— Gavving, Glory, dzisiaj wy stawiacie kolację. Zabiliście go, to teraz go oczyśćcie.
„Zabiliście go, to teraz go oczyśćcie”. Od tego zaszczytu dość łatwo mogli się wymigać. Trzeba było tylko się przyznać, że ofiara skrzywdziła łowcę…
Jayan i Jinny rozniecały ogień w legowisku potwora. Pracowały szybko, umiejętnie, niemal bez słów, jakby mogły czytać wzajemnie swoje myśli. Inni zostali na zewnątrz, rąbiąc korę na opał. Gavving i Glory przymocowali zwierzę linami i hakami tuż obok otworu i zabrali się do roboty.
Term nalegał, żeby im pomóc. Ściśle mówiąc, nie miał prawa, ale wydawało się, że mu na tym zależy, a Glory była zmęczona. Pracowali powoli, przyglądając się uważnie istocie, którą zabili.
Stwór miał w sobie coś z trójdzielnej symetrii, podobnie jak wiele innych zwierząt w Dymnym Pierścieniu, przynajmniej tak powiedział Term. Mniejsze, trzecie skrzydło znajdowało się daleko w tyle, jako płetwa sterująca. Przednia para stanowiła siłę napędową, a także (jak z dziką radością oznajmił im Terma) uszy. Otwory pod każdym skrzydłem, po rozcięciu ich przez Term, okazały się organami słuchu. Skrzydła można było zwinąć tak, by łowiły odgłosy.
Zwierzę było typowym mieszkańcem nory. Niewielkie skrzydła zaledwie dawały radę je ponieść. Wszystko, co żyło w Dymnym Pierścieniu, potrafiło w jakiś tam sposób latać, ale ten okaz wolał wykopać sobie norę i zaczaić się na ofiarę. Nawet jego korpus nie był specjalnie mocny. Term po dłuższych poszukiwaniach odnalazł żądło, które znajdowało się na końcu tułowia. Teraz było wbite w plecak Glory, która na ten widok omal nie zemdlała.
Zachowali szpony. Clave wykorzysta je później do uzbrojenia bosaków. Tymczasem wycięli steki do smażenia, żeby podać je pozostałym, którzy czekali na zewnątrz, uczepieni haków. Większe kawały mięsa pozostawili do uwędzenia w tylnej części jaskini.
Gavving zauważył, że oczy zachodzą mu mgłą ze zmęczenia. Glory aż parowała od potu. Otoczył ją ramieniem i oznajmił:
— Kończymy.
— Nie ma sprawy — zawołał Clave. — Bierz noże, Alfinie, powycinamy resztę mięsa.
Grupa Clave’a była najedzona, nawet przejedzona. Dryfowali na linach wokół jaskini. Mięso wędziło się wewnątrz. Ścierwo, z którego pozostały właściwie same kości, ustawili w wejściu, aby je zablokować.
— Obywatele, proszę o raport zawołał Clave. — Jak wygląda sytuacja? Czy nikt nie ucierpiał?
— Cierpię od góry do dołu — odparł Jiovan. Poparł go chór głosów.
— Od góry do dołu nie szkodzi. Glory, czy ta bestia nie złamała ci żeber?
— Nie sądzę. Mam tylko siniaki.
— Ooo! — Clave wydawał się zaskoczony. Nikt nie spadł, nikt nie odniósł obrażeń. Straciliśmy jakiś sprzęt?
Milczenie. Nagle przerwał je Gavving:
— Clave, co ty tu robisz?
— Badam pień, odnawiam znaki Quinna, może zatrzymam głód, kto wie. Dzisiejsza zdobycz to dobry pierwszy krok.
Gavving miał zamiar zakończyć rozmowę na ten temat, ale Alfin nie.
— Chłopak ma na myśli coś innego: co ty, właśnie ty, tutaj robisz? Dlaczego ciebie, wielkiego łowcę, wysłano na śmierć z bandą kalek?
Słowo „kaleki” wywołało niechętne szmery, ale żadnego otwartego protestu. Clave uśmiechnął się do Alfina.
— Popatrz na to z drugiej strony. Strażnik dziupli Plemienia Quinna. Dlaczego plemię pozbyło się właśnie ciebie?
W miarę jak się wspinali, zachodni wiatr stawał się coraz słabszy, ale i tak zdmuchiwał smugi dymu unoszące się wokół ścierwa. Alfin z trudem wydobywał z siebie słowa:
— Przywódca sądził, że to niezły żart. I nikt… nikt się za mną nie wstawił.
