– Zoe, wstawaj – krzyknął, chwytając ją pod pachy. – Mu simy stąd uciekać.
Wstała, chwiejąc się na nogach. Chwilę później dołączył do nich ojciec Morgen. Nagle, niczym posąg budzący się do życia, stanął obok nich Braun.
– Całun. Musicie pomóc mi uratować Całun.
W jego oczach odbijały się płomienie. Chwycił Setha i pociągnął go. Seth uderzył kardynała wierzchem dłoni, aż upadł na kolana.
– Sam ratuj sobie ten pieprzony całun – zawołał Seth, sta rając się przekrzyczeć ryk płomieni.
Morgen spojrzał na kardynała pełnym uczucia wzrokiem.
– Choć z nami, synu – wykrzyknął.
– Idź do diabła, starcze! – wrzasnął Braun i ruszył na czworakach w stronę rozrzuconych relikwii.
Morgen stał przez chwilę ze spuszczonymi ramionami i zwieszoną głową. Płomienie ryczały coraz głośniej. Porażony był widokiem syna, jedynego dziecka, które zmierzało w stronę ognia, nie bacząc na nic. Seth podszedł do Morgena i położył dłoń na jego ramieniu.
– Szybko, ojcze – powiedział. – Wynośmy się stąd. Morgen przez chwilę walczył z instynktem, który pchał go w stronę syna. Widział człowieka ogarniętego obłędem. Serce księdza szarpnęło się w piersiach, potem odwrócił się. Po twarzy spływały mu łzy; oto ostatecznie odrzucił syna, jedyne dziecko, które kochał przez całe życie, chociaż nigdy mu nie mógł tego powiedzieć.
Nagle za nimi rozległ się krzyk. Zobaczyli czterech ochroniarzy zmagających się z kardynałem, który szedł prosto w płomienie.
– Puśćcie mnie – krzyczał Braun. – Puśćcie mnie, puśćcie.
Nagle przestał się szarpać, a potem z nadludzką wprost siłą, na którą stać tylko ludzi zdających sobie sprawę z tego, że grają o najwyższą stawkę, wyrwał się im i rzucił w ogień. Ochroniarze cofnęli się przed żarem. Morgen zrobił pół kroku do przodu, potem zatrzymał się.
Wszyscy stali jak porażeni przed ścianą płomieni, nie wierząc w to, czego byli świadkami. Krzyk Brauna, głośniejszy niż ryk ognia, był najpierw niski, potem szedł w górę przez całą skalę ludzkiego głosu, aż po tony, które wydawały się przekraczać granicę możliwości ludzkiego słuchu. Był głośny, zbyt głośny i zbyt potężny, by wydawała je ludzka istota. Jednak tym, co sprawiło, że Seth i Zoe do końca życia zapamiętali ten rozdzierający krzyk, był jego ton. Krzyk przypominał głos człowieka przeżywającego ekstazę.
– Niech Bóg ma cię w swojej opiece – powiedział cicho Morgen.
Gdy krzyk ucichł, Seth, Zoe oraz Hans Morgen rzucili się w stronę klatki schodowej, dobiegli do lądowiska helikopterów, modląc się, żeby helikopter wciąż jeszcze czekał na dachu kardynalskiej rezydencji.
Epilog
Zaczęli już przybywać pierwsi z wezwanych przez papieża kardynałów. Ojciec Święty rozmawiał z nimi, kiedy nagle pojawił się Richard Borden, watykański sekretarz stanu. Jego twarz pozostała nieodgadniona.
– Najmocniej przepraszam za najście, Wasza Świątobliwość, ale uznałem, że zechciałbyś zapoznać się z treścią tej wiadomości najszybciej, jak to tylko możliwe.
Borden przekazał papieżowi żółtą kartkę, potem wyszedł.
Papież przeczytał wiadomość trzykrotnie. Tyle czasu potrzebował, aby w pełni pojąć jej znaczenie. Teleks został nadany przez biskupa Innsbrucku.
Przeczytał otrzymaną wiadomość po raz czwarty, potem zwrócił się do mocno już zaintrygowanych gości. Starając się, by nie zdradzić zadowolenia, papież ogłosił uroczyście:
– Kardynał arcybiskup Neils Braun nie żyje.
W sali rozległy się głosy zdziwienia i niedowierzania.
– Ale jak? – zapytał arcybiskup Paryża.
– Gdzie? – dopytywał się arcybiskup Mediolanu.
Papież podał im kartkę, ciągle walcząc z uczuciem ulgi.
Po raz pierwszy od czasów, kiedy był małym chłopcem, naprawdę uwierzył w cuda.
