Hitlera, prawdę o hańbie – wyrzucił z siebie Seth, potem przerwał na moment. – A nawet więcej, sam też zamierzasz kogoś szantażować.

Dostrzegł w oczach kardynała iskierkę, która zdawała się potwierdzić podejrzenia.

– Więc kogo zamierzasz szantażować, panie kardynale arcybiskupie? Jakie masz plany związane z Całunem?

– Pan mnie nie zrozumiał, panie Ridgeway – zaoponował Braun.

– Oczywiście. Hitlera i Eichmanna również nikt nie rozumiał.

Braun uniósł powoli dłoń.

– Proszę pozwolić mi coś powiedzieć, dobrze?

Seth skinął przyzwalająco głową.

– Cudowny Całun ma mi jedynie dopomóc w ocaleniu chrześcijańskiego świata, nic więcej.

Seth przez chwilę spoglądał na hierarchę oniemiały.

– Chyba sobie stroisz żarty – wydusił w końcu. – Znam ludzi takich jak ty. Żyjesz tylko dla siebie. Masz gdzieś ratowanie czegokolwiek lub czynienie jakiegokolwiek dobra, jeśli nie służy to twoim osobistym interesom. Nie ma dla ciebie znaczenia, w jaki sposób dochodzisz do władzy ani po której stajesz stronie, żeby tylko po nią sięgnąć. Jesteś jak chorągiewka, ty i ludzie twojego pokroju. Przechodzisz po prostu z jednej strony na drugą. Cóż, bez względu na to, co ci chodzi po głowie w związku z Całunem, możesz uznać, że z twoich zamiarów nici.

Seth ruszył w stronę szkatuły.

– Zabieramy ją ze sobą. Helikopter już na nas czeka. Chcę więc, żebyście ty i Stratton położyli się teraz na podłodze.

Ridgeway wskazał wylotem lufy na obu mężczyzn.

– Kładźcie się tu, na środku. Twarzami do dołu, z rozłożonymi szeroko nogami.

Ani Braun, ani Stratton nie posłuchali polecenia.

– Natychmiast – włączyła się Zoe, szturchając Brauna wylotem lufy swojego parabellum. Kardynał podskoczył, jakby poraził go prąd, potem spojrzał na nią gniewnym wzrokiem.

– Kładź się – ponagliła Zoe. – Słyszałeś, co powiedział.

– Moglibyśmy już teraz skończyć z tobą – oznajmił Seth. – Tak jak ty zlecałeś zabijanie innych. Więc albo położysz się na podłodze i pozwolisz nam bez zbędnych kłopotów zabrać szkatułę, albo…

– Musi mi pan pozwolić wyjaśnić. – Braun usiłował zyskać na czasie. – Pan po prostu nie rozumie.

– Być może on nie, ale ja rozumiem z całą pewnością. W sali rozległ się nagle głos ojca Morgena. – Być może pan Ridgeway i jego żona nie rozumieją, ale ja na pewno rozumiem. Całe lata spędziłem na śledzeniu poczynań Waszej Eminencji.

– Niech cię szlag, stary durniu! – złorzeczył Braun na widok podchodzącego Morgena.

– Tak – odparł beznamiętnym tonem stary ksiądz. – Niech mnie szlag trafi. Ale w takim razie co powinno spotkać Waszą Eminencję?

Obaj mężczyźni przez dłuższą chwilę spoglądali na siebie w całkowitym milczeniu.

– Dlaczego ksiądz mi to zrobił? – zapytał wreszcie Braun. – Nie widzę żadnego powodu. Dlaczego zrobiłeś wszystkie te rzeczy, ty wścibski i zniedołężniały stary głupcze?

– Mówiąc prawdę, przez wszystkie te lata dwie rzeczy utrzymywały mnie przy życiu – wyznał Morgen. – Jedną z nich było dążenie do odzyskania tej szkatuły, drugą zaś moja duma z ciebie.

– O czym ty mówisz? – zdumiał się Braun. – Pleciesz jakieś brednie.

– Usiłowali przekonać mnie… – podjął Morgen. – Usiłowali przekonać mnie, że ty właśnie jesteś osobą odpowiedzialną za to szaleństwo, lecz ja nie dawałem im wiary. Nie byłem w stanie im uwierzyć.

Kardynał obrócił się w stronę Setha.

– Czy może pan sprawić, że ten stary dureń zacznie wreszcie mówić do rzeczy?

Morgen pogrzebał w głębokiej kieszeni kurtki i wyciągnął pogniecioną i złożoną kopertę. Wyjął z niej kartkę papieru, a ręce mu drżały. Podszedł do Braun i wyciągnął dłoń z dokumentem.

– Spójrz na to.