— Nikt cię nie kocha.
Alfin skinął głową i westchnął, jakby zrzucił z ramion wielki ciężar.
— Nikt mnie nie kocha. Twoja kolej.
Gavving wyszczerzył zęby. Clave był uziemiony i wiedział o tym.
— Mayrin mnie nie kocha rzekł po chwili. — Zamieniłem ją na dwie ładniejsze, bardziej kochające kobiety. Mayrin jest córką Przywódcy.
— To nie jest cała prawda i dobrze o tym wiesz.
— Skoro ty wiesz lepiej ode mnie, mów, proszę — spokojnie odparł Clave.
— Term może potwierdzić. Zna historię plemienia. Kiedy sprawy mają się źle, kiedy obywatele są nieszczęśliwi, Przywódca ma kłopoty, o mało nie wywalili samego Uczonego! Przywódca jest przerażony, ot co. Obywatele są głodni, a do tego istnieje oczywisty następca Przywódcy. Clave, on się ciebie boi.
— Term?
— Uczony wie, co robi.
— Zrzucił winę na ciebie! — krzyknął Alfin. — Byłem tam!
— Wiem. Miał swoje powody. — Term zauważył, że wokół panuje cisza, i roześmiał się. — Nie, nie sprowadziłem suszy! Okrążyliśmy Golda, a Gold przesunął się za daleko w stronę Voy, do miejsca, gdzie Dymny Pierścień jest cieńszy. To efekt grawitacji…
— Dzięki, że nam to tak dokładnie wyjaśniłeś — odparł Clave z wesołym sarkazmem. Gavving był poirytowany, ale odczuwał też niejaką ulgę: inni także nie rozumieli bełkotu Terma.
— Czy jeszcze coś trzeba ustalić?
Głos Gavvinga głośno zabrzmiał w ciszy, która nagle zapadła.
— Jak spowodujemy potop?
Rozległ się czyjś śmiech.
— Term? — zagadnął Clave.
— Możecie o tym zapomnieć.
— To rozwiązałoby problemy wszystkich. Nawet Przywódcy.
— Co za głupota… no dobrze. Potop zdarza się wtedy, kiedy staw otrze się o drzewo w jakimkolwiek punkcie pnia. Dużo wody przykleja się do pnia z powodu wiatru, który spycha ją później w dół. Zazwyczaj ostrzegają nas oddziały łowców, a wtedy wycofujemy się na koniec gałęzi. Wielki potop był dziesięć lat temu… większość z nas zdołała uciec, ale spadająca woda zniszczyła kilka chat, większość ziemskich zbiorów i zagrody dla indyków. Zanim złapaliśmy nowe, minął rok. A teraz chciałbym, żeby przyszedł następny potop — dodał Term. — Bardzo bym chciał. Uczony uważa, że całe drzewo… nieważne. Nie można złapać stawu. Jesteśmy za daleko w głębi pierścienia gazowego.
— Patrzcie — odezwał się Gavving, wskazując na wschód, w kierunku metalicznej kropki, za którą ciągnęły się różowe smugi obłoków. — Chyba jest większy niż był.
— I co z tego? Podejdzie tu albo i nie. Jeśli przepłynie obok, to co zrobicie? Będziemy rzucać bosakami? Dajcie sobie spokój. Po prostu dajcie spokój.
— Dość — wtrącił Clave. — Mięso już chyba jest dobre. Wywietrzmy jamę i wejdźmy.
Gavving obudził się w nocy i zaczął się zastanawiać, gdzie jest.
Wydawało mu się, że pamięta czyjeś jęki. Czyżby ktoś rzeczywiście cierpiał? Dźwięki wiatru, odgłosy oddechów wielu ludzi… Wszędzie wokół niego ciepłe ciała. Duszny zapach dymu i potu. I wszędzie ból, jakby ktoś go pobił.
Nad uchem usłyszał kobiecy głos:
— Ty też nie śpisz?
I drugi, męski.
— Nie. A chciałbym.
— Alfin?
Milczenie. I Gavving przypomniał sobie: po wyrzuceniu w niebo szczątków linonosa jaskinia okazała się dość duża, aby pomieścić dziewięcioro wyczerpanych wędrowców. Być może teraz szczątki dotarły już do Kępy Quinna, aby nakarmić drzewo.
Tulili się do siebie, ciało do ciała. Gavving nie mógł nie słyszeć, gdy Alfin przemówił, choć odezwał się szeptem: „Nie mogę spać. Wszystko mnie boli”.
Glory:
— Mnie też.