– Odmówmy słowa modlitwy za naszego zmarłego brata. Zmówił modlitwę w intencji kardynała, w duchu jednak śpiewał hymn dziękczynny.
Chata nie różniła się od innych w okolicy. Miała dwuspadowych dach, w środku były proste, drewniane meble i żelazny piecyk buchający ogniem. A co najważniejsze, znajdowała się w parafii przyjaciela Hansa Morgena.
Seth Ridgeway dorzucił kilka drew, potem zamknął metalowe drzwiczki piecyka i podszedł do Zoe. Patrzyła przez okno na stoki porośnięte drzewami i na górską kotlinę. Gdy objął ją ramieniem, przytuliła się mocno.
– Powinnam się do tego przyzwyczaić – powiedziała.
– Tak. Wiem, co masz na myśli.
– Zdaję sobie sprawę, że minęło dopiero kilka dni, ale odnoszę wrażenie, jakby wszystko to wydarzyło się wieki temu.
– To, co zdarzyło się w Kardynalskim Gnieździe, działo się naprawdę wieki temu.
Stali w milczeniu, obserwując, jak słońce przebija się przez szpary w chmurach, a promienie rozświetlają zielone ogniki wśród drzew.
– Bóg okazał się dla nas litościwy – oznajmiła Zoe.
– Skoro tak twierdzisz. – W głosie Setha dało się wyczuć przygnębienie. – Mam nadzieję, że masz rację. Naprawdę chciałbym w to uwierzyć, ale w tej chwili nie potrafię.
Zoe uścisnęła jego dłoń.
– Uwierzysz w to – zapewniła go. – To jedynie kwestia czasu.
– Obawiam się, że trzeba do tego o wiele więcej niż tylko czasu.
Znów zamilkli. Obserwowali, jak wiatr hula w kotlinie, smagając mroźnymi powiewami wierzchołki drzew. W pewnym momencie dostrzegli jakiś ruch. W dole stoku, na krętej ścieżce między drzewami zobaczyli czerwoną plamę – kurtkę Hansa Morgena. Siedział na skuterze śnieżnym, na którym dwie godziny temu zjechał do miasta, a do pojazdu doczepione były nieduże sanki przykryte brezentem.
– Może powrót na uczelnię wszystko zmieni – zasugerowała Zoe.
– Być może – odparł Seth, potrząsając z wahaniem głową. – Ale nie sądzę. Po tym wszystkim… Po tym, czego dowiedziałem się na temat Pasji Zofii oraz całej reszty… będę musiał odrzucić dotychczasowy program nauczania i napisać go na nowo.
– Niewykluczone, że to właśnie jest twoja odpowiedź.
– Słucham?
– Odrzuć wszystkie stare ścieżki wiary i zacznij na nowo. Ja właśnie tak uczyniłam. Nie mogłam po prostu dalej trwać w wierze, która pełna była przegniłych włókien. Potrzebowałam czegoś nowego, co przemówiłoby do mojej duszy. Może tak jest również w twoim przypadku.
Uśmiechnął się do niej z podziwem.
– Ty, to coś innego – odparł. – Nie bardzo wiem… Nigdy w życiu nie czułem się tak zdezorientowany, tak wewnętrznie zagubiony.
– Czułam się tak samo, kiedy w końcu zdałam sobie sprawę, jaki wstyd moja matka przyniosła Kościołowi.
– Ja jednak nie mam zamiaru czekać całe lata, zanim ponownie odzyskam pewność.
– Być może te dogmaty, które odeszły w przeszłość, nie były do końca prawdziwe – stwierdziła Zoe.
Poczuła w sercu ukłucie, widząc jego pełne bólu oczy.
– Niewykluczone też, że wszelkie dogmaty są jedynie iluzją.
– Dziękuję pani profesor – odparł z sarkazmem.
– Nie chciałam cię urazić… Uśmiechnął się do niej szeroko.
– Wszystko w porządku, naprawdę. Wziął ją w ramiona i pocałowali się.
Odgłosy silnika śnieżnego skutera były teraz głośniejsze.
– Być może odsunięcie fałszywych dogmatów to sposób, w jaki Bóg chce nam powiedzieć, że nie była to prawda – wysnuła końcowy wniosek Zoe. – Nowy program nauczania będzie oznaczał, że powinieneś zacząć od przemyślenia nowych idei, od poszukiwania prawdy. Moim zdaniem Bóg raduje się, gdy wyruszamy na poszukiwania. Być może ostateczna prawda kryje się w tym, że tak naprawdę jej nie ma – i że w rzeczywistości naszym zadaniem jest poszukiwanie jej przez całe życie, aż do grobowej deski.