Kardynał patrzył na księdza jak na wariata. Przez moment wahał się, potem wziął kartkę. Przebiegł szybko wzrokiem przez treść dokumentu, potem zwrócił go Morgenowi.

– Co z tego? – zapytał.

Nie fatygując się udzieleniem odpowiedzi, Morgen wyciągnął z koperty kolejną kartkę i podał ją arcybiskupowi. Braun wzniósł oczy do góry, lecz wziął i ten drugi dokument. Przejrzał i oddał go Morgenowi. Tak samo było z trzecią kartką papieru.

– Moja cierpliwość ma swoje granice – oznajmił w końcu Braun. – A dzięki swoim zagadkom dotarłeś do niej właśnie.

– Czy te dokumenty mają dla Eminencji jakieś znaczenie? – zapytał niezrażony Morgen.

Braun spojrzał rozdrażnionym wzrokiem.

– Nic dla mnie nie znaczą, przynajmniej wszystkie razem. Pokazał mi ksiądz list od mojego ojca do mojej matki, odpis mojego aktu urodzenia oraz zawiadomienie przesłane przez Wehrmacht do mojej matki o śmierci ojca na polskim froncie.

Morgen przytaknął niespiesznie, nie spuszczając spokojnych i smutnych oczu z twarzy watykańskiego hierarchy. Ponownie podał Braunowi dokumenty.

– Niech Eminencja spojrzy na nie raz jeszcze. Proszę po patrzeć na daty.

Braun skierował wzrok na Ridgewaya.

– Dlaczego muszę…

– Weź dokumenty – polecił Seth.

Z grymasem niezadowolenia na twarzy kardynał wyrwał kartki z dłoni starca i ponownie pogrążył się w ich lekturze.

– Niech Eminencja porówna daty – powtórzył Morgen.

Z rosnącym zafascynowaniem Seth oglądał tę scenę. Między mężczyznami było jakieś napięcie, co do tego nie miał wątpliwości. Jednak nie było to napięcie między dwoma wrogami. To coś bardziej… osobistego.

Stratton również obserwował duchownych, lecz on czekał raczej na moment, w którym cała uwaga Ridgewaya skoncentruje się na Braunie i Morgenie.

Grymas na twarzy Brauna stopniowo ustępował miejsca wyrazowi zdziwienia. Morgen usiłował czytać z twarzy kardynała.

– A zatem te daty mówią coś Eminencji? – zapytał.

– Nie bardzo… nie bardzo rozumiem – rzekł Braun, spoglądając najpierw na Morgena, a potem zmieszany ponownie na dokumenty.

– Ależ to całkiem oczywiste – wyjaśnił Morgen. – List do matki Waszej Eminencji od jej męża został napisany ręką dzielnego oberleutnatna siódmego września 1939 roku w Radomiu, sto kilometrów na południe od Warszawy. Ten sam dzielny oberleutnant…

– Mój ojciec… – przerwał Braun.

Morgen zignorował wtrącenie.

– Ten sam dzielny oberleutnant zginął dziewiątego września, kiedy Niemcy ruszyli na Warszawę. A Wasza Eminencja urodził się szóstego sierpnia 1940 roku, blisko jedenaście miesięcy po śmierci tego dzielnego żołnierza.

– Wciąż jednak nie rozumiem – odezwał się cicho Braun, do głębi skonsternowany. – Przyjechał ksiądz z tak daleka, żeby udowodnić mi, iż jestem dzieckiem z nieprawego łoża? Cóż z tego, więc jestem nieślubnym dzieckiem. Nie byłbym pierwszym papieżem, który urodził się jako bękart. Jednak nie wyjaśnia to w żadnym stopniu zachowania księdza w ciągu ostatnich czterdziestu lat.

– Nie, w normalnej sytuacji Eminencja miałby rację – wyjaśniał Morgen. – Ale nie jest Eminencja po prostu czyimś bękartem. Jesteś, kardynale, moim bękartem.

Braun zrobił się biały, rozdziawił usta w zdumieniu.

– Zatem ksiądz jest…jest moim ojcem?

Morgen potwierdził skinieniem głowy.

Ridgeway skupił całą uwagę na starym księdzu i kardynale, a wtedy Stratton rzucił się w stronę swojego pistoletu.

– Seth! – rozległ się krzyk Zoe.

Szybkim ruchem Seth wycelował w Strattona i pociągnął za spust. Iglica wydała głuche szczęknięcie. Poczuł, jak ściska go niemiłosiernie w dołku. Dłoń Strattona była już blisko colta. Seth podążył za nim lufą swego pistoletu, odwiódł kurek i kolejny raz pociągnął za spust. I znów tylko głuche szczęknięcie.